sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział #10 - Lucyna i Lucyna


Londyn, styczeń 1887 rok

Charlotte lekko uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Wiedziała, czego się powinna spodziewać i nie myliła się.
Jem oraz Will siedzieli w fotelach przy łóżku, w którym leżała młoda dziewczyna. Jej włosy były splątane, ciało blade, ręce zaciśnięte na kołdrze, a twarz wykrzywiał grymas cierpienia. Ponownie spojrzała na chłopców. Jem siedział zgarbiony i widocznie walczył ze snem. Pod srebrnymi oczami miał granatowe cienie. Skóra na twarzy była ściągnięta, a usta zaciśnięte w wąską linię.
Will natomiast był oparty o ramię swego parabatai i cicho pochrapywał. Nie dziwiła mu się. Odkąd ją przynieśli, siedzieli obok jej łóżka i przy niej czuwali. Mijała powoli druga doba od kąt nie spali, co dawało im się we znaki i zmuszało wręcz do snu. Za nim James wyczuł, że Charlotte jest w pokoju minęła długa chwilą, którą ona poświęciła, aby zobaczyć, że Will także ma duże cienie pod oczami, a jego sen jest płytki i niespokojny, tak jakby śnił mu się koszmar. Oboje z chłopców mieli zmierzwione włosy i pogniecione ubrania.
- Charlotte – szepnął cicho jej imię i powoli odwrócił głowę uważając, aby nie obudzić Willa.
Szefowa Instytutu się do niego zbliżyła. Stanęła w rogu łóżka i cały swój wzrok skupiła na dziewczynie.
- Wybudzała się? – spytała cicho.
- Nie. Wiła się, płakała, nawet krzyczała, ale się nie obudziła – odrzekł. Na chwilę zamarła nieprzyjemna cisza, po czym zapytał drżącym głosem: – Ona cierpi, prawda?
Spojrzała na niego ze współczuciem nic nie odpowiadając. Sam jej wzrok dawał mu odpowiedź na to pytanie. Charlotte cicho westchnęła i przymknęła oczy siląc się na spokojny, opanowany ton, a nie roztrzęsiony, zatroskany i wręcz załamujący.

- Rozmawiałam z Bratem Enochem.
Niedawno Cisi Bracia opuścili Instytut. Zostali przez nią sprowadzeni zaraz, gdy została przywieziona tutaj. Brat Enoch z dwoma jeszcze Braćmi wyprosili z jej pokoju Willa i Jema, a oni przez prawie cztery godziny siedzieli pod drzwiami nic nie mówiąc, tylko wysłuchując krzyków Lucyny i jej płaczu.
Kiedy wyszli z pokoju, Jem próbował się dowiedzieć, co się z nią dzieje, lecz Cisi Bracia odpowiedzieli, że jemu tego nie powiedzą. Od tamtej pory obaj chłopcy siedzieli przy jej łóżku i przyglądali się, jak co godzinę przez prawie jeden dzień przychodził któryś z Braci i podawał Lucynie jakieś płyny, po czym wychodził bez słowa.
Charlotte była zobowiązana powiedzieć to, co przekazali jej Cisi Bracia. Było to ciężkie zadanie, które chętnie by sobie odpuściła, ale nie mogła.
Spojrzała na zmartwione, senne oczy jej podopiecznego, po czym zaczęła szeptać załamującym się głosem:
- Powiedzieli, że nie ma już ratunku. Czas się z nią pożegnać.
Bardzo walczyła ze sobą, lecz mimo uporu z jej oczu pociekły łzy i zaczęły wić się po policzkach. Jem zamarł na krześle wpatrzony w nią niedowierzającym wzrokiem, po czym z całej siły szarpnął ramie Willa, który zerwany ze snu od razu dobył noża.
Rozejrzał się zaspanym wzrokiem wokół siebie i gdy napotkał spojrzenie swego przyjaciela, które wyrażało tak wiele emocji, że można się w nich było pogubić, upuścił broń na ziemię.
Will chwilę na niego patrzył wyczytując zaskoczenie, niedowierzanie, niepewność, a przede wszystkim ból psychiczny i rozpacz.   
Spojrzał na Charlotte z lekko uchylonymi ustami, które powoli zaczęły się składać w imię dziewczyny leżącej na łóżku, lecz Jem szybko szarpnął swojego parabatai ponownie i patrząc mu w oczy z wymuszonym w głosie spokojem powiedział:
- Czas się pożegnać Will, czas się z nią pożegnać.
