sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział# 11 - Ważna Decyzja


Drzwi gwałtownie stanęły otworem, a w ich progu pojawiła się znajoma jej wzrokowi sylwetka ukryta w cieniu. Zmrużyła oczy i zawiesiła nogę między futryną okna.
- Jace… - powiedziała wydłużając sylaby.
Chłopak powolnym krokiem wszedł do środka zamykając za sobą drzwi na klucz. Wyjął obie ręce z kieszeni i się do niej zbliżył krokiem spokojnym i czujnym. Jego wzrok był skupiony na szaro – niebieskich oczach, zmatowiałych i lekko podpuchniętych od łez wylanych nad ciałem Samuela.
- Lucyna… - wypowiadając imię, wziął z jej ręki poduszkę i niezgrabnie rzucił ją na łóżko.
Dziewczyna nic nie zrobiła ani nie powiedziała, gdy złapał ją delikatnie za nadgarstek i lekko pociągnął do siebie na znak, aby weszła do środka. Nie wiedziała, co się wokół niej dzieje, gdy patrzyła w jego oczy, w których został zamknięty blask poranka, a promienie stały się jego włosami roztrzepanymi wokół głowy, dając mu jeszcze bardziej anielski wygląd. Z lekko uchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami patrzyła się w źrenice, w których widziała swoje odbicie, gdy przekładała nogę przez okno, aby wrócić do pokoju.
Stanęła naprzeciw niego, a on nadal trzymał ją za nadgarstek, a drugą dłonią zaczął gładzić ramię w czułym wręcz miłosnym geście.
Gwałtownie w oczach coś jej błysnęło, jakby oglądała wybuch fajerwerki. Zamrugała instynktownie i spojrzała na Jace, lecz to już nie był Jace. Twarz miał podobną: te same wydatne kości policzkowe, ostry zarys szczęki, a jednak oczy nie były jak dwie złote kule z czarnymi źrenicami, większymi niż zawsze, acz miały kolor bezchmurnego nieba, które tak często widywała będąc w Polsce. Jego włosy, nie były już nićmi z promieni słońca, lecz zdawały się jakby kolor został zabrany z piór kruka. Uśmiechał się do niej niepewnie, tak jak przed chwilą robił to Jace.
Rozejrzała się wokół siebie i dopiero pojmując, że nie jest w swoim pokoju. Stała w pomieszczeniu ze ścianami koloru szmaragdu, ozdobionymi arrasami oraz akwarelowymi płótnami. Za chłopakiem, który ją gładził był rozpalony kominek o wiele większy niż ten w salonie w łódzkim Instytucie. Zauważyła, że niebieskooki miał na sobie białą, wykrochmaloną koszulę, spod której były widoczne czarne Znaki, wijące się po torsie i ramionach jak żmije i ciemne, pasujące do jego włosów spodnie.
Spojrzała na siebie i zobaczyła, że sama jest podobnie ubrana. Również miała takie jak on spodnie i koszulę, acz kremową rozpiętą pod szyją. Zauważyła, że jej skóra na dekolcie i rękach jest poprzecinana przez blizny. Zszokowana spojrzała w jego oczy, a on widząc jej spojrzenie na swoją skórę szepnął głosem, który zdawał się być znajomy:
- I tak jesteś piękna. – Po czym się nachylił w jej stronę.
Gwałtownie zamrugała oczami i znów zobaczyła przed sobą Jace, który właśnie do niej mówił, takim samym spokojnym tonem:
- Nie martw się, on jest w lepszym miejscu… – A następnie, tak samo jak niebieskooki chłopak nachylił się nad nią.
Przymrużył oczy, a ona znieruchomiała, gdy najpierw poczuła na swej skórze jego ciepły oddech, a później poczuła miękkie usta delikatnie muskające górną wargę, a później delikatnie rozwierające je.
Zaczerpnęła gwałtownie tchu, a następnie przymknęła powieki i wygięła się lekko dotykając własnym torsem jego. Ręka Jace powędrowała na szyję, a druga owinęła ją w tali. Lucy szybko zarzuciła swoje dłonie na jego kark, gdzie splotła je i jeszcze bardziej go do siebie pociągnęła.
Stykali się całym ciałem.
Ich pocałunek - najpierw niepewny, delikatny – stawał się pełen uczuć i goryczy, smutku i łez, które zostały wylane za śmierć jednej osoby. Jace delikatnie podgryzał wargi, a ona miętosiła jego włosy zachwycając się ich miękkością. Oboje byli pochłonięci tylko sobą, świat wokół nich zniknął i nic się nie liczyło prócz ich ust, ich uczuć, ich pragnień i wątpień. Oderwali się od siebie gwałtownie, aby zaczerpnąć tchu. Jace spojrzał na nią, na jej wypieki i spierzchnięte usta od pocałunku. Jego myśli szalały, nie pamiętał, co się działo wcześniej, liczyła się tylko ta chwila i żadna inna, żadna przeszłość ani przyszłość. Złapał ją mocniej i delikatnie popchnął w stronę łóżka. 
Lucyna zachwiała się, opadła na materac i spojrzała na chłopaka zaskoczona. Jace szybko się nad nie nachylił, podniósł jej ręce za głowę i złapał je jedną dłonią, a drugą zaczął wędrować po biodrze, powoli podnosząc t-shirt. W taj samej chwili jego usta pieściły bark i szyję, co chwilę podgryzając delikatną skórę.
