piątek, 30 maja 2014

Rozdział 2# - Wstęp do problemu

Słońce wyjrzało zza horyzontu i powoli zaczęło ogrzewać jej skórę i pióra. Siedziała na gzymsie kamienicy i przyglądała się wodzie, na której tafli migotały promienie. Nogi przyciągnęła pod brodę i przeczesała włosy palcami.
Rozmyślała, czy dobrze postąpiła tej nocy? Czy nie powinna pozwolić tej dziewczynie umrzeć, lecz tak to by miała kolejną osobę na sumieniu, a tego nie chciała. Cicho westchnęła i zatrzepotała lekko skrzydłami zrzucając z nich resztki rosy.
Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Nie miała już domu ani schronienia. Narobiła sobie także więcej wrogów niż potrzebowała. Nie tak to wszystko miało wyglądać, lecz jednak: Bóg tak chciał.
Na chwilę zamknęła oczy i cofnęła się w czasie...

* * *

Wchodziła powoli po schodach. Chłód marmuru drażnił jej nerwy na bosych stopach. Kremowa sukienka, delikatnie opinała spocone ciało, a ręce mocno zaciskały się na poręczy. Każdy krok był niczym obciążony ołowiem, lecz mimo to brnęła dalej. Jej myśli błądziły.
Zastanawiała się, czy potrafi jeszcze coś zmienić, naprawić, postarać się odbudować to, co zniszczyło jej urodzenie. Znała tylko jedno wyjście i uparcie brnęła do niego od tylu miesięcy, aż tego dnia była gotowa, była pewna. Zaplanowała wszystko i zaczęła po kolei każdą część planu realizować.
Wreszcie dotarła na dach. Znajdowała się na dziesiątym piętrze wieżowca. Musiała przyznać, że rozciągał się z tego miejsca niesamowity widok. Ogromny ogród wokół i panorama miasta. Dla niej całkowicie nowego, niesamowitego, tajemniczego i... Obcego.
Wzięła głęboki wdech. Od dawna nie czuła tak świeżego powietrza, jak w tamtej chwili. Nie było zapachu spalin, ani odoru zgnilizny. Odczuwała naturę.
Od roku, część siebie.
Westchnęła. Ta myśl ją przerażała, to właśnie przez nią znalazła się tutaj. Zdusiła chęć odwrócenia się i ruszyła powolnym krokiem do przodu, ciesząc się każdą chwilą.