Przy słowie „nią” głos mu się załamał, a oczy same powędrowały do Lucyny  spokojnie śpiącej, lecz mimo to widocznie cierpiącej.
- Ale jak to?! – Will prawie krzyknął na panią Branwell, a ona cofnęła się o krok wycierając wierzchem dłoni łzy.
- Williamie, spokojnie – odezwał się James, ale ten już wstał i patrzył wściekłym wzrokiem na szefową Instytutu.
- Przecież Cisi Bracia ją leczyli – sapnął rozwścieczony.
- Will, Cisi Bracia zrobili, co mogli. Przedłużyli jej życie o tyle godzi ile się dało, ale ostrze za bardzo ją zraniło, ona nie da rady dłużej – mówiła drżącym głosem.
- Ile czasu jej zostało? – spytał, starając się uspokoić tonaż głosu.
- Brat Enoch mówił, że około dwóch godzin. Za godzinę Runa Snu przestanie działać, prawdopodobnie, gdy się obudzi ból zacznie ją szybciej wykańczać niż sama rana – westchnęła i opuściła głowę.
Nie potrafiła spojrzeć tym chłopcom w oczy, kiedy wiedziała, jak te słowa w nich uderzyły.
Dwie godziny.
Ona sama stała jak wryta z otwartymi ustami, kiedy usłyszała to od Cichego Brata, a później wszystko zaczęło jakby przyśpieszać.
Tak mało czasu.
- Idę napisać list do Lightwood’ów – rzekła po chwili i zaczęła się odwracać w stronę wyjścia.
- Po co?! – Głos Williama znów stał się zdenerwowany.
- Gabriel i Tatiana znali Lucynę. Tatiana może nie przepadała za nią, ale z Gabrielem Lucyna miała dobre stosunki, chyba chciałby się z nią pożegnać – powiedziała po dłuższej chwili i szybkim krokiem wyszła z pokoju.
Will zachwiał się do tyłu i ciężko opadł na krzesło. Od razu skrył twarz w dłoniach i starał się jak najbardziej uspokoić. Zdawało mu się, że jego serce powoli przestaje bić.
Znowu moja wina, znowu moja klątwa.
Ta myśl była jak ostrze w jego własnym ciele. Gdyby nie on, gdyby nie klątwa, nic by się takiego nie stało. Chciał, żeby zamiast niej leżał tam on, żeby to on umierał, a nie ona.
Poczuł na swoim ramieniu znajome mu ciepło dłoni Jema.
- Will… – Usłyszał swoje imię, na które powoli podniósł wzrok zaraz napotykając srebrne tęczówki i znajomą bladą twarz.
- Będę siedział przy niej do końca. Nie opuszczę jej Jem, nie chce, aby umarła samotnie w otoczeniu Cichych Braci, którzy później zabiorą jej ciało do Cichego Miasta, aby prochy stały się kolejnym filarem, czy fasadą – odpowiedział pewnym głosem i spojrzał, jak dziewczyna lekko drga i zagryza dolną wargę.
- Wiem Will, wiem, że jej nie opuścisz, ja też tego nie zrobię – rzekł Jem i pozwolił, aby Will usiadł na podłodze koło jego nóg i oparł głowę o kolano.
- Ona jest taka młoda – szepnął po chwili milczenia – Za młoda, aby umierać. Przecież niczego nie była winna, była wspaniałą Nocną Łowczynią.
- Will, ona nadal żyje, nie mów tak jakby już jej tutaj nie było – skarcił go parabatai.
Chłopak nic nie odpowiedział na te słowa tylko przyglądał się, jak Lucyna szarpie delikatnie rękoma kołdrę, a na jej czoło wchodzą kolejne krople zimnego potu.
James z fotela widział, jak pościel okrywająca jej ciało na wysokości brzucha, powoli acz dobitnie zaczyna zabarwiać się na szkarłatno.
- Bandaże przesiąkają – szepnął sam do siebie i powoli wstał z fotela.
Will o nic nie zapytał, gdy Jem zbliżył się do Lucyny, delikatnie złapał za kołnierzyk jej koszuli i rozchylił ją tak, aby było widać obojczyk i szyję. Następnie narysował starannie stelą Znak powolniejszego krwawienia oraz Znak uśmierzający ból będąc świadom, że niedługo się obudzi, a cierpienie może ją bardzo szybko zabić.
