czwartek, 16 października 2014

Rozdział# 12 - Nowe Życie

O szybę uderzały spore krople deszczu i niczym łzy spływały po niej pozostawiając niekształtne smugi, które przekształcały świat za nimi. Z godziny na godzinę ulewa była coraz większa, a krajobraz, któremu się przyglądała był jeszcze bardziej odludny i nieznany. Wioski, miasteczka i wsie zmieniły się najpierw na hektarowe pola złotego morza, które w słońcu mieniły się ciepło i delikatnie falowały pod wpływem lekkich zefirów tańczących w kłosach. Później ten widok zamienił się na zielono – szare łąki, których intensywność szmaragdu odbierały kłębiące się nad nimi ciemne chmury zwiastujące jedynie burze. Ten widok nie opuszczał jej aż do granicy. Gdy tylko ją przejechali nawet i ten widok się zmienił i teraz były tylko zaniedbane pola, wiele nieużytków, gdzieniegdzie zagajnik lub las, a czasami zgliszcza po letnich pożarach. Gdzie rzuciła okiem nie widziała żadnej wioski, nad którą by wystawał krzyż wieńczący kościelną wieżę. Nie było żadnej wsi, gdzie ujrzałaby gospodarstwa i wokół nich pasące się zwierzęta hodowlane. Nie było żadnego domu, żadnej chatki czy bacówki. Były tylko pola zieleniące się od chwastów.
Mimo tego uśmiechała się lekko, ponieważ pod jej powiekami nadal wymalowany był obraz pola. Fioletowego pola.
Lawenda.
Ponad pół godziny pociąg jechał między dwoma morzami wrzosowego koloru, które lekko się kołysało niczym w rytm niesłyszalnej muzyki.
Przyglądała się im z nieznanym jej dotąd zachwytem, którego nie potrafiła uzasadnić. Zdawał jej się to widok nieziemski, jakby trafiła do raju, który wiele razy próbowała sobie przed snem wyobrazić, aby spróbować się pozbyć snów przedstawiających jej piekło. Pociąg w połowie pól zaczął powoli hamować i zatrzymał się przy malutkiej stacji, do której zdawała się nie prowadzić żadna droga. Stało na niej parę osób, które zaraz wsiadły do pociągu, lecz nikt tutaj nie wysiadał. 
Do jej przedziału – całkowicie pustego – wszedł młody chłopak. Nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat. Był wysoki, dość rozbudowany w barkach, które mocno napinały materiał czarnego podkoszulka, który również idealnie opinał umięśniony brzuch. Powoli podążyła wzrokiem do jego twarzy i ujrzała, że ma włosy kontrastujące z jego czarnymi spodniami i koszulką. Zdawały się być roztrzepaną, złotą aureolą wokół jego głowy z wydatnymi kośćmi policzkowymi i ostro zarysowana szczęką. Gwałtownie wciągnęła powietrze.
To niemożliwe!
Jej myśli zaczęły wariować. Płuca odmówiły współpracy, a serce zdawało się pracować w takim tempie, jakby otrzymało końską dawkę adrenaliny. Palce samoistnie kurczowo złapały się krawędzi siedziska, a oczy urosły do nienaturalnych rozmiarów. Nie wierzyła w to, co widzi.
Przecież to jest niemożliwe, przecież nie mogli jej znaleźć!
Jedynym słusznym rozwikłaniem tej zagadki było to, że Brat Zachariasz ją wydał, ale to i tak brzmiało idiotycznie. Przecież on sam chciał, aby nikt za specjalnie o tym nie wiedział, nawet wszystkiego jej dokładnie nie podał. To był absurd!
Powędrowała wzrokiem jeszcze raz po jego twarzy, a ciało momentalnie się rozluźniło, jakby spuszczono z niego całe powietrze. Ten sam zadziorny uśmiech, ta sama postawa, to samo bystre spojrzenie, ale… Inne tęczówki, kolorem dorównujące lawendzie sunącej za oknem.
Tym fioletowym wzrokiem przyglądał się jej uważnie, a kąciki ust jeszcze bardziej się uniosły.
- Wolne? – spytał idealną polszczyzną, ku jej zaskoczeniu.
- Tak – wychrypiała i zaraz zlustrowała go jeszcze bardziej intensywnym wzrokiem, kiedy siadał naprzeciw niej. – Skąd wiedziałeś, że znam Polski wiedząc, iż jesteśmy już dawno za Polską granicą?
- Tylko Polki są takie piękne. – Wyszczerzył idealnie proste i perłowo białe zęby.
Lucy jedynie westchnęła zirytowana i jeszcze bardziej skupiła się na lawendzie za szybą, której intensywny zapach przyszedł razem z chłopakiem i powoli, acz dobitnie ją odurzał i wystawiał jej siłę woli na dość ciężką próbę.
- Jedziesz do Budapesztu? – spytał lekko się garbiąc tym samym przybliżając do niej.
- A po co ci to wiedzieć? Piszesz książkę? To ci rozdziału będzie brakować – warknęła sama nie wiedząc skąd ma w sobie taką złość do nieznajomego, który zdaje się być uprzejmy.
Nawet nie spojrzała na niego. Starała się udawać, że go nie ma, że jest sama. Tylko ona i jej myśli. Mimo to serce non stop przypominało jej o obecności młodzieńca, który doprowadził ją do stanu przedzawałowego.
- Wybacz, jeśli cię uraziłem, ja tylko z ciekawości, bo właśnie tam się wybieram. W ogóle jestem Andrei. – Uśmiechnął się nieśmiało, jak gdyby nie był pewny tego, jak dziewczyna zareaguje na jego słowa.
- Lucyna – odparła i odwróciła się w jego stronę.
O dziwo jej wzrok, mimo że zimny, nie ukazywał złości, czy też zdenerwowania. Praktycznie nie ukazywał… Nic.
- Miło mi. – Jego uśmiech stał się pewniejszy i pełen wdzięczności, że mógł poznać jej imię. – Więc dokąd się wybierasz?
Przyglądała się jego fiołkowo – lawendowym oczom, które w ogóle do niego nie pasowały. Ogólnie żaden kolor tęczówek do niego nie pasował prócz tych, które przypominały blask słońca lub roztopione złoto. To te oczy pokochała i nienawidziła zarazem i gdy patrzyła się w sobowtóra widziała w nim tylko fatalną kopię kogoś, o kim najbardziej chciała zapomnieć.
- Sama do końca nie wiem – odparła po dłuższej chwili.
- To gdzie masz zamiar wysiąść? – spytał i spojrzał jej głęboko w oczy, jakby chciał sprawdzić czy nie kłamie.
- W Budapeszcie, a później zobaczę, gdzie mnie nogi… - nie dokończyła gwałtownie skupiając swój wzrok na jego szyi, na której zobaczyła dziwnie znajomą smugę.
Nie zastanawiała się ani sekundy, tylko złapała go za ramię i szybkim ruchem podciągnęła i tak krótki rękawek, do końca ukazując jego dobrze wyrzeźbiony biceps i na nim czarny, jak smoła zawijas.
Znak.
Ze zduszonym krzykiem wstała z siedzenia i raptownie się od niego odsunęła. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony i lekko uchylił usta w niemym pytaniu o całą sytuację, lecz ta mu gwałtownie przerwała gestem ręki. Wzięła głęboki oddech, spojrzała na niego władczym wzrokiem i przybrała gwałtownie dumną postawę. W ciągu paru sekund zdawała się postarzeć o ładnych pięć lat, co zrobiło na nim niemałe wrażenie.
- Jesteś Nocnym Łowcą, prawda? – spytała tak zimnym tonem, jakby była sama królową lodu.
Andrei lekko przechylił głowę na bok i spojrzał na nią z przerażeniem.
- Tak, czy to coś złego jeśli ty sama nim jesteś? – odpowiedział pytaniem na pytanie siląc się na spokojny ton.
- Skąd to możesz wiedzieć, nie mam żadnych Widzialnych Znaków! – Prawie krzyknęła i wyciągnęła w jego stronę ręce pokazując gładką, niepoznaczoną Runami skórę.  
Chłopak lekko wzruszył ramionami.
- Po prostu wyczułem, tak jak każdy z Nas – odparł jakby to było oczywiste.
- Jacy „Nas”? – zapytała zaskoczona i zrobiła krok w jego stronę.
- My, to znaczy tacy, jak ja czy ty. Lepsi Nocni Łowcy. Wybrańcy Boga lub Dzieci Aniołów. Jak wolisz, tak to nazywaj. Ja wolę mówić po prostu „Nas”.
- Lepsi Nocni Łowczy, czyli Nefilim ze skrzydłami? – spytała nie będąc pewna czy nadają na tych samych falach.
Chłopak uśmiechnął się uroczo i powoli się podniósł. Podał jej rękę i wręcz ojcowskim gestem doprowadził ją do siedzenia, na które ciężko opadła.
Gwałtownie zawirowało jej w głowie. Wszystkie te nowe wiadomości odbiły się w środku echem, które chciało jej rozsadzić najpierw czaszkę, aby zaraz po tym zniknąć. Spojrzała na niego zamglonym wzrokiem i wiedziała, że on jest jednym z tych, o których mówił jej Jem.
- To, że się spotkaliśmy to nie jest przypadek, prawda?
- Można tak powiedzieć. Jadę tam gdzie ty, lecz jestem bardziej poinformowany, gdzie to Coś się znajduje i prawdę mówiąc nie wiedziałem o twoim istnieniu do chwili, kiedy wszedłem do pociągu i wyczułem moc pałającą od ciebie. Gdy cię zobaczyłem byłem pewny, że jesteś jedną z nas – powiedział spokojnie i znów usiadł naprzeciw.
- Aha – skwitowała i spojrzała się w stronę okna.
Teraz Andrei spał oparty na własnej ręce, a ona przyglądała się mu i lekko uśmiechała. Nie czuła nic do niego i nie miała najmniejszego zamiaru poczuć, lecz cieszyła się z faktu, że w całkiem nowym miejscu, nie będzie już sama i może będzie miała jakieś wsparcie.

* * *

Mijała kolejna godzina, od kiedy mieli w towarzystwie Konsula wściekłego bardziej niż osa. Cały czas tworzył kolejne teorie spiskowe na temat Lucyny, której i tak po dokładnym przeszukaniu Instytutu nie znalazł.
Jace i Alec, co pewien czas kontaktowali się wzrokiem, który powoli przesuwali w stronę żarzącego się ogniska, gdzie wśród ogromnej kupki popiołu znajdowało się to, co pozostało z listu od niej. Oboje pragnęli, aby jeszcze raz spojrzeć na jej makowe, lekko pochyłe pismo, słynne z wielu zawijasów i ogonków. Pragnęli jeszcze raz przeczytać jego treść, aby spróbować ponownie wyszukać w tym wskazówki, dokąd się udała i jakie ma zamiary.
Konsul cały czas bredził o tym, jakim ona jest zagrożeniem dla środowiska i takie monstra powinno się zaraz po urodzeniu zabijać.
- Ona nie jest monstrum – wysyczała przez zęby Isabelle.
Wszyscy spojrzeli na dziewczynę zaskoczeni, gdy ta wstała, a bat, który miała zawinięty na nadgarstku zaczął się powoli rozwijać i delikatną spiralą opadać ku ziemi. Pies, który do tej pory leżał spokojnie przy fotelu, na którym siedziała Margaret, gwałtownie się podniósł i wskoczył na kanapę obok Konsula. Spojrzał na chwilę na Isabelle, a następnie przeniósł wzrok na mężczyznę i jeżąc się zaczął na niego warczeć i ukazywać kły.
- Zabierzcie ode mnie tego wściekłego kundla! – krzyknął i gwałtownie się podniósł.
- Dobry piesek – pochwaliła Izzy i przeniosła wzrok na Konsula, po czym delikatnie ruszyła nadgarstkiem, a bat lekko zafalował w powietrzu.
Alec nie chciał, aby to się tragicznie skończyło i szybko wstając złapał siostrę kurczowo za ramiona, lecz ta nie reagowała. Nadal zimnym wzrokiem lustrowała kogoś, kogo nie uważała za żadnego przywódcę Nefilim, a zwykłego łachudra, który się nie nadawał do tej roli.
Jace spojrzał na Clary, którą również kurczowo trzymał Luke i głaskał ją po włosach. Magnus stał przy oknie, a rękoma tak mocno ściskał krawędź parapetu, że całe knykcie mu pobielały. Nie widział jego twarzy, lecz mógł być pewnym, że jest biała i zacięta. Margaret za to i Jerzy od chwili zaniesienia najmłodszych wnucząt do łóżka mieli obojętny wyraz twarzy i spokojny tonaż głosu, całkowicie niepasujący do tej sytuacji. Lisa, Adam, Peter, Michał oraz Jakub byli pogrążeni w swojej dyskusji i wykazywali całkowity brak zainteresowania Konsulem i jego fochami.
- Nic z tym Margaret nie zrobisz?! – spytał i zbliżył się do szefowej Instytutu.
- A co mam zrobić Konsulu? – zapytała. – Zachowujesz się jak ponad półtora roku temu. Przybyłeś jak ta burza, powiedziałeś, że masz pismo, dzięki któremu możesz zabrać Lucynę do Cichego Miasta i machając mi przed nosem zacząłeś jej szukać, a ja nie wiedziałam gdzie jest.
- Zabiła wiele osób, nawet Nocnych Łowców! – krzyknął.
Ona jest inna niż my!
Chciał krzyknąć Jace, ale się powstrzymał, gdy zobaczył płomienny list powoli wyłaniający się z ognia i formujący przed twarzą Konsula.

Szukaj mnie, cierpliwie dzień po dniu.
Staraj się podążać moim śladem.

~ L.S.A  

Jego twarz gwałtownie stała się czerwona, a ręce wręcz rozszarpały papier. Rzucił wściekle wzrokiem na wszystkich i z rykiem wypadł z Instytutu.

* * *

Wysiedli na dworcu Budapest Keleti i przeczekali najgorszy tłok turystów pędzących do taksówek, aby pojechać do hoteli, których wokoło było pełno. Usiedli spokojnie na ławce i przyglądali się pędzącym rodziną czytającym przewodniki w różnych językach. Cicho parskali śmiechem, że ludzie byli tak zajęci, że nawet nie zwrócili uwagi na dwójkę podejrzanie wyglądających dzieciaków w tym jedno całe wytatuowane w dziwne znaki, którzy siedzieli na jednej ławek, bez żadnych bagaży i podejrzliwie przyglądali się wszystkim jakby szukali kolejnej ofiary.
- Ludzie naprawdę są ślepi – skwitował Andrei.
- To Przyziemni, tego nie ogarniesz. – Zaśmiała się i wstała, kiedy dworzec opustoszał. – A teraz mnie prowadź, bo ty podobnież znasz drogę.
Chłopak nic nie odpowiadając, acz tylko uśmiechając się lekko, rozprostował skrzydła i pofrunął na posąg wieńczący bramę dworca.
Lucyna nie czekając dłużej uczyniła to samo i stając obok niego rozejrzała się po okolicy, tak jak robił to jej towarzysz.
- Czego wypatrujemy? – spytała po dłuższej chwili, kiedy panorama Budapesztu, nader szara nie zrobiła na niej żadnego wrażenia.
- Tego czego szukamy się nie widzi, to się czuje sercem – odparł filozoficznie i spojrzał na nią z nadzieją, że zrozumiała jego aluzję.
Lucyna patrzyła na niego z ukosa, lecz zaraz zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Jej serce zabiło mocniej, a skrzydła zesztywniały, jakby posąg, o który się opierała zamienił jej ciało w litą skałę. Mięśnie pod skórą mimowolnie zadrgały, jakby uderzyła w nią delikatna fala dźwiękowa, która odbiła się pustym echem w głowie. Pod powiekami zagrał kalejdoskop świateł, które po chwili zaczęły wirować, zamieniać miejscami, tańczyć jak pary na sali balowej. Mimowolnie ściągnęła brwi i skupiła się na tym, co tworzyło się w jej głowie. Blaski się wydłużyły, zaczęły zwalniać i stanęły, a to, co z nich powstało było promiennymi konturami panoramy, która się przed nią roztaczała, lecz z kilkoma defektami. Szybko otworzyła oczy, po czym zaraz je zamknęła i mapa znów jej się ukazała.
- Czyli dobrze widziałam – powiedziała sama do siebie, a jej umysł skupił się na zmysłowej mapie, która na panoramie domalowała ogromne zamczysko na końcu miasta, lekko zakrytego przez wzgórze piętrzące się przed nim.
Uśmiechnęła się czując nadnaturalne lekkie szarpniecie ciała, które już chciało się znaleźć w miejscu, którego jej oko nie potrafiło dostrzec. Poddała się temu impulsowi i puściła się posągu, po czym zapikowała parę metrów w dół, aż jej skrzydła podłapały podmuch powietrza i oddając się jedynie naturze i niewidzialnej ścieżce, która jak Nić Ariadny prowadziła ją labiryntem uliczek i prądów, które doprowadziły ją do miejsca, gdzie wreszcie będzie normalna, gdzie wreszcie dowie się, kim dokładnie jest i nie będzie się musiała przejmować swoją „wyjątkowością”.
Andrei spokojnie podążał za nią i przyglądał się, jak z zamkniętymi oczyma leci między kamieniczkami i zbliża się do miejsca, gdzie już dawno powinna się znaleźć. Oglądając ją wiedział, że jeszcze wiele będzie ją czekać, że jeszcze się zmieni, że jeszcze stanie się jedną z nich, lecz wiedział też o czymś, o czym ona nie wiedziała i nikt prócz tych, którzy mogli to wyczuć…
Doleciała do niewielkiego wzgórza i obracając się wokół własnej osi w powietrzu wylądowała delikatnie na palcach, które zniknęły w wysokiej trawie. Nie schowała skrzydeł, które zdawały się pochłaniać cały blask słońca i kumulować go w złotych Runach mieniących się na piórach, jak czyste złoto. Podniosła powoli wzrok, który nie potrafił przechwycić całego obrazu, ukazującego się przed nim. Ogromny zamek sześciomasztowy, budowany na kształt sześcianu, otoczony grubym, ciosanym, kamiennym murem i wielką około dziesięciometrową dębową bramą, na której wypalone zostały Znaki, anioły oraz na samym środku ogromny krzyż. Styl budynków zdawał się połączenie gotyku i klasycyzmu. Freski i strzeliste budowle, były ozdobione wieloma rzeźbami przedstawiającymi głównie anioły oraz młode kobiety najczęściej zakryte tylko swoimi skrzydłami, które trzymały wazy lub bukiety i z pokłonem podawały je obnażonym mężczyzną, którzy przyglądali im się z dumą i wyższością. To, co najpóźniej przykuło jej uwagę to, to że każda wieża oraz baszta zwieńczona była krzyżem, przeważnie kamiennym prócz jednego na głównym zamku, który był o wiele większy i czarny, jakby stworzony z alabastru.
- To czarny diament, czysto ciosany – powiedział chłopak, który stanął za nią.
- Jest niesamowity i to on wytwarza tą aurę – odparła, czując dziwne pulsowanie w skroniach, podobne do tego, jak była w Pustce i wsłuchiwała się w głos swoich Panów.
- Tak – odparł i zaczął schodzić po wzgórzu. – Chodź! Wyczekują nas.
- Przecież nikt nas nie widzi, nikogo tam nie ma, na basztach czy za murem oraz skąd mogliby wiedzieć, że przybywamy. Ja sama nie byłam pewna, że tu będę – odparła i zaczęła się rozglądać.
- Lucyno Sferio Adele Graymark wszystko jest zapisane w Księdze i nic nie dzieje się niespodziewanie lub przypadkiem. – Był coraz bliżej ogromnej bramy.
Dziewczyna nie wiedząc, co ma powiedzieć pobiegła za nim i gdy się do niego zbliżyła stał już przy wejściu i przyglądał jej się wyczekująco. Pulsowanie stało się wręcz nie do zniesienia, a skrzydła, które chciała schować odmówiły jej współpracy. Nie wiedziała, co się dzieje i już chciała się o to spytać, lecz widząc tajemniczy uśmiech Andrei i bramę, która powoli się otwierała umilkła i spojrzała do środka.
Jej oczy się rozszerzyły w niedowierzaniu, a usta same lekko rozchyliły. Za bramą to nie był ten świat, który widziała ze wzgórza.
Ujrzał czarne, szare, bure i białe smugi śmigające po niebie z taką szybkość i zwinnością, że zdawały się być jedynie błyskami kolorowego światła. Dziesiątki młodych mężczyzn ubranych w różne zbroje latali, walczyli i ćwiczyli zwinność przelatując przez obręcze zawieszone w powietrzu.
- Witaj w swoim domu – powiedział chłopak i wprowadził ją do środka.

* * *

- Już wyjeżdżacie? – spytała zaskoczona Margaret.
Luke tylko pokiwał z niedowierzaniem głową, nie mogąc się nadziwić uprzejmości tych ludzi.
- I tak spędziliśmy tutaj za dużo czasu. Dziękujemy za wszystko, lecz dzisiaj otrzymaliśmy list, że w naszym kraju zaczyna się źle dziać, niedługo i również wasz kraj może to ogarnąć, więc bądźcie w gotowości.
To prawda. Dzisiejszego ranka, a czwartego dnia po zaginięciu Lucyny, Jocelyn otrzymała od Maryse ognisty list informujący o bieżącej sytuacji, jaka dzieje się w Instytutach w Ameryce, które są informowane przez Cleve o jakimś zagrożeniu.
Szefowa Instytutu nie była też rozlazła w słowach i skróciła informacje do minimum, które mówiło tak wiele, choć zarazem nic i także nie ukazywało całej sytuacji w tak czarnych barwach, jakich na pewno było.
Wszyscy nie zastanawiali się długo nad powrotem i postanowili nie marnować czasu na lot samolotem, więc wybłagali Magnusa o skonfigurowanie Bramy, która była umieszczona w Instytucie tak, aby od razu przeniosła ich do Nowego Yorku. Czarownik długo się burzył, lecz wreszcie uległ dość specyficznym namową Aleca, który obiecał mu coś szeptem tak, aby tylko oni to wiedzieli.
Nikt się nie wtrącał w ich sprawy i wszyscy czekali, jak wreszcie Bane oświadczy, że Brama jest gotowa do użytku. W tym czasie każdy się spakował, uzbroił oraz pożegnał z polskimi Nocnymi Łowcami. Clary, jako jedyna miała wszystko gdzieś i chodziła jak cień za Jacem, który w ciągu ostatnich dni stał się oziębły i nieprzyjemny.
Isabelle była świadkiem, jak Clary chciała go pocałować w dniu, kiedy Konsul wybiegł z Instytutu jak czerwone tornado, a ten popchnął ją tak, że o mało się nie przewróciła. Miała łzy w oczach nie wiedząc, czemu tak postępuje w stosunku do niej. Dziewczyna jej się nie dziwiła, przecież oficjalnie ze sobą chodzili, a on zdawał się jej nienawidzić bez żadnego powodu.
Również Jace znikał całymi dniami, z nikim nie rozmawiał i nie dawał się nikomu dotknąć, a w szczególności Clary.
Tak naprawdę żył cały czas myślami o Lucynie i o liście, którego treść miał nadal w pamięci. Często wchodził do jej pokoju i siadał na łóżku, gdzie ostatni raz ją widział. Patrząc na nie, widział siebie i ją i pamiętał pragnienie, jakie w nim gorzało, kiedy wreszcie mógł ją pocałować. Zastanawiał się nad tym długo i zrozumiał, że pokochał dwie osoby, tylko jedna była kimś, kto mógł go zrozumieć. Nie ograniczała go, nie dawała mu poczucia niepewności i niestabilności, bo żyła na własnych warunkach. Clary…. Była piękna, wspaniała, ona pierwsza podbiła mu serce, ale była niepewna, zdawała się być zawsze pod nadzorem, pod takim kloszem, który dzielił ją od niego i to zaczynało go przerastać…
Cicho westchnął znów patrząc na materac, a przed oczami miał widok ukazującego się na jej piersi piętna.
Wypalono go ogniem piekieł, a ugaszono świętą wodą – odpowiedziała ze spokojem i położyła swoją dłoń na jego. – Mimo tego noszę w sobie anielski ogień, tak jak ty i każdy inny anioł.  
Tak mu powiedziała, kiedy sądził, że to jego wina, iż coś takiego ukazało się na jej sercu, a potem zrozumiał, że ona jest jeszcze bardziej niezwykła niż była.
- Brama gotowa! – krzyknął Magnus, a Jace gwałtownie wyrwał się z letargu i oglądając się ostatni raz na pokój Lucy wyszedł i ruszył do przyjaciół, aby wrócić do domu.

* * *

Przed Bramą stał jeszcze Jace, Luke, Magnus i Alec. Reszta już była w Nowym Yorku. Nic nie zakłócało im przejścia, jednak każdy z nich nie chciał być kolejną osobą, która ma przejść, więc tylko stali i przyglądali się sobie nawzajem typując kolejną osobę.
- No dobra, nie marnujmy czasu, bo Bramę ciężko się utrzymuje – rzekł wreszcie Magnus i spojrzał smutno na mieszkańców łódzkiego Instytutu.
- To prawda – odezwał się cicho Luke i skierował w stronę portalu.
Dzieci pomachały mu smutno na pożegnanie i spojrzały na swoją babcię i dziadka, którzy gwałtownie stężeli.
Nie uszło to uwadze czarownikowi, którzy przyjrzał im się czujnymi, kocimi oczami, a następnie przeniósł wzrok na Luka i gestem ręki nakazał mu zaczekać. Likantrop zatrzymał się i odwrócił w stronę gospodarzy, którzy właśnie wymienili znaczące spojrzenia i odezwali się:
- Jesteśmy przekonani, że droga waszego Instytutu i Lucyny jeszcze kiedyś się przetnie. Pamiętajcie, aby przekazać jej, że wszystko zostało już dawno przebaczone i że ją kochany oraz tęsknimy, lecz szanujemy jej decyzję.
Alec i Jace wymienili zaskoczone spojrzenia, które zaraz zwrócili na czarownika tak samo lekko wstrząśniętego, jak oni.
- Skąd ta pewność Margaret? – spytał podejrzliwie i gwałtownie zaczął lustrować ją wzrokiem.
Kobieta cicho westchnęła i spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Patrząc tak, dopiero było widać ile już wiosen ubyło od jej pojawienia się na świecie, jak wiele już jest za nią, a jak mało przed nią. Alec zauważając to, głośno przełknął ślinę i pomyślał, że on kiedyś to poczuje, sztylet starości przy swoim gardle, kiedy to jego ukochany nadal będzie pełen wigoru oraz młodości, a on nie będzie wstanie się poruszyć bez pomocy laski.
Potrząsnął lekko głową i zaraz zaczął skupiać się na Runie Mocy, którą dzisiaj rano sobie narysował, tak na wszelki wypadek.
- Eh… Magnusie nie udawaj, że nie wiesz. Sam kiedyś pomogłeś mi wyjechać z Yorkshire i zamieszkać w Polsce. Znałeś moich przodków i wiesz o tym, że mamy dar przewidywania przyszłości. Sam nas badałeś i pomagałeś nam to opanować. Do tej pory pamiętam jak mój ojciec dziękował ci, że ja już nie mam takich kłopotów, jak moje rodzeństwo i ten dar nie stał się dla mnie przekleństwem. – Na chwilę się zatrzymała i powoli uniosła głowę. Na jej twarzy malował się smutek i rozpacz. – Dzisiaj postanowiłam sprawdzić, co przyniosą kolejne dni i miesiące i wiem, że już moje drogi oraz mego męża się nie przetną z drogą Lucyny. Nasz czas już mija i nim się obejrzymy minie…
Magnus znieruchomiał, zbliżył się do kobiety i już chciał coś powiedzieć, gdy z boku dobiegł cichy krzyk bliźniaczek:
- Wirujące kółko się zamyka!
Wszyscy, jak na znak spojrzeli na Bramę, która zaczęła maleć i nie zastanawiając się ani chwili pobiegli i wskoczyli do jej środka.

* * *

Od kąt Lucyna znalazła się w Domu Upadłych – tak nazywano wielkie zamczysko, gdzie znajdowali się Nefilim ze skrzydłami – minęło kilka godzin i na razie zwiedziła tylko główny plac treningowy i parter budynku. Wszystko to było niesamowite. Wnętrze charakteryzowało się stylem bardziej klasycystycznym niż sam budynek, który był gotycki i neogotycki z tylko lekką nutą klasycyzmu. Wszędzie stały posągi aniołów, nagich mężczyzn z bronią, kobietami z dzbanami lub kwiatami wyglądającymi niewinnie, lecz każda z nich miała albo na plecach łuk i kołczan albo przy pasie miecz. Idąc długim holem razem z Andrei u boku wysłuchiwała jak nazywał każdą figurę po imieniu i mówił kim był.
- To Anastazja – Widząca. Nigdy nie była ani Nefilim, ani Upadłym jednak podobnież miała romans z naszym panem – Meliorem.
Lucyna gwałtownie się zatrzymała i spojrzała się na tył skrzydeł swojego towarzysza. Kiedy tylko przeszli przez bramę i znaleźli się na posesji Domu Upadłych ich skrzydła nie były już pod ich wolą i nie dawały się zamknąć. Andrei wtedy jej wytłumaczył, że aura Czarnego Diamentu czy jak go zwali - Nigri Cecidit, jest tak silna, że będąc w jej zasięgu nie można schować skrzydeł.
- Coś się stało? – Odwrócił się zaskoczony jej zatrzymaniem.
- Tak. Mówiłeś, że nie ma tu posągów nikogo, kto nie umarł wcześniej niż ponad 150 lat temu, a teraz mi próbujesz wmówić, że ta dziewczyna – wskazała na posąg. – była kochanką Meliora, który jak już wspominałeś żyje.
Chłopak zaśmiał się widząc jej oburzony wyraz twarzy, lecz zaraz się opanował i podchodząc do niej zaczął mówić:
- Bystra jesteś. Anstazja umarła w 1825roku – oczy Lucyny gwałtownie się rozszerzyły, a usta zaczęły się otwierać, aby coś powiedzieć – Poczekaj! Wiem o co zapytasz. Tak, Melior jest stary. Nikt nie wie ile dokładnie ma lat, ale można przypuszczać, że tyle, co twój przyjaciel – Magnus Bane.
To jednak nie uspokoiło dziewczyny, tylko jeszcze bardziej nią wstrząsnęło.
- Jak to możliwe? Czyli Upadli są nieśmiertelni? – spytała, a Andrei się zaśmiał.
- Nie, skądże! To moc Czarnego Krzyża – symbolu władzy nad nami. Jest on wykuty z Nigri Cecidit i osobie, która go nosi daje nieśmiertelność. U nas wybór władcy jest taki, jak w stadach likantropów, czyli przez walkę o władzę. Nie jeden już wyzywał Meliora, lecz zawsze, każdy kończył tak samo, czyli bez głowy, choć przyznam, że od jakiś sześćdziesięciu lat, nikt się jeszcze nie trafił, kto by go wyzwał, przynajmniej tyle wiem.
Dziewczyna spojrzała na niego, po czym głośno przełknęła ślinę.
- No nieźle – skwitowała.
Chłopak się zaśmiał i wziął lekko pod rękę, po czym poprowadził korytarzem pokazując kolejne posagi, tym razem przedstawiające najdzielniejszych Upadłych, którzy poświęcali się w różnych bojach.
- W ogóle, zaprowadzisz mnie dzisiaj do szefa tego wielkiego hotelu, dla ludzkich ptaków? – zapytała, gdy zaczęli się zbliżać do ogromnych drzwi.
Andrei spojrzał na nią i lekko spochmurniał, co nie uszło jej uwadze. Oboje zmierzyli siebie spojrzeniami pełnymi niepewności i tajemnicy, po czym chłopak się poddał i powiedział ściszonym tonem:
- Tak, zaprowadzę, lecz najpierw musimy załatwić jeszcze jedną rzecz. – Popchnął skrzydło drzwi, a przed nimi otworzył się dość sporawe pomieszczenie ciemne i duszne od zapachu… krwi?
Oboje weszli spokojnym krokiem w cień i smog, który kojarzył się raczej z jakąś fabryką niż z takim pomieszczeniem.
Lucynie trudno się było przyzwyczaić do tej ciemności, lecz pierwsze, co po dłuższej chwili jej oczy wyłapały to była spora leżanka na środku pomieszczenia i dość sporawy mężczyzna, który na niej siedział.
- Arthuro! – krzyknął Andrei tuż koło jej ucha. – Mamy nową i trzeba ją oznaczyć.
Mężczyzna tylko skinął głową i zsunął się z siedziska.
- Co?! – wrzasnęła wystraszona dziewczyna, lecz za nim zdołała coś zrobić poczuła na ramionach żelazny uścisk, a następnie zostały jej podcięte nogi, a ona znalazła się na czyjś rękach.
Nim wszystko zarejestrowała, rzucono ją na jak się okazało zniszczoną, podrapaną oraz zakrwawioną leżankę, gdzie zaraz przypięto pasami i zakneblowano, a następnie przekręcono głowę tak, że na widoku pozostała prawa część jej twarzy i również unieruchomiono.
Arthuro czułym gestem odgarnął jej włosy z twarzy i schował je za ucho, po czym delikatnie poklepał jej policzek.
- Chłopie, wątpię aby ona to wytrzymała, jak większość facetów mdleje, to co się stanie z babą? – rzekł do Andriego, który się nad nią nachylił.
- Nie wiem, ale wiesz, że pan nie chce nie widzieć nikogo bez Znaków Upadłych.
Barczysty i gruby mężczyzna nic nie odpowiedział tylko się od niej oddalił i wrócił z czymś co wytwarzało cały ten smog i dziwny odór, który mieszając się z zapachem krwi przypominał gnijące ciało. Lucyna spojrzano na to, co znajdowało się w wielkim wiadrze, które postawiono obok leżanki i gdyby mogła wzniosłaby okrzyk przerażenia.
Ogień.
Acz nie zwykły, lecz czarno - czerwony sprowadzony prosto z Piekła, w którym pali się dusze potępieńców.
Arthuro zanurzył w nim dziwnie wygięty, na kształt znaku zapytania drut i chwilę czekał, po czym go wyjął i zbliżył do jej twarzy. Dziewczyna próbowała się szarpnąć, lecz pasy były zbyt dobrze zapięte, aby mogła wykonać jakikolwiek ruch. Spojrzała w górę nad rozżarzoną końcówkę i ujrzała nachylone twarze nad sobą obu chłopaków, na których prawych stronach zaczęły powoli się ukazywać dziwne zawijasy w ogóle nieprzypominające Znaków Nefilim.
- Za chwilę będziesz jedną z Nas – powiedział spokojnie Andrei, a ona poczuła, jakby ktoś rozrywał jej czymś tępym skroń.
Mimowolnie z oczu pociekły jej łzy, a w gardle zatrzymał się głośny krzyk rozpaczy. Nie wiedziała, że ktoś z ludzką duszą może zadawać drugiej osobie takie cierpienie. Czuła zapach palonej skóry, krew spływającą po brwi i policzku oraz drut, który dalej rozdzierał skórę tworząc Znak od jej skroni, pod okiem, przez policzek, aż do ust. Zaczęła odczuwać, że jej ciało zaczyna odmawiać jej posłuszeństwa, jak cała sztywnieje, a obraz zaczął zanikać i płonąć po bokach, jak stara fotografia na obrazach i jedyne co zdołała usłyszeć, był to krótki dialekt chłopaków:
- Co ona dostaje? – spytał Andrei.
- Znak Władzy – odparł Arthuro.
- To ją zabije, tak jak Aleksa, przecież tylko Melior przeżył nakładanie tego znaku!
- Tego chce Ogień…
Może mówili coś więcej, lecz ona już nic nie usłyszała.      

8 komentarzy:

  1. Cudooooo rozdział !!! Jak zawsze ! I muszę to powiedzieć ! WRESZCiE Boże nie mogłam się doczekać kilejnego rozdziału, ale warto było czekać. Cudny. Czytałam z zapartym tchem a już w ogóle końcówkę ! Zaskoczyłaś mnie !! Myślałam ze ten w pociągu to Jace ! :D Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ! :*
    Ps. Dużo weny i żelków życzę !
    PPS. Zapraszam na mojego nowego bloga. Może ci się spodoba. Prosiłabym o zostawienie komentarza :D http://znaszmojeimieniemnie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój komentarz mocno mnie podniósł na duchu ^^ Dziękuje <3 Dzięki Tobie wiem, że mam dla kogo pisać, a mój blog chociaż ktoś odwiedza z czego jestem niesamowicie zadowolona. Jak tylko będę miała czas to wpadnę na twojego bloga i na pewno zostawię jakiś komentarz ^^

      Usuń
  2. Hej. Pierwszy raz jestem na twoim blogu muszę Ci powiedzieć, że świetnie piszesz... Na twój blog trafiłam przez fb i się nie zawiodłam. Jako jedyna z niewielu mnie nie zawiodłaś. w stylu pisania. W przyszłości mam zamiar jeszcze raz odwiedzić twojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za miłe słowa, że umiem pisać i cię nie zawiodłam. Z radością przyjmę każde twoje wejście na mój blog bo to oznacza że czegoś warta jest ta moja pisanina. Zapraszam do skomentowania reszty rozdziałów. Każda opinia jest ważna dla początkującego pisarza, ponieważ dzięki niej wie nad czym musi jesZcze popracować, co doszlifować, a co zostawić w spokoju bo jest już "idealne". Jeszcze raz dziękuje za przeczytanie, jestem ci za to bardzo wdzięczna. ;)

      Usuń
  3. Cudowny rozdzial
    Widac ze masz wielki talent czekam na nastepny rozdzial!!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje ^^ bardzo miło jest mi czytać takie słowa i być świadomym że mój blog się tobie podoba. Liczę na więcej Twoich komentarzy ^^

      Usuń
  4. to blog mojej sis http://jaknadeszczu.blogspot.com/ proszę zareklamujcie go <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz talent i wspaniale piszesz :)

    OdpowiedzUsuń