* * *

Usłyszała huk za sobą i gwałtownie zerwała się na nogi. Powietrze przed nią, zaczęło falować i zmieniać się w ciecz. Lucy wiedziała, co to jest i spokojnie czekała, aż przez Brama całkowicie się otworzy. Gdy tylko tak się stało, zaraz przed nią przeszedł wysoki mężczyzna, z włosami ustawionym w sztorc, ciemnogranatowym garniturze oraz umalowanymi oczami o kocich źrenicach. Znała go.
Magnus Bane. Czarownik.
Jeden z nielicznych, którzy coś o niej wiedzieli. Osoba, lecząca jej rany, która pożyczała pieniądze, pozwalała i pomagała się ukryć w gorszych momentach. Nie mogła na niego powiedzieć złego słowa. W pewien sposób czuła do niego szacunek, lecz fakt, że zjawił się tak niespodziewanie, mogło świadczyć, że to nie będzie przyjemne spotkanie na ploteczki.
Jego oczy były lekko podkrążone i nieprzyjemnie zimne. Coś musiało się stać.
Czy to było powiązane z nią?
Stanęła naprzeciw, wyprostowana, oczekując, aż pierwszy zabierze głos. Zrobił krok w jej stronę, po czym zlustrował ją wzrokiem i głośno wypuścił powietrze z płuc.
- Dlaczego musiałaś zniszczyć, taką dobrą kurtkę? - spytał, a Lucy przewróciła oczami.
Czego ona się spodziewała? Przecież on zawsze patrzy na ubiór, a kurtka ucierpiała, na rzecz życia.
- Przeszkadzała mi w pracy – odpowiedziała spokojnie.
- To już zauważyłem. – Spojrzał na jej rozprostowane skrzydła. – Ale nie przychodzę ci tu wypominać twojego sadystycznego podejścia do drogich materiałów, tylko sprowadzić cię do siebie.
- Po co?! - pisnęła zaskoczona.
- Na zabójczy seks z przystojnym czarownikiem.
- O, to widzę, że Sarel cię musiał odwiedzić – odpowiedziała sarkastycznie, choć na samo wspomnienie przystojnego, młodego latynosa zakręciło jej się w głowie.
- To nie było miłe Lucy – skarcił ją czarownik.
- Życie też nie jest miłe – burknęła.
- Dobra, koniec. Jest sprawa, którą musimy omówić i dlatego musisz iść ze mną.
- Jaka jest to sprawa? - spytała.
- Dowiesz się.
- Chcę to wiedzieć teraz, jak mi nie powiesz, nigdzie z tobą nie pójdę – warknęła wyczuwając zagrożenie.
- Pójdziesz i tak, ponieważ nie masz się gdzie podziać – rzekł ostro i złapał ją za rękę.
Nie czekając na zgodę dziewczyny, wepchnął ją do Bramy i sam za nią wszedł.
Nim krzyknęła ogarnęła ją ciemność, a na klatkę nałożono ogromny ciężar. Nie mogła chwilę oddychać, nic nie słyszała ani widziała, aż do wielkiego huku, po czym gwałtownie złapała powietrze w płucach.
Upadła na klęczki, nie przewracając się. Była przyzwyczajona do podróży Bramą, nawet tych niechcianych. Skrzydła jej się w międzyczasie schowały, więc jak stanęła na nogi, była zwykłą dziewczyną w lekko podartym stroju. Niczym kotka przeciągnęła się i rozejrzała. Nie znajdowała się w domu Magnusa (no chyba, że się przeprowadził, co było wątpliwe), lecz ponownie w Instytucie.
Stała na środku wielkiej biblioteki, w której znajdowali się wszyscy, których widziała w nocy. Otoczyli ją, a na ich twarzach widziała determinację i niewyspanie. Czuła, że ona także wygląda podobnie.
Po chwili pojawił się Magnus.
- Kłamałeś! - syknęła do niego.
- Słonko, jestem za stary, aby przejmować się twoimi wyrzutami – parsknął lekkim tonem i odsunął się czując się bezpieczniej.
Lucy zobaczyła, że na słowa „słonko”, Alec gwałtownie stężał i spojrzał na czarownika lodowatym wzrokiem.
- No dobra, chcieliście, to ją macie – powiedział Bane i podszedł do jednej z półek, wypełnionej książkami o magii i czarodziejach.
- Co ode mnie chcecie?! - warknęła.
- Wyjaśnień – rzekł blondyn.
- Kim ty w ogóle jesteś? - spytała rudowłosa.
- A co cię to obchodzi! - krzyknęła na nią, a dziewczyna lekko się cofnęła za złotowłosego.
- Nie podnoś głosu na Clary – powiedział chłopak i stanął naprzeciw Lucy.
Ta zaśmiała mu się w twarz, po czym z aprobatą, patrzyła w jego oczy. Nie bała się jego wzroku, więc mogła spokojnie przyglądać się oraz uśmiechać.
- Nie wasza sprawa kim jestem, co robię i po co! Dziękuję za wczorajszą pomoc. To powinno wam starczyć.
- Ale nie starcza – odezwał się Alec.
- Jesteś aniołem – rzekła kobieta.
- Brawo za spostrzegawczość! - parsknęła Lucy i spojrzała na nią.
- Może trochę więcej szacunku, dla kogoś starszego? - syknęła.
- Hmmm... Nie! - zaśmiała się i odsunęła kawałek.
- Lucyno, przywołuję cię do porządku! - krzyknął Magnus, ku zaskoczeniu wszystkich.
- Nie wtrącaj się – powiedziała dziewczyna.
- Będę się wtrącać. Obiecałem, wiesz dobrze komu, że nie pozwolę ci powtórzyć historii, więc radzę ci się uspokoić i wyznać, że jesteś aniołem upadłym!
Dziewczyna cofnęła się kilka kroków w tył, zaskoczona. Poczuła się zdradzona. Co, jak co, ale nie mógł jej wydać, a jednak to zrobił. Lekko osunęła się pobliski fotel i zaczęła gorączkowo myśleć.
- Jak mogłeś Magnusie! – wrzasnęła. – Sam kazałeś mi trzymać język za zębami, a teraz wykrzykujesz to na pół miasta?
- Lucyno, mogłem. Ile czasu będziesz jeszcze się tutaj ukrywać? Powinnaś wreszcie znaleźć sprzymierzeńców nie wrogów! Dlaczego uciekłaś z Europy i trafiłaś tutaj? Daj wreszcie sobie pomóc.
- Ale ja nie chcę pomocy!
- Prawie, wczoraj zabiły cię demony! Jest coraz gorzej, ale ty udajesz ślepą. Jesteś taka jak twoja matka! Mająca tylko jeden cel, lecz pamiętaj kim jesteś i co robisz. – Po tych słowach odwrócił się i wyszedł.
Podniosła wzrok na resztę zgromadzonych, po czym szepnęła załamującym się głosem:
- Jestem wygnańcem i potrzebuję ukrycia...