Gdy skończył opuszkami palców przejechał po fragmencie blizny na wgłębieniu jej szyi. Teraz była tylko bladym paskiem odcinającym się od kremowej skóry. Ślad po batach od matki za to, że żyje. Jem pamiętał ten ślad. Pierwszy raz go ujrzał, kiedy spotkali ją walczącą przy Tamizie. Gdy upadła na ziemię w męskim stroju z mieczem w ręce jej ramiona były całe w ranach, a koszula, którą miała na sobie zsunęła się z obojczyka i ukazała krwawą pręgę. Will jako pierwszy to ujrzał i spytał się, czy to zrobił jakiś demon, a ona odpowiedziała:
- Tak, moja matka, końskim pejczem.
W tamtej chwili oboje wymienili spojrzenia. Znaleźli dziewczynę w wieku piętnastu lat, z polskim akcentem, która prawdopodobnie nie miała w przeszłości wesoło.
Tamtego właśnie dnia, zaczął się nowy rozdział w jej życiu, życiu Instytutu i ich – jego i Willa.
Herondale, który nadal siedział na ziemi zaśmiał się bez krzty wesołości.
- Dwa lata, a zdaje się, jak dwadzieścia.
Jem odwrócił się w jego stronę i usiadł obok niego przysuwając kolana pod brodę.
- Pamiętasz, jak siedzieliśmy w tym pokoju pierwszy raz? – spytał Will i odwrócił głowę w stronę swojego parabatai.
- Tak – odpowiedział lekko się uśmiechając. – Zdawało się wtedy jakby to była dla nas kara.
Will odwzajemnił uśmiech.
- Dopiero ją znaleźliśmy, ale rany po batach na jej plecach i te, które zadały demony trzeba było wyleczyć. Cisi Bracia pobyli przy niej, a później nam kazano nam czuwać jakby się obudziła. Pamiętam, że graliśmy wtedy w karty i ja wygrywałem.
- A ja pamiętam jaką zrobiłeś minę, kiedy się obudziła i siarczyście zabluźniła – zaśmiał się cicho. 
- Nie spodziewałem się takich słów i to jeszcze po angielsku od takiej młodej osoby i to dziewczyny, a pamiętasz potem jej słowa: tak mnie nie bolał głowa nawet po butelce dżinu.
Oboje parsknęli śmiechem i zwrócili wzrok na umierającą.
- Dwa lata treningów, wspólnego zwiedzania Londynu, polowania na demony i chodzenia do tawern.
- To ostatnie, to tylko z tobą Will – odpowiedział Jem. – A pamiętasz, jak ją uczyłem grać na skrzypcach?
Herondale lekko się skrzywił.
- Tak, przez to Instytut spać nie mógł. Rzępoliła strasznie.
- Tak jak każdy na początku – odparł Carstairs.
Zaraz po tym zaczęli dalej wspominać wspólne chwile z młodszą od nich o rok Lucyną. Ich bieganie po dachach, spanie przy kominku zaraz po tym, jak na zmianę sobie czytali, nauki angielskiego, aż wreszcie wspólne obchodzenie świąt i wspomnienie, że nigdy, nawet na balu nie pojawiła się w sukni nie chcąc ukazać blizn oznaczających jej nogi, ręce, plecy, szyję i dekolt. Tylko oni i Charlotte wiedzieli, że to są pamiątki z jej domu, po matce. Wspomnieli jak oni i pani Branwell wstawili się za nią podczas Bożego Narodzenia, gdy zjawiła się Enklawa, a ona w towarzystwie Willa i Jema weszła do sali balowej ubrana w czarne, męskie spodnie, wykrochmaloną koszulę, marynarkę i muchę pod szyją, aby zakryć najwyższe blizny, a wszyscy poczuli się oburzeni jej wyglądem.
- Przecież to jest dama, a nie chłopak! – oburzyła się ciotka Charlotte.
- Jak śmiała w święta się tak ubrać, to jest obraza! – Ktoś krzyknął, a oczy Lucyny się zaszkliły.
Will ścisnął mocniej jej rękę i szepnął na ucho:
- Nie płacz, bądź dzielna, nie daj im satysfakcji.
On oraz Jem zaczęli jej bronić próbując zmienić temat i mówić, że po prostu ona nie nosi sukni, lecz nikt ich nie słuchał. Wtedy na wysokości zadania stanęła Charlotte, która zaczęła się wypowiadać, że ona nie może nosić sukni z wielu różnych powodów.
- Niby, jakich? – zagrzmiały głosy, a Lucyna nie wytrzymała.
Szybko wyszła na środek i gwałtownym ruchem zerwała z siebie muchę. Kołnierzyk opadł i na wierzch ukazał się fragment z jej lżejszych blizn, jednak nadal zaczerwieniony i gruby na prawie trzy palce. Rozpięła pierwszy guzik i ukazała jej dalszą część, a dużo dam w pomieszczeniu ręką zakryło sobie usta, jakby w geście powstrzymania się przed mdłościami. Gwałtownie zapanowała cisza, którą przerwał załamujący się głos Lucyny:
- Dlatego nie mam na sobie sukni! I jeśli teraz macie zamiar powiedzieć, że urażają was moje blizny albo jak wam jest strasznie przykro, że coś takiego mam na swoim ciele, a będą to puste słowa, to nie mam zamiaru ich słuchać! Równie dobrze mogę spędzić te święta na ulicy, jak nie chcecie mieć ze mną styczności! – Z jej oczu popłynęły gorzkie łzy.
W tamtej chwili honorowo zachował się Gabriel, który jako pierwszy się do niej zbliżył jako gość i wycierając jej łzy chusteczką powiedział na głos:
- Dla mnie będzie zaszczytem, jeśli spędzę z panią te święta.
Zaraz do niej zbliżyli się Will, Jem oraz Charlotte, która ją przytuliła i uspokoiła do końca, mówiąc, że święta spędza się z rodziną, a oni teraz nią są i, żeby nawet nie myślała wybywać z Instytutu.
Ogólnie Boże Narodzenie wyszły bardzo przyjemne. Lucyna dużo tańczyła z różnymi gośćmi oraz zaskoczyła wszystkich pieśnią acz nie kolędą po polsku. Uczestniczyła w każdej zabawie i wszyscy z Londyńskiego Instytutu widzieli ją po raz pierwszy taką uradowaną.
- Wtedy zrozumieliśmy, że ona w domu nigdy nie miała prawdziwych świąt – skwitował Will i oparł głowę o ramię Jema.
- Tak i widząc jej radość tamtego wieczora, kiedy otrzymała prezenty, widok był nieopisany. – Uśmiechnął się do przyjaciela.
Mijały kolejne minuty na kolejnych wspomnieniach, gdy od strony łóżka dobiegł cichy jęk, a drzwi jak na zawołanie się otworzyły i do środka weszła pani Branwell z mężem, a zaraz za nimi Jessamine.
- Obudziła się – szepnął Henry i zbliżył się do łóżka.
Obok niego stanęła Charlotte, a jej wzrok przykuła ogromna plama krwi na pościeli. Will i Jem szybko wstali z podłogi i również podeszli do jej łoża.
Lucyna powoli otworzyła oczy i zaczęła nimi podążać po zgromadzonych. Ponownie jęknęła, a jej ręka powędrowała na brzuch. Skrzywiła się z bólu, a gdy uniosła i zobaczyła na niej posokę odwróciła załamana głowę.
- Jessamine, chcesz coś powiedzieć? – spytała roztrzęsionym głosem Charlotte.
- A co mam powiedzieć? Nawet nie chciałam tutaj przyjść, tylko mnie do tego zmusiłaś, a wiesz dobrze, że mdli mnie na widok krwi. – Po tych słowach odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem wyszła z pomieszczenia.
- Jak ją później spotkam, to osobiście zabije – warknął Will odprowadzając ją wzrokiem.
Henry również miał nieprzyjemny wyraz twarzy, lecz wszystkie słowa, które chciał wypowiedzieć na temat panny Lovelance zostawił dla siebie.
Szefowa Instytutu cicho westchnęła, po czym dodała:
- Wybacz Lucynko, nie chciałam abyś to słyszała.
- Nic się nie stało, nie każdy potrafi w takich chwilach się wysłowić. – Uśmiechnęła się słabo. – A w szczególności przed obliczem śmierci.
Pani Branwell z sykiem wciągnęła powietrze.
- Ja i Henry przyszliśmy się z tobą pożegnać. Nie wiem nawet, co mam powiedzieć... Chyba to, że mimo tak krótkiego czasu pokochałam cię i dałabym wszystko, abyś z nami została.
- Nikt nie wybiera dnia ani godziny – szepnęła słabym głosem i spojrzała na Henrego i Charlotte – Dziękuję wam za wszystko: zrozumienie, cierpliwość, dom, schronienie, swobodę i za miłość, którą mi okazaliście. Staliście się dla mnie rodziną, prawdziwą rodziną, której nigdy nie miałam. Pokazaliście, że nawet z pecha – jej wzrok przeniósł się na Pana Branwell’a – można się cieszyć i śmiać. Za to wszystko dziękuję wam z czystego serca i mam nadzieję, że kiedy i wasze gwiazdy zgasną spotkamy się w otoczeniu aniołów, aby po raz kolejny porozmawiać i powspominać nawet te dwa krótkie lata.
Charlotte nie zdołała się powstrzymać przed łzami i wtulając się w ramię męża zaczęła głośno płakać. Henry głaskał żonę po plecach, po czym jeszcze raz żegnając Lucynę, wyszedł z pokoju.
Niedługo później weszła Sophie, która również po przemowie Lucyny o spotkaniu po drugiej stronie z płaczem wybiegła z pokoju, tak samo jak Aghata. Po dłuższym spokoju zjawił się Thomas i składając życzenia i żegnając się z nią sztywnym krokiem wyszedł.
Jako ostatni zjawił się Gabriel, który na widok Willa siedzącego w fotelu skrzywił się z niesmakiem.
- Czy moglibyście wyjść? – spytał zimnym głosem.
- A co? Boisz się, że znów złamię ci rękę? – syknął Will.
- Nie kłóćcie się! – krzyknęła Lucyna, po czym zaczęła głośno kasłać, a plama na kołdrze diametralnie się powiększyła.
Jem szybko podszedł i spojrzał na narysowany Znaki powolnego krwawienia i uśmierzenia bólu, które już prawie się wtopiły.
- Nie ma wiele czasu – powiedział w stronę Gabriela i cofnął się do fotela.
Lightwood westchnął zirytowany, po czym podszedł do krańca łóżka i zaczął mówić spokojnym, acz sztywnym głosem, jakby to, co wypływało z jego ust zadawało mu cierpienie.
- Bardzo miło mi było panią poznać i żałuje, że tak krótka była nasza znajomość. Muszę pani przyznać, że była pani inna od reszty Nocnych Łowczyń, wręcz musiałbym powiedzieć, że tolerancyjna, co jest rzadko spotykane. Jak każdy z nas miała pani wady, ale w moich oczach zdawały się być one zaletami. Cieszę się, że miałem zaszczyt być przy pani, chociaż przez te dwadzieścia cztery miesiące zdające się być tylko jednym krótkim miesiącem, który zniknął w tak szybko płynącym czasie. Mam nadzieję, że gdy i na mnie przyjdzie pora spotkam panią po drugiej stronie i znów ujrzę to piękne oblicze.
Lucyna delikatnie się uśmiechnęła, acz zaraz skrzywiła z bólu i powiedziała o wiele słabszym głosem, niż wcześniej:
- Drogi panie Gabrielu, mnie również było miło pana poznać i będę się czuć zaszczycona, kiedy pana ponownie ujrzę, jednak pragnę, aby pan żył jak najdłużej będzie mógł. Dziękuję za te miłe słowa, które wypłynęły z pańskich ust i dziękuję, że zjawił się pan mimo tego, że droga krótką nie była.
Lucyna do końca mogłaby przysiąc, że gdy Lightwood delikatnie skinął głową na znak pożegnania jego oczy były szkliste, a żeby nikt tego nie zdążył zobaczyć wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia.
W pokoju zostali tylko ci, którzy pragnęli być do ostatnich jej chwil. Usiedli po obu jej stronach i złapali ją za ręce. Delikatnie się uśmiechnęła i kaszlnęła głośno, a następnie krzyknęła z bólu. Chwilę się uspokajała, a gdy cierpienie minęło powiedziała:
- Dziękuję wam, że ze mną jesteście w tej chwili, że nie jestem sama, że nie boję się tego, co się do mnie zbliża. – Wzięła głęboki wdech. – Dziękuję za cały czas, który z wami spędziłam i nie żałuję żadnego uczynku, nie żałuję niczego. Gry na skrzypcach, gonitwie po dachach, bitwie na śnieżki, tańcach, piciu na czas w tawernie, spaniu przy kominku, czytaniu poezji, treningach, śpiewaniu wam w bibliotece, aby nikt o ty nie wiedział, karmieniu kaczek mięsem i jeszcze jednej rzeczy. – Uśmiechnęła się do obu znacząco, po czym złapała urwany oddech. – Zimno mi.