Lucy przymknęła oczy i delikatnie się uśmiechając wyprężyła się. Jej ciało przechodziły dreszcze rozkoszy, które zaczynały się w miejscach, gdzie usta Jace dotknęły jej skóry. W głowie pytała siebie, czy to sen czy jawa, czy to nie jest tylko jej senne pragnienie, których miała tak wiele. Mimo wszystko, każda rzecz, każde doznanie było realne, targało jej sercem, które łomotało się o żebra, jakby chciało uciec. Doprowadzało, że płuca pracowały szybciej, a jej oddech był płytki i urwany, jakby wypłynęła z pod wody i brała pierwsze hausty świeżego powietrza.
Jego szorstka ręka dotknęła nagiego biodra, a ona mimowolnie mruknęła z zadowoleniem, dając się ponieść kolejnemu dreszczowi. Jace spojrzał na nią, a na jego twarzy pojawił się chochlikowaty uśmieszek, gdy zobaczył przymknięte oczy, delikatne wypieki, które na nowo się pojawiły na policzkach oraz wyraz twarzy pragnący czegoś więcej.
Ponownie wargami dotknął jej szyi i składając delikatne pocałunki, zaczął się zbliżać do ust. Cicho mruczała, a jej ciało wyprężało się w łuk. Gdy był już blisko warg, w jej głowie zaśmiał się głos, który już od dawna były cichy:
On cię nie kocha! On to robi, bo tak na niego działa twoja natura. Jesteś głupia, myśląc, że coś do ciebie czuje, prócz chwilowego pożądania! Znikniesz i zapomni o tobie, jakbyś nigdy nie istniała! Jesteś tylko zwykłym afrodyzjakiem! Nikt cię nie kocha, tylko chcę cię…
Lucyna gwałtownie odepchnęła od siebie ten głos i dała się całować, skupiając się jedynie na miękkości warg kochanka.
Jace złapał za przód jej kurtki i szybko zaczął ściągać ją z ramion delikatnie gładząc je rękoma. Zaraz po tym gwałtownym ruchem zdjął t-shirt. Lucy nie czekając lekko się podniosła i ściągnęła z niego czarną koszulkę. Zaczęła wędrować delikatnie dłońmi po umięśnionym torsie, doskonale wyrzeźbionym, jakby on nie był zwykłym człowiekiem, acz boskim stworzeniem, bogiem w ludzkim ciele, który powoli się z niego uwalnia.
Delikatnie zagryzła dolną wargę, kiedy przyglądała się jego ciału, gdy wciągnął ją w głąb łóżka i sam klękając, zaczął całować jej odkryty brzuch, a ręce same powędrowały do paska skórzanych spodni. Kiedy guziki również były odpięte zabrał się za zsuwanie ich z jej nóg, lecz szło mu to opornie. Zagryzł zirytowany wargi, kiedy skóra nie chciała zejść z ciała. Lucyna mimowolnie się zaśmiała widząc jego nadaremne starania.
- Poczekaj, pójdę zaraz po oliwę – powiedział zdenerwowany, kiedy spodnie dalej nie chciały schodzić.
Dziewczyna nie wytrzymała i wybuchła śmiechem, po czym, złapała za ubiór i sumiennie, wiedząc jak i gdzie pociągnąć zsunęła je z siebie zostając tym samym tylko w bieliźnie.
- Nawet panu Idealnemu, jak widać czasami coś nie wychodzi – zachichotała cicho, gdy się nad nią nachylił, przejechał ręką po wewnętrznej części uda i gwałtownie znieruchomiał.
Jego wzrok, jeszcze przed chwilą skupiony tylko na jej oczach, zaczął wędrować po ciele aż do ud.
- Lucy – szepnął zdławionym głosem, a ona już wiedziała o co się rozchodzi.
Gwałtownie usiadła i podciągnęła nogi pod brodę. Zaczęła go unikać wzrokiem, który ze szklistego, znów stał się matowy i odległy.
- Lucyna – powtórzył jej imię i się do niej zbliżył. Nie dotykał już jej, tylko patrzył na stężałą twarz, która gwałtownie zbledła – Co to jest? – Jego wzrok powędrował na nogi dziewczyny – Gorąca zabawa z kotem?
Dziewczyna siedziała nadal sztywno mimo sarkazmu rzuconego w jej stronę. Biła się sama ze sobą. Nie była pewna, czy powinna mu pokazać, czy też zachować to dla siebie.
Czy to nie będzie dla niego za dużo?
Pomyślała zrozpaczona, czując na swoim ciele jego zdezorientowany, zaniepokojony wzrok.
Widzisz! On cię nie kocha! Brzydzi się twoim ciałem! Całe pożądanie go opuściło! Jesteś nikim!
Lucyna odepchnęła głos z dala od siebie i zacisnęła usta w wąską linię, po czym wyciągnęła przed siebie jedną nogę. Jace od razu spojrzał na wewnętrzną część uda. Ujrzał to samo, co poczuł pod swoją dłonią. Długie i krótkie kreski, niektóre zaognione i otwarte, inne już białe, już jako zgrubienia skóry.
Blizny.
- Oto i moja przeszłość, moja rozpacz i brak szacunku do własnego ciała. Nie nikną, bo cięłam się demonicznym ostrzem, już jako ta druga ja. Robiłam tak, aby nie było ich widać nawet pod krótkimi spodenkami, czy jak mam sam t – shirt na sobie. Dlatego nikt ich wcześniej nie ujrzał… - powiedziała, nie patrząc na niego i starając się powstrzymać łzy.
Przypomniała sobie bezsenne noce spędzane w jakiś motelach, czy małych mieszkaniach. Siedziała w samych koszulkach w oknach i płakała nad własnym losem. Odwracając się widziała łóżka lub sofy, na których spał jej kolejny kochanek, dzięki któremu się utrzymywała, a dawała mu za to się sponiewierać. Kolejne sprzedanie, kolejne rany. Zawsze trzymała w kurtce swój nóż z czystej, demonicznej stali, który był przeznaczony do takowych okazji. Wbijając sobie zęby do krwi w dolną wargę cięła się kolejny raz, zabierała pieniądze chłopaka, którego wykorzystała i uciekała pod osłoną nocy, aby żyć tak długo jak mogła i znowu naciągnąć jakiegoś frajera, by móc przeżyć.
Jace przyglądał się jej, po czym delikatnie położył dłoń na jej bliznach, a drugą dotknął ręki i powoli się do niej zbliżył.
- Nie ważne, jaka jest twoja przeszłość Lucy, nie rób tego, nic ci to nie da – powiedział prawie przy jej uchu – Tak siebie nie ukarzesz, tylko jeszcze bardziej zranisz, a nie wyniesiesz z tego żadnej nauki.
- Już ci się nie podobam, prawda? „Idealna Lucyna” prysła jak bańka mydlana… - westchnęła, słysząc w swej głowie ten znajomy chichot pogardy.
- Nie, nawet tak nie myśl – powiedział gwałtownie lekko mrużąc oczy i muskając ustami jej policzek.
Jego ręce objęły ją i zaczęły majstrować przy zapince stanika, który zaraz spadł na podłogę. Lucyna przymknęła powieki i zaczęła całować brak, ocierając się klatką o tors. Delikatnie musnęła wargami bliznę w kształcie gwiazdy, a przed oczami znów wybuchła fajerwerka i ukazała się kolejna scena:
Kamienny pokój bez okien, acz z kominkiem, parawanem, paroma meblami po jednej stronie i łóżkiem, na którym leżały dwie osoby. Ciemnowłosy chłopak, którego widziała zamiast Jace i dziewczyna z delikatnymi rysami i kasztanowymi włosami opadającymi falami wokół jej twarzy. Leżała na ramieniu chłopaka. Kołdra była skotłowana, a oboje nadzy, co oznaczało o upojnej nocy. 
Lucyna znów nie była sobą, a po chwili zaczęła odczuwać, że na plecach ma charakterystyczny ciężar.
Skrzydła.
Lecz nie czarne, acz białe niczym świeży śnieg.
Spojrzała na siebie.
Znów była ubrana jak chłopak. Mimowolnie zbliżyła się do łóżka i dotknęła mechanicznego aniołka wiszącego na złotym łańcuszku na szyi dziewczyny.
- Ithurielu – wyszeptała mimo własnej woli.
Nie mówiła już swoim głosem. Był on cichszy, bardziej dziewczęcy zdający się, jakby był głosem młodej śpiewaczki.
Mechanizm zadrgał i uniósł się delikatnie w powietrzu. Jego maleńkie, metalowe skrzydełka delikatnie strzepotały wydając przy tym dźwięk przypominający ruch śmigła helikoptera, lecz o wiele cichszego.
Lucyno, co cię tutaj sprowadza?
Usłyszała głos w swojej głowie.
Był melodyjny, spokojny i również znajomy jej, jak i tej Lucynie, którą się stała.
- Proszę, daj mu – wskazała wzrokiem na chłopaka. – ochronę ode mnie.
A nie możesz sama?
Spytał czyście ciekawy, a nie rozgniewany, jakby można się było spodziewać po takim pytaniu.
- Nie potrafię – siliła się na spokojny głos, acz widać, że był roztrzęsiony i pełen frustracji.
Widok swej miłości, która kocha kogoś innego jest bolesna. Widzę, że nie zapomniałaś o swoim starym życiu i nadal wspominasz swoje noce, a teraz widok, że on wyznaje w taki sposób miłość komuś innemu niż tobie, Prawico Razjela jest dla ciebie bolesne.
- Och, proszę, daj już temu spokój! – syknęła - Chcę tylko, abyś w moim imieniu dał jemu ochronę i nie więcej – powiedziała zdenerwowana.
A ja chcę wolność, a jej nie mam.
Odparł Ithuriel z nutą złości, ale zaraz się uniósł, podniósł swój mały miecz i zaczął kreślić na barku chłopaka gwiazdę.
Ochrona dla niego i jego wszystkich potomków.
Rzekł po chwili, kiedy na skórze zaczął wypalać się znak.
Lucyna delikatnie się uśmiechnęła i widząc przebudzającą się dziewczynę pośpiesznie szepnęła:
- Dziękuję. – Po czym rozpłynęła się w delikatnej poświacie.
Powróciła świadomością do swego pokoju. Potrząsnęła gwałtownie głową i spojrzała na bliznę, po czym szybko zaczęła wyrzucać z siebie wspomnienie wizji i ponownie zajęła się całowaniem jego ciała, a rękoma odpinaniem spodni.
Delikatnie ją popchnął i spojrzał na jej nagi tors, a sam ściągając z siebie szybko resztę odzienia zdjął jej ostatnią część bielizny. Gdy skończył oparł się łokciami nad nią i przyglądał jej twarzy i ciału.
Lucyna westchnęła teatralnie, po czym położyła ręce na jego plecach i przejechała po nagiej skórze paznokciami tym samym podnosząc się i delikatnie go całując. Był to znak, że chce przejść do czynu.
Jace tylko się uśmiechnął i biorąc ją rękami w pasie zaczął całować szyję łącząc się z nią ciałami.

* * *

Siedziała na nim delikatnie ruszając biodrami i cicho pojękując. Głowę odrzuciła do tyłu, skupiając się tylko na zalewającej jej wnętrze rozkoszy. Światło gwiazd i księżyca wpadało do pokoju i oświetlało jej sylwetkę.
Jace przyglądał się ciału Lucyny z zachwytem. W gwieździstej poświacie wyglądała jakby nigdy nie należała do tego świata, jakby naprawdę sprowadzona została, jakby była córą gwiazd i księżyca i całe ich piękno zakradnęła dla siebie. Wszystko było wspaniałe, aż do momentu, gdy nad lewą piersią skóra zaczęła jaśnieć jakby płonęła. Widząc to szybko usiadł, a ona gwałtownie znieruchomiała i spojrzała na jego wystraszony wyraz twarzy.
- Lucy – sapnął i spojrzał na miejsce, gdzie jest serce.
Dziewczyna powoli opuściła głowę i ujrzała, jak na jej skórze zaczyna się żłobić symbol – Pieczęć Cyrografu.
Spojrzała szybko przez okno i ujrzała dokładnie naprzeciw, sporą jasną gwiazdę – Gwiazdę Północy.
- Coś ci zrobiłem? – spytał niepewnym głosem.
Uśmiechnęła się do niego delikatnie i nadal na nim siedząc powoli się do niego zbliżyła tak, że między nimi, nie było już prawie miejsca.
- Spokojnie, to nie twoja wina Jace. To jest Pieczęć Cyrografu, który podpisałam własną krwią przelaną, gdy skoczyłam z dachu. Zgodziłam się na drugie życie i w tej chwili wypalono mi na sercu ten symbol, abym pamiętała. Pokazuje się tylko wtedy, gdy pada na niego blask Gwiazdy Północy, o tej – wskazała na jedną z wielu jasnych punktów za oknem.
Chłopak spojrzał we wskazane miejsce, a następnie na symbol z zamyślonym wyrazem twarzy.
- To jest jak piętno – rzekł po chwili.
Lucy wzięła delikatne jego rękę i położyła ją na miejscu symbolu.
- Jest gorące – szepnął.
- Tak. Wypalono go ogniem piekieł, a ugaszono świętą wodą – odpowiedziała ze spokojem i położyła swoją dłoń na jego. – Mimo tego noszę w sobie anielski ogień, tak jak ty i każdy inny anioł.
Spojrzał na nią zaskoczony, a jego usta ułożyły się w pytanie.
- Jace, to już moja tajemnica skąd wiem – uśmiechnęła się do niego delikatnie – I wiem, że każdego, kogo dotniesz parzysz, ale mnie nie. Czuję to większe ciepło twego ciała, ale ono mi nic nie robi, a to przez to, że nie jestem zwykła, Jace. I nic tego nie zmieni. Mogłabym powiedzieć, że jesteśmy podobni, ale tak nie jest, przynajmniej nie do końca. Noszę w sobie Ogień Nieba i Piekła. Znaki wypalone anielskim ogniem ugaszono krwią potępieńców, którą następnie zmyto święconą wodą. Jestem inna, inna i dziwna…
- Lucy – szepnął. – Nie ważne ile będziesz miała na sobie piętn – spojrzał na jej pierś, a następnie na własną, gdzie widniała spora blizna – I jak będziesz od wszystkich inna, ale dla mnie będziesz wyjątkowa – i namiętnie ją pocałował, a ona wydała z siebie cichy jęk rozkoszy.

* * *

Leżała wtulona w jego pierś. Cicho mruczała i szukała przez sen jego dłoni, którą zaraz po znalezieniu splotła ze swoją. Jace uśmiechnął się delikatnie widząc jak smacznie śpi z lekko uchylonymi ustami i delikatnie drażni jego skórę ciepłym, stabilnym oddechem. Drugą ręką pogładził jej włosy i przymknął na chwilę powieki. Sam nie wierzył, że to wszystko się wydarzyło, że w ogóle do czegoś takiego doszło i to w takiej chwili. Kiedy potrzebowała pocieszenia, a otrzymała rozkosz. Nie pamiętał, że wokół nich są pokoje, gdzie śpi jej rodzina, jego przyjaciel, a nawet jego ukochana. Liczyła się tylko ona, jej pokój i ciepło bijące od ciała.
Wziął głęboki oddech, w którym wyczuł unikalny zapach, który zawsze towarzyszył Lucynie. Zapach wanilii i cynamonu. Chwile zastanawiał się czy to są perfumy, czy anioły tak pachną, po czym usnął w głęboki sen, którego nie miał już od tak dawna.

* * *

Gdy się obudziła pierwsze, co ujrzała to skotłowaną kołdrę, jak i całe łóżko. Leżała (jakimś dziwnym cudem) oparta głową o łopatkę Jace, który spał zakryty od pasa w dół na brzuchu. Powoli podniosła się i przeczesała palcami włosy. Rozejrzała się po pokoju, który był szary, jak na starej fotografii. Słońce jeszcze nie wstało, więc nie było szóstej rano.
Ponownie spojrzała na swojego śpiącego kochanka i przypomniała sobie zdarzenia z nocy:
Rany na udach, Pieczęć, jego bliznę, ciało i te słodkie słowa wypowiadane, kiedy się…
Lucyna przełknęła głośno ślinę i opuściła głowę jakby była wściekła na siebie przez to, co zrobiła.
… kochali.
Nie wiedziała, czemu ma uczucie skruchy, jednak po chwili uświadomiła sobie wszystko. Tym, czym tylko kolejny raz musiała kogoś zranić, mogła się powstrzymać wieczorem, nie dopuścić do całego zdarzenia i mieć teraz czyste sumienie, jednak pragnienie nią zawładnęło…
Szybko pomyślała o znaku Ciszy i czym prędzej wyskoczyła z łóżka. Pośpiesznie zaczęła zbierać swoje ubrania z podłogi i chować je do szafy, a wyjmując inne, aby się ubrać.
Gdy się przeczesała i doprowadziła do porządku podeszła do biurka i wzięła kartkę. Otworzyła pióro i szybkimi ruchami zaczęła pisać:

Ciężko mi to wszystko opisać słowami, a także za długi byłby ten list, jeśli miałabym Ci opisywać całe moje zachowanie osobno, więc ujmę to w dwóch krótkich słowach:
Przepraszam i Żegnam
Lucyna S.A. Graymark

Zgięła kartkę i położyła ją na poduszce obok Jace, po czym wróciła do biurka i złapała za kolejny kawałek papieru. Pisała na niej o wiele dłużej i bardziej starannie, po czym składając ją jak poprzednią i zabierając szary woreczek z szuflady wyszła bezszelestnie z pokoju i skierowała się w dół po schodach.
Szybko położyła kartkę na stoliku w salonie, a następnie rozejrzała się po nim chwile, aby zaraz ruszyć do drzwi wyjściowych. Dotknęła dłonią ich wierzchu, a zawiasy i wszystkie zamki się poruszyły otwierając powoli acz bezgłośnie. Zaraz wyszła szybkim krokiem na zewnątrz, po czym znieruchomiała na widok swojego ojca stojącego przed wejściem.
- Tato? – wychrypiała, a usta i gardło gwałtownie stały się suche.
Obawy, których nie było gwałtownie odnalazły się w jej głowie, a strach zaczął paraliżować ciało.
- Lucyna, co tutaj robisz? – spytał i spojrzał na nią z powątpieniem i zatroskaniem.
- Ja… - jąknęła się – Nie mogłam spać. Idę się przejść do parku, tam mogę spokojnie myśleć – wymyślała na biegu i uciekała od niego wzrokiem.
- Nie chcesz towarzystwa? Mogę z tobą iść. Ja też nie mogłam spokojnie spać, więc wyszedłem na zewnątrz.
- Aha – mruknęła, a następnie pomyślała, że może z nim na pewien temat porozmawiać, jeśli już nadarzyła się takowa okazja – Pamiętasz, jak się mnie pytałeś o ujarzmieniu mojego wilka, że możesz mi w tym pomóc?
- Tak – powiedział, a w jego oczach zaiskrzyły się płomienie nadziei i… radości?
Które zaraz ugaszę.
Pomyślała zrozpaczona, ale już nie mogła się poddać, tylko brnąć dalej w słowa i czyny, które miała zrobić.
- Na razie nie skorzystam z tego, lecz później przyjdę do ciebie, bo kiedyś będę się musiała za to wziąć – rzekła stanowczym tonem patrząc się w jego oczy, które – jak u każdego wilkołaka – były zmienione i łatwo rozpoznawalne.
Jej ojciec cicho westchnął i odsunął się na schodach widząc, że zaczyna po nich schodzić. Dziewczyna wdzięczna kiwnęła głową i podbiegła do furtki.
- Pa tato! – krzyknęła sama nie wiedząc, czemu i ruszyła prosto ulicą.

* * *

Jace obudził się, gdy pierwsze promienie słońca napotkały jego twarz. Ziewnął głośno i przeczesał palcami włosy, po czym odwrócił się, aby ucałować Lucynę, acz cmoknął tylko…
Poduszkę.
Zaskoczony rozejrzał się wokół siebie i napotkał wzrokiem, kartkę leżącą obok niego. Szybko ją rozłożył i wzrokiem przebiegł po słowach, które były na niej napisane. Jego twarz gwałtownie stężała, ręka się zacisnęła gniotąc papier, po czym zaczął się ubierać przełykając, co chwilę przekleństwa silące się uciec z jego ust.

* * *

Wszedł do salonu z kubkiem kawy w ręce.
Była to ciężka noc.
Siedział z Peterem i Michałem w pokoju i wspominał Samuela. Znali się całą czwórką od najmłodszych lat i byli wszyscy prawie jak bracia. Wszyscy sieroty, wszyscy dość wysoko ustawieni jako w nazwiskach, honorze i majątku, acz zapomniani i czekający na pełnoletniość. Zawsze mieli jedno marzenie:
Aby kontynuować swoje rody, które prawie zniknęły i znów być znani w Radzie Cleve.
Później, gdy wszystkie żale się skończyły, zaczęli rozmawiać o Lucynie i jej zachowaniu. Zdawało im się jakby pierwszy raz widzieli ją tamtego dnia płaczącą. Nigdy sobie nie wyobrażali jej ze łzami w oczach i trzęsącą się brodą. Wcześniej było to dla nich wręcz niemożliwe, a jednak stało się przy nich wszystkich. Było im jej szkoda, a jednak nie mieli zamiaru do niej zaglądać. Wiedzieli, że zawsze wolała w gorszych chwilach samotność. Nie raz jeden z nich stawał się celem jej noża, kiedy wchodził do jej „ciemni” i przeszkadzał w wylewaniu smutku gwiazdom, które oglądała na dachu.
Wszyscy sądzili, że jest i tak tym razem, więc postanowili z nią porozmawiać przy śniadaniu i zaproponować wspólne polowanie lub wyjście do klubu, aby mogła zapomnieć o żalu trawiącym jej serce.
Rozglądając się po jeszcze pustym pomieszczeniu jego uwagę zwróciła kartka leżąca na stoliku, której jeszcze wieczorem nie było. Wziął ją do ręki i niezdarnie zaczął rozkładać. Spojrzał na mały druk, który od razu poznał i co z miejsca włączyło alarm w jego głowie. Przesuwał uważnie wzrokiem po literach mrużąc oczy. Gdy skończył, kubek wypadł mu z ręki i rozbił się na dywanie zalewając go kawą. Jakub jednak w ogóle się tym nie przejął tylko podbiegł do schodów i zaczął krzyczeć:
- Wszyscy się obudźcie, szybko!

* * *

Lucyna stanęła przed wielką tablicą i spojrzała na rubrykę z nazwą „Budapeszt”.
- Pół godziny – powiedziała sama do siebie i ruszyła na peron jedenasty, skąd miał odjeżdżać jej pociąg.
Nie było jeszcze nikogo, tylko ona i rzędy pustych ławek czekających, aż ktoś na nich usiądzie. Dziewczyna jednak cieszyła się z tej pustoty. Nie chciała, aby ludzie przyglądali się jej, że nie ma walizki, torby, żadnego bagażu tylko to, co na sobie i przy sobie, czyli seraficki nóż, stelę, kartkę, szary woreczek i pieniądze.
Rozejrzała się jeszcze raz szukając dogodnego kąta, gdzie mogłaby się ukryć i znalazła go za śmietnikiem. Kucnęła za nim i wyjęła swój mały skarb, w którym znajdował się biały proszek. Spojrzała na niego z obrzydzeniem, a przed oczami znów widziała swoich przyjaciół przed Ambasadą.

- Na ile mi go starczy? – spytała patrząc na paczuszkę.
- To zależy od dawki, ale jak tak normalnie, to minimum pół roku.
Uśmiechnęła się do nich i odeszła, chowając pod kurtką zawiniątko.

Rozumiała jednak, że na tyle nie starczy. Zaledwie po paru dniach nie było już jego części, tylko dawka nie jest normalna, acz gigantyczna.
Wysypała na wierzch dłoni sporą garść amfetaminy i zaczęła ją wciągać z rozmachem i przyzwyczajeniem, które pozwalało jej unikać nieprzyjemnych odczuć w nozdrzach.
Ból w klatce, plecach, słabszy oddech, bóle głowy i kończyn, wszystko zaczęło raptownie ustępować, a ich wspomnienie zacierać się na końcu jej umysłu, jakby nigdy nie istniało.
Wiedziała, że w taki sposób nie powstrzyma czasu, który zaczynał się jej przypominać, ale odbierał ból, nie pozwalający funkcjonować. Uśmiechnęła się sama do siebie wiedząc, że jej źrenice są nienaturalnie duże, a świat lekko się chwieje, mimo to jej organizm nie reaguje na taka dawkę narkotyku, jak zwykłego człowieka.
Gdy znalazła się znów w centrum peronu, wokół niej było pełno ludzi, patrzących na nią z ukosa, ale ona się już tym nie przejmowała.
Nie przejmowała się niczym.
Zdawało jej się, że nie minęła nawet minuta, kiedy nadjechał pociąg, a konduktor krzyknął, aby wsiadać.
Weszła na pierwsze stopnie i po raz ostatni spojrzała na Dworzec Kaliski, po czym pogoniona przez innych pasażerów ruszyła do jednego z wolnych przedziałów.

* * *

Moi Drodzy!
Wiem, że nie tak powinnam Was powiadomić, jednak na tyle było mnie tylko stać - na ten jeden list. Ponownie Was opuszczam z kilu różnych przyczyn:
Poczucia winy. Nie, proszę, nie brońcie mnie! Moja wina, że Samuel zginął z ręki Camille, a Sebastian uciekł. Mogłam to inaczej rozegrać i też byłoby inne zakończenie….
Przez to, że wiem, iż niedługo się mną zainteresują kochani przyjaciele z Cleve, a wiecie dobrze, że przetrzymywaliście mnie w Instytucie nielegalnie.
Ostatnią rzeczą jest propozycja… Otrzymałam ją od Brata Zachariasza. Długo by tu wyjaśniać, na czym ona polegała i w ogóle, po co ją przyjęłam, jednak nie żałuje swojej decyzji. Dzisiaj wyjeżdżam ze świadomością, że nie będziecie mnie poszukiwać ani się denerwować, że po raz kolejny opuściłam Was bez słowa. Nie bójcie się, ani nie martwcie o mnie, bo będę w miejscu, gdzie nie nazwą mnie odmieńcem. Będę mogła żyć jako osoba, którą jestem (no prawie, bo wybrańcem to naprawdę trzeba się urodzić i takich jest jeden na milion), jednak skrzydła nie będą już moją oznaką demonizmu.
Dziękuję Wam za to, że byliście przy mnie, że mi pomogliście i nie opuściliście w gorszych momentach, które były w moim życiu. Minęło tak niewiele czasu - zaledwie kilkanaście dni - a jednak wreszcie nie czułam się samotna.
Teraz powiem, za co każdemu dziękuję (nie mogę sobie tego odpuścić):
Lucianowi – dziękuję Ci, że poznałam cię ojcze i, że nie zabiłam Cię, tak jak miałam to wcześniej w planach. Okazałeś się inny niż zawsze sobie Ciebie wyobrażałam. Nie powiedziałam Ci tego nigdy wprost i nie powiem, ale na papierze jest mi łatwiej – Przepraszam, że pół życia oskarżałam Cię za śmierć mamy, wiem, że to nie przez Ciebie ona oszalała, lecz już nie cofnę czasu i jej nie pomogę, więc cieszę się, że mam nadal Ciebie…
Jocelyn – która nie obwiniała mnie, że jestem nieślubny dzieckiem jej narzeczonego.
Isabelle – że dzięki niej, mój „sekret” wyszedł na jaw. A i przepraszam, że z tego powodu musiałaś spadać z dachu, ale to było zaledwie dziesięć metrów… Najwyżej byś zginęła.
Margaret – dziękuję babciu, że… że… Że po prostu mam Ciebie i mimo że jestem niewdzięczną wnuczką, Ty zrobiłabyś dla mnie wszystko.
Jerzemu – Tobie to samo, co babci, dziadku i mimo tego ile cię nabawiłam kłopotów, nigdy się mnie nie wyparłeś, choć nie jestem tak naprawdę Waszą wnuczką i mogłeś to zrobić.
Clary – za to, że dzięki Tobie, Jace i Alec nadal żyją i Ty naprawdę się dla wszystkich Twoich bliskich poświęcasz.
Peterowi, Michałowi i Adamowi – że byliście super braćmi, którzy wskoczyliby za mnie w ogień, choć bym go sama rozpaliła.
Lisie, Ice i Nice (moim dwóm kochanym szkrabom!) – Za to, że przy mnie byłyście, że byłyście moimi młodszymi siostrzyczkami, dla których zawsze warto jest żyć i które zawsze będę kochać.
Kubusiowi – że mój mały urwis nigdy się na mnie nie złościł i umiał mnie pocieszyć w nawet najgorszych chwilach.
Jakubowi – za to, że byłeś zawsze blisko mnie, wspierałeś i wiedziałeś jak ze mną postąpić. Żałuję, że nigdy nie zgodziłam się, abyśmy zostali parabatai. Prawdę mówiąc zawsze chciałam, abyś nim był, jednak czasu już nie cofnę… (wybacz Adam, ale ty nigdy się nie nadawałeś jako parabatai, dla nikogo – no chyba, że siostry)
Alecowi – Hmm… Że po prostu byłeś. Nie znaliśmy się długo, jednak jesteś wspaniałym Nocnym Łowcą i wiem, że nigdy nie zhańbisz swojego rodu.
Magnusowi – za to, że po Przemianie zaopiekowałeś się mną, dawałeś przenocować, dokarmiałeś i szkoliłeś. Gdyby nie ty, pewnie ponownie bym się poddała i po raz kolejny odeszła z tego świata, lecz w hańbie i ubóstwie.
Na koniec chcę podziękować Jace’owi – za to, że mimo początkowego lekkiego konfliktu potrafiliśmy znaleźć wspólny język i dziękuję za pewną rozmowę jak i wsparcie, które dałeś mi w tamtej chwili.
Koniec już tych czułości! 
Żegnam się z Wami wszystkimi, bo tam dokąd jadę, wątpię już kiedykolwiek wrócić, a jak nawet to się stanie nie sądzę, aby nasze drogi po raz kolejny się przecięły. 
Dziękuję za wszystko, również przepraszam za wszystko i żegnam…

W imię Razjela i Jego Prawicy!
Lucyna Sferia Adele Graymark

* * *

Do drzwi Instytutu gwałtownie ktoś się zaczął dobijać. Zatroskana, z czerwonymi oczami od płaczu Margaret, szybkim krokiem podeszła do nich i otworzyła je.
W ich progu stanęła osoba, której nigdy nie sądziła się otworzyć drzwi tego Instytutu, a jednak to się stało. Spojrzała na twarz Konsula z zeskoczeniem i nutą przerażenia nie mogąc znaleźć jakichkolwiek słów, aby go przywitać.
- Witaj Margaret, mam do ciebie jako szefowej Instytutu pytanie. – Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem i wepchnął się do środka rozglądając wokół. – Czy nie było przypadkiem u was Lucyny Graymark?

* * *

Magnus wychylił głowę z salonu i widząc oblicze Konsula wyrwał kartkę z ręki Aleca i wrzucił ją do rozpalonego kominka. List od razu stanął w płomieniach, a atrament zaczął się rozpływać. Gdy gość wszedł do pomieszczenia, po kartce nie było już śladu, prócz czarnego pyłu. 






4 komentarze:

  1. Rozdział jest naprawdę świetny. Zauważyłam tylko jeden błąd i wspomniałam ci o nim na fb...Ogólnie wielu rzeczy się nie spodziewałam...Odejścia Lucyny...W każdym razie rozdział cudowny. Cud, miód i orzeszki :**** Życzę weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudoooooo :* <3
    Aniele trzymaj mnie ! Jace i Lucy Aniele !!!!! Ciekawe czy reszta się o tym dowie ???
    Zaskoczyłaś mnie wszystkim.A już w ogóle ucieczką :D Czekam na nn :*

    Ps. zapraszam do mnie :* http://opowiada-nia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nie wiem, czy się o tym dowiedzą. Z dużo ilością spraw biję się sama ze sobą. A co do Jace i Lucy, to serio było takie zaskoczenie i w ogóle wszystkich ta ucieczka zaskakuje, dlaczego?

      Usuń