* * *

Dostała własny pokój i trochę spokoju. Potrzebowała odpoczynku, aby ochłonąć i wszystko dokładnie przemyśleć. Leżała na łóżku, w czystym ubraniu cały dzień, aż wreszcie nie wytrzymała i późnym popołudniem ruszyła na przechadzkę. Z miejsca trafiła do Sali, gdzie stał fortepian. Nie przepadała za muzyką klasyczną, ale za to była miłośniczką rapu i hip – hopu. Nikt nie powinien się dziwić. Wychowywała się jako zwykła nastolatka, więc słuchała tego co inni.
Stanęła na środku pokoju i wystukując rytm o nogi zaczęła jeden z utworów z jej rodzinnego kraju.

„Ja mówię przestań się bać, nie chowaj głowy w piach
żyj, bo życie to najlepsze, co mogłeś dostać!
Ja mówię, ja mówię przestań się bać, nie chowaj głowy w piach
żyj, bo życie to najlepsze, co mogłeś dostać!
Przestań gdybać, a zacznij czerpać, z
Życia to, co najlepsze zamiast je olewać!”

Miała już zacząć pierwszą zwrotkę, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się i ujrzała ciemnowłosą dziewczynę. Była oparta o framugę i z zaciekawieniem na nią patrzyła.
- Co chcesz? - spytała szorstko Lucy.
- Nic. Usłyszałam cię i zajrzałam. Ten język, w którym śpiewałaś oraz, co to...
- Za muzyka? - dokończyła za nią. – To rap. Słyszałam, że Nefilim rzadko kiedy są postępowi, a język – Polski.
- Polski?
- Tak, jestem polką. Byłam – poprawiła się.
Dziewczyna chyba zauważyła jej zakłopotanie i szybko zmieniła temat.
- W ogóle, to jestem Isabell.
- Lucy, ale to chyba już wiesz.
- Tak. A ta piosenka, to o czym ona mówi.
Dziewczyna na chwilę się zamyśliła, po czym odpowiedziała:
- O sile, odwadze i wierze w to co się robi. Jest taka, jak każdy inny utwór tego gatunku muzyki. Mówi o realności świata, o jego wadach i zaletach.
- Ja taką muzykę słyszę jedynie na dyskotekach – odpowiedziała beznamiętnie Izzy – Mówiłaś, że jesteś wygnańcem, ale z jakiego powodu?
- Ponieważ, jestem pozwoliłam zrobić z siebie wyrzutka – rzekła wymijająco.
- A rodzina?
- Nie mam. Matka zmarła, a ojczym... On też nie żyje.
- Ojczym? Czyli nie twój prawdziwy ojciec?
- Mojego „stwórcę” nigdy nie poznałam, a tego poznania on by na pewno nie przeżył – powiedziała lodowatym tonem, który nawet ją przeraził.
Nie chcąc czekać na odpowiedź odwróciła się w stronę okna i ujrzała, że księżyc powoli wstaje.
W głowie pospiesznie przejrzała daty i nagle pojęła swoje rozdrażnienie.
Jej oczy gwałtownie się rozszerzyły.
Nie!
Krzyknęła w duchu.
- Wybacz, muszę iść do swojego pokoju! - Wybiegła potrącając dziewczynę.
Wpada do siebie i szybko zamknęła drzwi. Upadła na kolana i wpiła palce w podłogę.
Zdążyła w ostatniej chwili.
Jej ciało nienaturalnie się wygięło, paznokcie wydłużyły i wygięły, zęby urosły, a szczęka wydłużyła. Po kolei przeszywały ją fale ogromnego bólu, z oczu płynęły łzy, a z gardła wydarł się charczący szloch. Opadła na ziemię. Jej wzrok się wyostrzył. Wszystko stało się szare, a ciało zaczęła ogarniać furia. Rzuciła się...
Na samą siebie.

* * *

Obudziła się na ziemi w swoim pokoju. Była umazana krwią, a ubranie znajdowało się w strzępach. Ponownie nad sobą ujrzał znajome twarze.
Bez słowa podniosła się i spojrzała na nich ze skruchą, po czym opuściła głowę.
- Co jeszcze przed nami ukrywasz? - spytał Alec.
Nie odpowiedziała.
- Nie przybyłaś do Nowego Yorku, tylko dlatego, że jesteś wygnańcem – powiedziała Clary łącząc fakty.
- Nie, nie tylko dlatego – wychrypiała i powoli skierowała się do okna.
Oparła się rękoma o podrapany parapet i rozejrzała się przez okno. Na dworze było pochmurno i mżył deszcz.
- To po co? - zapytała Isabelle.
- Szukam mojego ojca. Nazywam się Lucyna Graymark, a moim ojcem jest Lucian Graymark...


4 komentarze: