piątek, 30 maja 2014

Rozdział 1# - Zaczynamy grę.



Nie! Dłużej tak nie dam rady! Muszę się poddać, muszę się uratować!
Jej myśli szalały.
Biegła coraz wolniej, choć czuła już zapach piekła, który drażnił jej nozdrza. Nie miała zamiaru się odwracać, chciała dobiec, lecz nadal od celu dzieliły ją dwie przecznice. Wiedziała, że nie ma nic, aby się obronić. Nie ma jak uciec, a moce przestały działać, gdy panika ją ogarnęła.
Nagle poczuła na swojej łopatce pazury, które powoli i dokładnie rozcięły jej skórę, aż po miednicę. Ból rozszedł się przez cały kręgosłup i dotarł do nóg oraz rąk. Syknęła, po czym pojęła, że jej skóra rozchodzi się również na drugiej łopatce pod naporem szponów. To podniosło w jej ciele wydzielanie adrenaliny. Pojawiły się nowe siły, które przyśpieszyły bieg.
Czuła, jak po plecach spływa gorąca krew i miesza się z potem. Podniosła głowę aby ujrzała stare mury, których tak nigdy nie lubiła. Teraz były niczym widok raju. Dzięki nim zapomniała na moment o pogoni i okropnym bólu, który doprowadzał, że jej ciało powoli sztywniało. Zebrała ostatnie zapasy energii i przełożyła w szaleńczy bieg.
Szarpnięciem otworzyła furtkę i zaczęła pędzić po popękanych płytkach. Deszcz coraz bardziej padał, lecz jej to nie obchodziło. Najważniejsze było dobiec do wielkich drzwi. Będąc już blisko, zaczęła błagać w duchu, aby nic nie zablokowało jej wejść, że jednak jej część krwi przewyższa nad drugą.
Całą siłą wpadła na wrota, które głośno skrzypnęły i bez większych problemów otworzyły się, wpuszczając ją do środka. Zaraz pchnięciem je zatrzasnęła i osunęła się po nich na ziemię słysząc nad sobą zgrzyt zasuwanych magicznie zamków.
Jej oddech był szybki i płytki. Czuła, jak po jej ciele spływają strumyki krwi i formują na ziemi kałużę. Przed oczami widziała coraz większe czarne plamy. W głowie zaczęło jej się kręcić, a ból ponownie się odezwał.
Półprzytomnie dotknęła rękojeści sztyletu wystającego z uda. Złapała ją i jednym sprawnym ruchem wyjęła. Usłyszała gwałtownie wciągane powietrze, lecz to nie była ona. Ją to w ogóle nie bolało.
Rozejrzała się, lecz nie ujrzała nic, prócz ciemności i zbliżającego się do niej blasku. Czuła, że ciało mimo woli opada na bok, a ona nie może nic zrobić. Zdawało jej się, że z niego wychodzi i powoli unosi do góry.
Było to niesamowite uczucie, gdyż nie czuła już ani zimna, ani ciepła, bólu czy ulgi, ale nadal słyszała, nadal czuła, choć ostatnim jej obrazem był złoty i błękitny blask oraz morze krzyków, zlepiających się w jedną niezrozumiałą masę, po czym nastała spokojna, błoga ciemność i wybuch gorącego blasku.
Czuła jakby zbliżała się do słońca, które zarazem przyciągało, jak i odpychało. Jakby było rajem, a także piekłem.
- To jeszcze nie twój czas – powiedział głos, który tak dobrze znała, który ją prześladował, przerażał i dawał nadzieję.
Zaczerpnęła tchu, po czym pozostała tylko ciemność...

* * *

- Obudź się, obudź się... - Ten głos stawał się coraz bardziej irytujący.
Skrzywiła się lekko rozzłoszczona, po czym warknęła:
- Czego?!
Nie usłyszała odpowiedzi, więc powoli otworzyła oczy.
Tego się nie spodziewała!
Leżała na polowym łóżku w skrzydle szpitalnym, jak zauważyła, a przy niej stali para dorosłych i dwójka nastolatków.
Powoli podniosła się na rękach i ułożyła w pozycji półleżącej, cały czas lustrując twarze zgromadzonych. Patrzyli na nią, jak na obcego przybysza z innej planety. Nienawidziła, gdy się tak jej przyglądano, więc postanowiła zaraz zakończyć ten „pokaz”.
- Co się tak gapicie? – Syknęła niewiele myśląc.
- Jakby nie patrzeć, to ty wtargnęłaś do naszego Instytutu, więc raczej mamy prawo na ciebie patrzeć i wiedzieć kim jesteś. – powiedział spokojnie postawny mężczyzna.
- Nie jestem do końca pewna... - burknęła pod nosem. – Instytut może dać schronienie każdemu Nocnemu Łowcy, więc miałam prawo do niego wejść, bez pytania – dodała rzeczowym tonem.
- Dobrze, że powiedziałaś „Nocnemu Łowcy” - rzekł wyniośle nastoletni chłopak o intensywnie niebieskich oczach. – Gdy opatrywaliśmy twoje rany, zwróciliśmy uwagę, że nie masz żadnych Trwałych Znaków.
Nic nie odpowiedziała. Wiedziała, że nie zdoła im tego wytłumaczyć i będą sądzili, że kłamie. Odwróciła od nich na chwilę wzrok i westchnęła teatralnie.
Cała czwórka zauważyła jej zmieszanie, a nie chcąc bardziej dobijać przybysza, postanowili, że zaczną pytać o coś innego, niż jej etniczne pochodzenie.
- A wracając do twych ran, skąd je masz? Były bardzo głębokie i wręcz śmiertelne, dla zwykłego Przyziemnego, czy też kogoś z krwią Nocnego Łowcy, którą musisz mieć, aby widzieć Instytut – powiedziała kobieta o długich, czarnych włosach.
No brawo!
Prychnęła w myślach, lecz nie odważyła się tego powiedzieć na głos, zarazem próbując zignorować pytanie.
- No dobrze, jak nie chcesz mówić, to chociaż się przedstaw – odezwał się ponownie chłopak o niebieskich oczach.
- Lucyna. Lucy. Jak chcecie tak mówcie, mnie to najmniej obchodzi. Ile spałam? - Rozejrzała się gwałtownie uświadamiając sobie, że za oknami nie widzi słońca, lecz rozgwieżdżone niebo.
- Cały dzień – powiedział spokojnie chłopak o blond włosach i bystrych, złotych oczach, które próbowały ją przeszyć niczym włócznie.
Nie uda ci się chłopaczku.
Zaśmiała się w duchu, przyzwyczajona do takiego wzroku, jaki on posyłał do niej. Pełen ciekawości i ostrożności, z lekką nutą zafascynowania.
- Jak nie chcecie mieć gości takich, jak ja, to dajcie mi tylko dospać do świtu i zaraz o brzasku się stąd wynoszę, gdyż nie tylko wam nie jest na rękę tutaj moja obecność – powiedziała spokojnie, zapominając ukryć swój zagraniczny akcent.
Nie zważając na ich zaskoczone miny, położyła się i nakryła po uszy kołdrą. Nie miała zamiaru spać, lecz musiała udawać, uciec od pytań, od nazwiska, od swej wymowy, od przeszłości… Wszystkiego.
Odczekała trochę, aż kroki wszystkich ucichną, po czym jak z procy wyskoczyła z łóżka i wyszła ze skrzydła szpitalnego.
Nie potrzebowała Znaku Ciszy, aby przekradać się, jak cień.
Była inna.
Dużo run zostawała w niej na zawsze, tylko było ukrytych pod skórą. Ukazywały się tylko na chwile kiedy ich używała, po czym znów się maskowały.
- Tyle Instytutów na świecie, a wszystkie mają to samo ułożenie pomieszczeń – szepnęła ze znużeniem i zaczęła kierować się w stronę zbrojowni.
Nie była zamknięta, więc bez problemu weszła do środka i rozejrzała się po ścianach zakrytych najróżniejszą bronią. Były tam szable, maczety, łuki, noże, topory oraz sztylety, które wzięła oraz dwa miecze.
Znalazła również dla siebie strój Nocnego Łowcy. Pasował idealnie i zarazem nie krepował ruchów. Na plecy, niczym książkowy wojownik nałożyła miecze, a do pasa przymocowała sztylety i kilka serafickich gwiazd. Po drodze złapała za czyjąś skórzaną kurtkę i narzuciła ją na siebie.
Nie zwlekając, wyszła z pomieszczenia i skierowała się do drzwi wejściowych. Szła pewnie, niczego się nie obawiając póki, przed sobą nie ujrzała tego samego chłopaka, co w skrzydle szpitalnym. Jego jasne włosy były lekko roztrzepane, a wzrok zimny. Lustrował ją nim od góry do dołu, zatrzymując się na każdej broni, którą posiadała.
Nic nie mówiąc spojrzała w tył z nadzieją, że będzie mogła uciec, lecz jednak i za nią stał drugi nastolatek o błękitnych oczach.
- Alec, złap ją – powiedział blondyn, a Lucy uśmiechnęła się do niego złowrogo i wybijając z miejsca, zrobiła fikołka nad głową Alec i na lekko ugiętych nogach wylądowała za nim.
Nie czekała na reakcje chłopaków, tylko pognała w stronę schodów prowadzących na dach.
Była szybka, jak na dziewczynę. W tym nie pomagały jej żadne runy, wystarczał trening i cały tryb życia.
Wybiegła na zewnątrz. Chłodny podmuch musnął jej twarz i obudził do końca. Uśmiechnęła się mimowolnie i podbiegła do krawędzi budynku. Wyjrzała na dół i zobaczyła ruchliwą ulicę. Była jakieś 15 metrów nad ziemią.
Nie jest jeszcze tak wysoko.
Usłyszała za sobą krzyki i się odwróciła. Do rzekomego Aleca i blondyna, dołączyli jeszcze kobieta i mężczyzna oraz dwie dziewczyny: rudowłosa i ciemnowłosa, bardzo podobna do niebieskookiego.
- Zatrzymaj się! - krzyknął dorosły i powoli się do niej zbliżył, choć w rękach trzymał nagi miecz.
Lekko się spięła i przygotowała do ataku uginając nogi w kolanach.
- Nie rób nic głupiego, tylko podejdź i wytłumacz się dlaczego nas okradłaś – powiedziała kobieta i także posunęła się naprzód, a zaraz za nią dzieciaki.
Nic nie odpowiedziała, tylko czekała na dalszą część. Zanim się obejrzała, byli już przy niej z bronią w gotowości.
Nigdy mnie nie zatrzymacie!
Zaśmiała się w duchu i jednym szybkim ruchem dobyła obu mieczy.
Zaczęła odpierać każdy atak, bez większych trudności. Odepchnęła od siebie kopnięciem rudowłosą dziewczynę, po czym uderzeniem klingą w brzuch obezwładniła Aleca. Kilkoma blokadami i dwoma pchnięciami wybiła broń z rąk dorosłych. Poczuła, że spod skóry uwalniają się runy zręczności, siły i koordynacji. Teraz została tylko druga dziewczyna i złotowłosy. Nie mogła powiedzieć, ponieważ chłopak był dobrze wyszkolony. Walczyli dość długo i zaciekle nie przestając przyglądać się swoim oczom.
Udało mu się parować jej pchnięcia i zablokować fintę, po czym siłą uderzenia odepchnął ją od siebie. Lucy zatoczyła się do tyłu i popchnęła ciemnowłosą dziewczynę stojącą za nią. Nie zdołała utrzymać równowagi. Zrobiła krok w tył i zaczęła spadać z budynku.
Wszystko gwałtownie zwolniło. Dorośli krzyknęli, Alec również. Rudowłosa zakryła sobie usta rękoma, a blondyn zamarł. Lucy, jednym szybkim ruchem wbiła ostrza w beton i z fikołkiem wyskoczyła za dziewczyną. Poczuła napór na skórzanej kurtce, po czym usłyszała nieprzyjemny odgłos drącego się materiału i gwałtownie stała się lekka. Zakręciła się wokół własnej osi i zapikowała w dół.
Przed samą ziemią złapała ją pod ręce i wystrzeliła niczym strzała, w górę. Już po chwili upuściła dziewczynę na dach i robiąc mały obrót w powietrzu wylądowała obok niej. Stanęła z gracją i spojrzała po wszystkich.
Każdy patrzył na nią z niedowierzaniem, a ciemnowłosa nawet z lekką nutą strachu, lecz mogło to być spowodowane również jej lotem.
Lucy, jednak nie zwracała na nich uwagi, spokojnie podeszła do mieczy, wyjęła je i schowała na plecy między skrzydłami, po czym doszła do krawędzi i spojrzała na rogalikowaty księżyc.
Na jej czarnych piórach gwałtownie zabłysło setki złotych Znaków, a ona wzbiła się w przestrzeń niczym rakieta, zostawiając za sobą, lekką smugę, jak ze sproszkowanego złota.
Nie wiecie o mnie jeszcze niczego.
Powiedziała w myślach i pofrunęła w stronę gwiazd.

___________________________________________________________________________

Wiem, jest tu dużo tajemniczości, ale na tym mi zależało :D
Proszę was o opinię. ;)

4 komentarze:

  1. To jest genialne... Myślę że sama Cassandra by się tego nie powstydziła, gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no zakochałam się. <3 Będę czytać to pewne :D
    <3

    OdpowiedzUsuń