piątek, 30 maja 2014

Rozdział 2# - Wstęp do problemu

Słońce wyjrzało zza horyzontu i powoli zaczęło ogrzewać jej skórę i pióra. Siedziała na gzymsie kamienicy i przyglądała się wodzie, na której tafli migotały promienie. Nogi przyciągnęła pod brodę i przeczesała włosy palcami.
Rozmyślała, czy dobrze postąpiła tej nocy? Czy nie powinna pozwolić tej dziewczynie umrzeć, lecz tak to by miała kolejną osobę na sumieniu, a tego nie chciała. Cicho westchnęła i zatrzepotała lekko skrzydłami zrzucając z nich resztki rosy.
Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Nie miała już domu ani schronienia. Narobiła sobie także więcej wrogów niż potrzebowała. Nie tak to wszystko miało wyglądać, lecz jednak: Bóg tak chciał.
Na chwilę zamknęła oczy i cofnęła się w czasie...

* * *

Wchodziła powoli po schodach. Chłód marmuru drażnił jej nerwy na bosych stopach. Kremowa sukienka, delikatnie opinała spocone ciało, a ręce mocno zaciskały się na poręczy. Każdy krok był niczym obciążony ołowiem, lecz mimo to brnęła dalej. Jej myśli błądziły.
Zastanawiała się, czy potrafi jeszcze coś zmienić, naprawić, postarać się odbudować to, co zniszczyło jej urodzenie. Znała tylko jedno wyjście i uparcie brnęła do niego od tylu miesięcy, aż tego dnia była gotowa, była pewna. Zaplanowała wszystko i zaczęła po kolei każdą część planu realizować.
Wreszcie dotarła na dach. Znajdowała się na dziesiątym piętrze wieżowca. Musiała przyznać, że rozciągał się z tego miejsca niesamowity widok. Ogromny ogród wokół i panorama miasta. Dla niej całkowicie nowego, niesamowitego, tajemniczego i... Obcego.
Wzięła głęboki wdech. Od dawna nie czuła tak świeżego powietrza, jak w tamtej chwili. Nie było zapachu spalin, ani odoru zgnilizny. Odczuwała naturę.
Od roku, część siebie.
Westchnęła. Ta myśl ją przerażała, to właśnie przez nią znalazła się tutaj. Zdusiła chęć odwrócenia się i ruszyła powolnym krokiem do przodu, ciesząc się każdą chwilą.

* * *

Usłyszała huk za sobą i gwałtownie zerwała się na nogi. Powietrze przed nią, zaczęło falować i zmieniać się w ciecz. Lucy wiedziała, co to jest i spokojnie czekała, aż przez Brama całkowicie się otworzy. Gdy tylko tak się stało, zaraz przed nią przeszedł wysoki mężczyzna, z włosami ustawionym w sztorc, ciemnogranatowym garniturze oraz umalowanymi oczami o kocich źrenicach. Znała go.
Magnus Bane. Czarownik.
Jeden z nielicznych, którzy coś o niej wiedzieli. Osoba, lecząca jej rany, która pożyczała pieniądze, pozwalała i pomagała się ukryć w gorszych momentach. Nie mogła na niego powiedzieć złego słowa. W pewien sposób czuła do niego szacunek, lecz fakt, że zjawił się tak niespodziewanie, mogło świadczyć, że to nie będzie przyjemne spotkanie na ploteczki.
Jego oczy były lekko podkrążone i nieprzyjemnie zimne. Coś musiało się stać.
Czy to było powiązane z nią?
Stanęła naprzeciw, wyprostowana, oczekując, aż pierwszy zabierze głos. Zrobił krok w jej stronę, po czym zlustrował ją wzrokiem i głośno wypuścił powietrze z płuc.
- Dlaczego musiałaś zniszczyć, taką dobrą kurtkę? - spytał, a Lucy przewróciła oczami.
Czego ona się spodziewała? Przecież on zawsze patrzy na ubiór, a kurtka ucierpiała, na rzecz życia.
- Przeszkadzała mi w pracy – odpowiedziała spokojnie.
- To już zauważyłem. – Spojrzał na jej rozprostowane skrzydła. – Ale nie przychodzę ci tu wypominać twojego sadystycznego podejścia do drogich materiałów, tylko sprowadzić cię do siebie.
- Po co?! - pisnęła zaskoczona.
- Na zabójczy seks z przystojnym czarownikiem.
- O, to widzę, że Sarel cię musiał odwiedzić – odpowiedziała sarkastycznie, choć na samo wspomnienie przystojnego, młodego latynosa zakręciło jej się w głowie.
- To nie było miłe Lucy – skarcił ją czarownik.
- Życie też nie jest miłe – burknęła.
- Dobra, koniec. Jest sprawa, którą musimy omówić i dlatego musisz iść ze mną.
- Jaka jest to sprawa? - spytała.
- Dowiesz się.
- Chcę to wiedzieć teraz, jak mi nie powiesz, nigdzie z tobą nie pójdę – warknęła wyczuwając zagrożenie.
- Pójdziesz i tak, ponieważ nie masz się gdzie podziać – rzekł ostro i złapał ją za rękę.
Nie czekając na zgodę dziewczyny, wepchnął ją do Bramy i sam za nią wszedł.
Nim krzyknęła ogarnęła ją ciemność, a na klatkę nałożono ogromny ciężar. Nie mogła chwilę oddychać, nic nie słyszała ani widziała, aż do wielkiego huku, po czym gwałtownie złapała powietrze w płucach.
Upadła na klęczki, nie przewracając się. Była przyzwyczajona do podróży Bramą, nawet tych niechcianych. Skrzydła jej się w międzyczasie schowały, więc jak stanęła na nogi, była zwykłą dziewczyną w lekko podartym stroju. Niczym kotka przeciągnęła się i rozejrzała. Nie znajdowała się w domu Magnusa (no chyba, że się przeprowadził, co było wątpliwe), lecz ponownie w Instytucie.
Stała na środku wielkiej biblioteki, w której znajdowali się wszyscy, których widziała w nocy. Otoczyli ją, a na ich twarzach widziała determinację i niewyspanie. Czuła, że ona także wygląda podobnie.
Po chwili pojawił się Magnus.
- Kłamałeś! - syknęła do niego.
- Słonko, jestem za stary, aby przejmować się twoimi wyrzutami – parsknął lekkim tonem i odsunął się czując się bezpieczniej.
Lucy zobaczyła, że na słowa „słonko”, Alec gwałtownie stężał i spojrzał na czarownika lodowatym wzrokiem.
- No dobra, chcieliście, to ją macie – powiedział Bane i podszedł do jednej z półek, wypełnionej książkami o magii i czarodziejach.
- Co ode mnie chcecie?! - warknęła.
- Wyjaśnień – rzekł blondyn.
- Kim ty w ogóle jesteś? - spytała rudowłosa.
- A co cię to obchodzi! - krzyknęła na nią, a dziewczyna lekko się cofnęła za złotowłosego.
- Nie podnoś głosu na Clary – powiedział chłopak i stanął naprzeciw Lucy.
Ta zaśmiała mu się w twarz, po czym z aprobatą, patrzyła w jego oczy. Nie bała się jego wzroku, więc mogła spokojnie przyglądać się oraz uśmiechać.
- Nie wasza sprawa kim jestem, co robię i po co! Dziękuję za wczorajszą pomoc. To powinno wam starczyć.
- Ale nie starcza – odezwał się Alec.
- Jesteś aniołem – rzekła kobieta.
- Brawo za spostrzegawczość! - parsknęła Lucy i spojrzała na nią.
- Może trochę więcej szacunku, dla kogoś starszego? - syknęła.
- Hmmm... Nie! - zaśmiała się i odsunęła kawałek.
- Lucyno, przywołuję cię do porządku! - krzyknął Magnus, ku zaskoczeniu wszystkich.
- Nie wtrącaj się – powiedziała dziewczyna.
- Będę się wtrącać. Obiecałem, wiesz dobrze komu, że nie pozwolę ci powtórzyć historii, więc radzę ci się uspokoić i wyznać, że jesteś aniołem upadłym!
Dziewczyna cofnęła się kilka kroków w tył, zaskoczona. Poczuła się zdradzona. Co, jak co, ale nie mógł jej wydać, a jednak to zrobił. Lekko osunęła się pobliski fotel i zaczęła gorączkowo myśleć.
- Jak mogłeś Magnusie! – wrzasnęła. – Sam kazałeś mi trzymać język za zębami, a teraz wykrzykujesz to na pół miasta?
- Lucyno, mogłem. Ile czasu będziesz jeszcze się tutaj ukrywać? Powinnaś wreszcie znaleźć sprzymierzeńców nie wrogów! Dlaczego uciekłaś z Europy i trafiłaś tutaj? Daj wreszcie sobie pomóc.
- Ale ja nie chcę pomocy!
- Prawie, wczoraj zabiły cię demony! Jest coraz gorzej, ale ty udajesz ślepą. Jesteś taka jak twoja matka! Mająca tylko jeden cel, lecz pamiętaj kim jesteś i co robisz. – Po tych słowach odwrócił się i wyszedł.
Podniosła wzrok na resztę zgromadzonych, po czym szepnęła załamującym się głosem:
- Jestem wygnańcem i potrzebuję ukrycia...

* * *

Dostała własny pokój i trochę spokoju. Potrzebowała odpoczynku, aby ochłonąć i wszystko dokładnie przemyśleć. Leżała na łóżku, w czystym ubraniu cały dzień, aż wreszcie nie wytrzymała i późnym popołudniem ruszyła na przechadzkę. Z miejsca trafiła do Sali, gdzie stał fortepian. Nie przepadała za muzyką klasyczną, ale za to była miłośniczką rapu i hip – hopu. Nikt nie powinien się dziwić. Wychowywała się jako zwykła nastolatka, więc słuchała tego co inni.
Stanęła na środku pokoju i wystukując rytm o nogi zaczęła jeden z utworów z jej rodzinnego kraju.

„Ja mówię przestań się bać, nie chowaj głowy w piach
żyj, bo życie to najlepsze, co mogłeś dostać!
Ja mówię, ja mówię przestań się bać, nie chowaj głowy w piach
żyj, bo życie to najlepsze, co mogłeś dostać!
Przestań gdybać, a zacznij czerpać, z
Życia to, co najlepsze zamiast je olewać!”

Miała już zacząć pierwszą zwrotkę, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się i ujrzała ciemnowłosą dziewczynę. Była oparta o framugę i z zaciekawieniem na nią patrzyła.
- Co chcesz? - spytała szorstko Lucy.
- Nic. Usłyszałam cię i zajrzałam. Ten język, w którym śpiewałaś oraz, co to...
- Za muzyka? - dokończyła za nią. – To rap. Słyszałam, że Nefilim rzadko kiedy są postępowi, a język – Polski.
- Polski?
- Tak, jestem polką. Byłam – poprawiła się.
Dziewczyna chyba zauważyła jej zakłopotanie i szybko zmieniła temat.
- W ogóle, to jestem Isabell.
- Lucy, ale to chyba już wiesz.
- Tak. A ta piosenka, to o czym ona mówi.
Dziewczyna na chwilę się zamyśliła, po czym odpowiedziała:
- O sile, odwadze i wierze w to co się robi. Jest taka, jak każdy inny utwór tego gatunku muzyki. Mówi o realności świata, o jego wadach i zaletach.
- Ja taką muzykę słyszę jedynie na dyskotekach – odpowiedziała beznamiętnie Izzy – Mówiłaś, że jesteś wygnańcem, ale z jakiego powodu?
- Ponieważ, jestem pozwoliłam zrobić z siebie wyrzutka – rzekła wymijająco.
- A rodzina?
- Nie mam. Matka zmarła, a ojczym... On też nie żyje.
- Ojczym? Czyli nie twój prawdziwy ojciec?
- Mojego „stwórcę” nigdy nie poznałam, a tego poznania on by na pewno nie przeżył – powiedziała lodowatym tonem, który nawet ją przeraził.
Nie chcąc czekać na odpowiedź odwróciła się w stronę okna i ujrzała, że księżyc powoli wstaje.
W głowie pospiesznie przejrzała daty i nagle pojęła swoje rozdrażnienie.
Jej oczy gwałtownie się rozszerzyły.
Nie!
Krzyknęła w duchu.
- Wybacz, muszę iść do swojego pokoju! - Wybiegła potrącając dziewczynę.
Wpada do siebie i szybko zamknęła drzwi. Upadła na kolana i wpiła palce w podłogę.
Zdążyła w ostatniej chwili.
Jej ciało nienaturalnie się wygięło, paznokcie wydłużyły i wygięły, zęby urosły, a szczęka wydłużyła. Po kolei przeszywały ją fale ogromnego bólu, z oczu płynęły łzy, a z gardła wydarł się charczący szloch. Opadła na ziemię. Jej wzrok się wyostrzył. Wszystko stało się szare, a ciało zaczęła ogarniać furia. Rzuciła się...
Na samą siebie.

* * *

Obudziła się na ziemi w swoim pokoju. Była umazana krwią, a ubranie znajdowało się w strzępach. Ponownie nad sobą ujrzał znajome twarze.
Bez słowa podniosła się i spojrzała na nich ze skruchą, po czym opuściła głowę.
- Co jeszcze przed nami ukrywasz? - spytał Alec.
Nie odpowiedziała.
- Nie przybyłaś do Nowego Yorku, tylko dlatego, że jesteś wygnańcem – powiedziała Clary łącząc fakty.
- Nie, nie tylko dlatego – wychrypiała i powoli skierowała się do okna.
Oparła się rękoma o podrapany parapet i rozejrzała się przez okno. Na dworze było pochmurno i mżył deszcz.
- To po co? - zapytała Isabelle.
- Szukam mojego ojca. Nazywam się Lucyna Graymark, a moim ojcem jest Lucian Graymark...


Rozdział 1# - Zaczynamy grę.



Nie! Dłużej tak nie dam rady! Muszę się poddać, muszę się uratować!
Jej myśli szalały.
Biegła coraz wolniej, choć czuła już zapach piekła, który drażnił jej nozdrza. Nie miała zamiaru się odwracać, chciała dobiec, lecz nadal od celu dzieliły ją dwie przecznice. Wiedziała, że nie ma nic, aby się obronić. Nie ma jak uciec, a moce przestały działać, gdy panika ją ogarnęła.
Nagle poczuła na swojej łopatce pazury, które powoli i dokładnie rozcięły jej skórę, aż po miednicę. Ból rozszedł się przez cały kręgosłup i dotarł do nóg oraz rąk. Syknęła, po czym pojęła, że jej skóra rozchodzi się również na drugiej łopatce pod naporem szponów. To podniosło w jej ciele wydzielanie adrenaliny. Pojawiły się nowe siły, które przyśpieszyły bieg.
Czuła, jak po plecach spływa gorąca krew i miesza się z potem. Podniosła głowę aby ujrzała stare mury, których tak nigdy nie lubiła. Teraz były niczym widok raju. Dzięki nim zapomniała na moment o pogoni i okropnym bólu, który doprowadzał, że jej ciało powoli sztywniało. Zebrała ostatnie zapasy energii i przełożyła w szaleńczy bieg.
Szarpnięciem otworzyła furtkę i zaczęła pędzić po popękanych płytkach. Deszcz coraz bardziej padał, lecz jej to nie obchodziło. Najważniejsze było dobiec do wielkich drzwi. Będąc już blisko, zaczęła błagać w duchu, aby nic nie zablokowało jej wejść, że jednak jej część krwi przewyższa nad drugą.
Całą siłą wpadła na wrota, które głośno skrzypnęły i bez większych problemów otworzyły się, wpuszczając ją do środka. Zaraz pchnięciem je zatrzasnęła i osunęła się po nich na ziemię słysząc nad sobą zgrzyt zasuwanych magicznie zamków.
Jej oddech był szybki i płytki. Czuła, jak po jej ciele spływają strumyki krwi i formują na ziemi kałużę. Przed oczami widziała coraz większe czarne plamy. W głowie zaczęło jej się kręcić, a ból ponownie się odezwał.
Półprzytomnie dotknęła rękojeści sztyletu wystającego z uda. Złapała ją i jednym sprawnym ruchem wyjęła. Usłyszała gwałtownie wciągane powietrze, lecz to nie była ona. Ją to w ogóle nie bolało.
Rozejrzała się, lecz nie ujrzała nic, prócz ciemności i zbliżającego się do niej blasku. Czuła, że ciało mimo woli opada na bok, a ona nie może nic zrobić. Zdawało jej się, że z niego wychodzi i powoli unosi do góry.
Było to niesamowite uczucie, gdyż nie czuła już ani zimna, ani ciepła, bólu czy ulgi, ale nadal słyszała, nadal czuła, choć ostatnim jej obrazem był złoty i błękitny blask oraz morze krzyków, zlepiających się w jedną niezrozumiałą masę, po czym nastała spokojna, błoga ciemność i wybuch gorącego blasku.
Czuła jakby zbliżała się do słońca, które zarazem przyciągało, jak i odpychało. Jakby było rajem, a także piekłem.
- To jeszcze nie twój czas – powiedział głos, który tak dobrze znała, który ją prześladował, przerażał i dawał nadzieję.
Zaczerpnęła tchu, po czym pozostała tylko ciemność...

* * *

- Obudź się, obudź się... - Ten głos stawał się coraz bardziej irytujący.
Skrzywiła się lekko rozzłoszczona, po czym warknęła:
- Czego?!
Nie usłyszała odpowiedzi, więc powoli otworzyła oczy.
Tego się nie spodziewała!
Leżała na polowym łóżku w skrzydle szpitalnym, jak zauważyła, a przy niej stali para dorosłych i dwójka nastolatków.
Powoli podniosła się na rękach i ułożyła w pozycji półleżącej, cały czas lustrując twarze zgromadzonych. Patrzyli na nią, jak na obcego przybysza z innej planety. Nienawidziła, gdy się tak jej przyglądano, więc postanowiła zaraz zakończyć ten „pokaz”.
- Co się tak gapicie? – Syknęła niewiele myśląc.
- Jakby nie patrzeć, to ty wtargnęłaś do naszego Instytutu, więc raczej mamy prawo na ciebie patrzeć i wiedzieć kim jesteś. – powiedział spokojnie postawny mężczyzna.
- Nie jestem do końca pewna... - burknęła pod nosem. – Instytut może dać schronienie każdemu Nocnemu Łowcy, więc miałam prawo do niego wejść, bez pytania – dodała rzeczowym tonem.
- Dobrze, że powiedziałaś „Nocnemu Łowcy” - rzekł wyniośle nastoletni chłopak o intensywnie niebieskich oczach. – Gdy opatrywaliśmy twoje rany, zwróciliśmy uwagę, że nie masz żadnych Trwałych Znaków.
Nic nie odpowiedziała. Wiedziała, że nie zdoła im tego wytłumaczyć i będą sądzili, że kłamie. Odwróciła od nich na chwilę wzrok i westchnęła teatralnie.
Cała czwórka zauważyła jej zmieszanie, a nie chcąc bardziej dobijać przybysza, postanowili, że zaczną pytać o coś innego, niż jej etniczne pochodzenie.
- A wracając do twych ran, skąd je masz? Były bardzo głębokie i wręcz śmiertelne, dla zwykłego Przyziemnego, czy też kogoś z krwią Nocnego Łowcy, którą musisz mieć, aby widzieć Instytut – powiedziała kobieta o długich, czarnych włosach.
No brawo!
Prychnęła w myślach, lecz nie odważyła się tego powiedzieć na głos, zarazem próbując zignorować pytanie.
- No dobrze, jak nie chcesz mówić, to chociaż się przedstaw – odezwał się ponownie chłopak o niebieskich oczach.
- Lucyna. Lucy. Jak chcecie tak mówcie, mnie to najmniej obchodzi. Ile spałam? - Rozejrzała się gwałtownie uświadamiając sobie, że za oknami nie widzi słońca, lecz rozgwieżdżone niebo.
- Cały dzień – powiedział spokojnie chłopak o blond włosach i bystrych, złotych oczach, które próbowały ją przeszyć niczym włócznie.
Nie uda ci się chłopaczku.
Zaśmiała się w duchu, przyzwyczajona do takiego wzroku, jaki on posyłał do niej. Pełen ciekawości i ostrożności, z lekką nutą zafascynowania.
- Jak nie chcecie mieć gości takich, jak ja, to dajcie mi tylko dospać do świtu i zaraz o brzasku się stąd wynoszę, gdyż nie tylko wam nie jest na rękę tutaj moja obecność – powiedziała spokojnie, zapominając ukryć swój zagraniczny akcent.
Nie zważając na ich zaskoczone miny, położyła się i nakryła po uszy kołdrą. Nie miała zamiaru spać, lecz musiała udawać, uciec od pytań, od nazwiska, od swej wymowy, od przeszłości… Wszystkiego.
Odczekała trochę, aż kroki wszystkich ucichną, po czym jak z procy wyskoczyła z łóżka i wyszła ze skrzydła szpitalnego.
Nie potrzebowała Znaku Ciszy, aby przekradać się, jak cień.
Była inna.
Dużo run zostawała w niej na zawsze, tylko było ukrytych pod skórą. Ukazywały się tylko na chwile kiedy ich używała, po czym znów się maskowały.
- Tyle Instytutów na świecie, a wszystkie mają to samo ułożenie pomieszczeń – szepnęła ze znużeniem i zaczęła kierować się w stronę zbrojowni.
Nie była zamknięta, więc bez problemu weszła do środka i rozejrzała się po ścianach zakrytych najróżniejszą bronią. Były tam szable, maczety, łuki, noże, topory oraz sztylety, które wzięła oraz dwa miecze.
Znalazła również dla siebie strój Nocnego Łowcy. Pasował idealnie i zarazem nie krepował ruchów. Na plecy, niczym książkowy wojownik nałożyła miecze, a do pasa przymocowała sztylety i kilka serafickich gwiazd. Po drodze złapała za czyjąś skórzaną kurtkę i narzuciła ją na siebie.
Nie zwlekając, wyszła z pomieszczenia i skierowała się do drzwi wejściowych. Szła pewnie, niczego się nie obawiając póki, przed sobą nie ujrzała tego samego chłopaka, co w skrzydle szpitalnym. Jego jasne włosy były lekko roztrzepane, a wzrok zimny. Lustrował ją nim od góry do dołu, zatrzymując się na każdej broni, którą posiadała.
Nic nie mówiąc spojrzała w tył z nadzieją, że będzie mogła uciec, lecz jednak i za nią stał drugi nastolatek o błękitnych oczach.
- Alec, złap ją – powiedział blondyn, a Lucy uśmiechnęła się do niego złowrogo i wybijając z miejsca, zrobiła fikołka nad głową Alec i na lekko ugiętych nogach wylądowała za nim.
Nie czekała na reakcje chłopaków, tylko pognała w stronę schodów prowadzących na dach.
Była szybka, jak na dziewczynę. W tym nie pomagały jej żadne runy, wystarczał trening i cały tryb życia.
Wybiegła na zewnątrz. Chłodny podmuch musnął jej twarz i obudził do końca. Uśmiechnęła się mimowolnie i podbiegła do krawędzi budynku. Wyjrzała na dół i zobaczyła ruchliwą ulicę. Była jakieś 15 metrów nad ziemią.
Nie jest jeszcze tak wysoko.
Usłyszała za sobą krzyki i się odwróciła. Do rzekomego Aleca i blondyna, dołączyli jeszcze kobieta i mężczyzna oraz dwie dziewczyny: rudowłosa i ciemnowłosa, bardzo podobna do niebieskookiego.
- Zatrzymaj się! - krzyknął dorosły i powoli się do niej zbliżył, choć w rękach trzymał nagi miecz.
Lekko się spięła i przygotowała do ataku uginając nogi w kolanach.
- Nie rób nic głupiego, tylko podejdź i wytłumacz się dlaczego nas okradłaś – powiedziała kobieta i także posunęła się naprzód, a zaraz za nią dzieciaki.
Nic nie odpowiedziała, tylko czekała na dalszą część. Zanim się obejrzała, byli już przy niej z bronią w gotowości.
Nigdy mnie nie zatrzymacie!
Zaśmiała się w duchu i jednym szybkim ruchem dobyła obu mieczy.
Zaczęła odpierać każdy atak, bez większych trudności. Odepchnęła od siebie kopnięciem rudowłosą dziewczynę, po czym uderzeniem klingą w brzuch obezwładniła Aleca. Kilkoma blokadami i dwoma pchnięciami wybiła broń z rąk dorosłych. Poczuła, że spod skóry uwalniają się runy zręczności, siły i koordynacji. Teraz została tylko druga dziewczyna i złotowłosy. Nie mogła powiedzieć, ponieważ chłopak był dobrze wyszkolony. Walczyli dość długo i zaciekle nie przestając przyglądać się swoim oczom.
Udało mu się parować jej pchnięcia i zablokować fintę, po czym siłą uderzenia odepchnął ją od siebie. Lucy zatoczyła się do tyłu i popchnęła ciemnowłosą dziewczynę stojącą za nią. Nie zdołała utrzymać równowagi. Zrobiła krok w tył i zaczęła spadać z budynku.
Wszystko gwałtownie zwolniło. Dorośli krzyknęli, Alec również. Rudowłosa zakryła sobie usta rękoma, a blondyn zamarł. Lucy, jednym szybkim ruchem wbiła ostrza w beton i z fikołkiem wyskoczyła za dziewczyną. Poczuła napór na skórzanej kurtce, po czym usłyszała nieprzyjemny odgłos drącego się materiału i gwałtownie stała się lekka. Zakręciła się wokół własnej osi i zapikowała w dół.
Przed samą ziemią złapała ją pod ręce i wystrzeliła niczym strzała, w górę. Już po chwili upuściła dziewczynę na dach i robiąc mały obrót w powietrzu wylądowała obok niej. Stanęła z gracją i spojrzała po wszystkich.
Każdy patrzył na nią z niedowierzaniem, a ciemnowłosa nawet z lekką nutą strachu, lecz mogło to być spowodowane również jej lotem.
Lucy, jednak nie zwracała na nich uwagi, spokojnie podeszła do mieczy, wyjęła je i schowała na plecy między skrzydłami, po czym doszła do krawędzi i spojrzała na rogalikowaty księżyc.
Na jej czarnych piórach gwałtownie zabłysło setki złotych Znaków, a ona wzbiła się w przestrzeń niczym rakieta, zostawiając za sobą, lekką smugę, jak ze sproszkowanego złota.
Nie wiecie o mnie jeszcze niczego.
Powiedziała w myślach i pofrunęła w stronę gwiazd.

___________________________________________________________________________

Wiem, jest tu dużo tajemniczości, ale na tym mi zależało :D
Proszę was o opinię. ;)

IMFORMACJE :D

Witam Kochani !
Zaczynam tego bloga i będzie on poświęcony mojemu opowiadaniu / fan fikcji "Darów Anioła". Jest to historia pewnej dziewczyny -  Lucy, która aby zrozumieć siebie i to co się wokół niej dzieje, musi najpierw poznać swoją PRAWDZIWĄ przeszłość, tak jak odnaleźć rodzinę.
W czasie tej powieści będzie wiele zwrotów akcji, smutnych i komicznych scen, a także odrobinę FANTAZJI.
Mam nadzieję, że dotrwacie ze mną do końca i wejdziecie w ten dziwny, nierealny świat, mej wyobraźni. 

P.S.: Posty będą wstawiane, tak jak będzie mi pozwalała wena oraz jedne będą dłuższe inne krótsze :P