Will spojrzał na Jema, a ten pogładził ją po policzku i szepnął:
- Wiem o tym Lucuś, wiem.
Czuł po dotyku, że jej ręka staje się coraz zimniejsza i zesztywniała.
- My również niczego nie żałujemy i cieszymy się z każdej chwili spędzonej z tobą. Cieszymy się, że byłaś inna od reszty Nocnych Łowczyń. Jesteśmy dumni z tego, że mogliśmy z tobą tyle przeżyć, że byłaś nam tak bliska, jakby można było mieć drugiego parabatai ty byś nim była. My nauczyliśmy cię wiele i ty nas również. Pokazałaś, że nieważne, co cię w życiu spotkało, to i tak można cieszyć się z najmniejszej rzeczy i znaleźć w każdej sytuacji pozytyw. Cieszę się, że spotkałem cię wtedy nad Tamizą, ale pamiętaj, że jakbym cofnął czas, zrobiłbym wszystko, abym to ja został przebity tym harpunem, a nie ty i żeby twój brat żył. – Will skończył swoją przemowę prawie szepcząc.
To on musiał mówić, ponieważ jego przyjaciel nie miał zdolności do znajdowania trafnych słów, a jemu, choć nie było łatwo, potrafił powiedzieć wszystko, co czuł.
Lucyna spojrzała na niego słabym wzrokiem, po czym przeniosła go na Jema i szepnęła:
- Proszę, ostatni raz…
Chłopak powoli wstał i sięgnął po skrzypce leżące na komodzie. Wiedział, co Lucyna chce, aby zagrał i po chwili spod smyczka wypłynęła spokojna acz smutna muzyka będąca jak śpiew wdowy, a jednak miała w sobie odrobinę radości, nutę nadziei, którą Lucyna kochała. Uśmiechnęła się delikatnie i przyglądała, jak smyczek powoli sunie po strunach, po czym zamknęła powieki.
Zimno dotarło do jej serca. Poczuła, że nie może już złapać oddechu, a mimo ciemności zalewa go jeszcze ciemniejsza fala, po czym przed nią ukazuje się biały, jasny tunel oświetlony anielskim ogniem.
- Dziękuję – zdołała szepnąć, gdy się odwróciła i ujrzała siebie na łóżku, zgarbionego Willa i nadal grającego Jema, a następnie ruszyła w stronę białego światła.
- James, skończ – szepnął załamującym się głosem Will. - Ona nie żyje.
Chłopak odłożył skrzypce i podszedł do łóżka. Oboje mieli napięte mięśnie, a ich oczy ukazywały pustkę, rozpacz i wielka chęć uronienia łzy.
Herondale, powoli wysunął rękę z jej uścisku i nakrył ją bardziej kołdrą.
Nawet nie wiedzieli, kiedy do pokoju weszli Cisi Bracia. Kazali im się odsunąć od ciała. Jem siłą odciągnął skamieniałego Will, który miał utkwiony wzrok w bladej twarzy Lucyny.
- Nie przywrócisz jej życia uporem – szepnął mu do ucha, a następnie posadził go w fotelu, skąd patrzyli, jak Cisi Bracia zakrywają i zabierają ciało.
Gdy Lucynę wyniesiono w pokoju pozostał Brat Enoch, który patrzył na obu Nocnych Łowców kamienną twarzą z bliznami.
Lucyna spodziewała się dziecka i ono przeżyło.
Po tych słowach wyszedł posuwistym krokiem zostawiając chłopców w osłupieniu, jak i przerażeniu.

* * *

130 lat później….

Ciche Miasto.
Dom Cichych Braci i miejsce, gdzie zdawało jej się, że nadal żyje, mimo tego, iż tak wcale nie było. Za pierwszym razem zgubiła się w korytarzach tego podziemnego labiryntu, gdzie kryło się wiele tajemnic. Pamiętała, że zaczęła panikować, aż trafiła do sali z Mieczem Anioła i natrafiła na Brata Jeremiasza, który na jej widok zaniemówił.
Nie dziwiła mu się, jednak nie spodziewała się takiej reakcji po Cichym Bracie, który miał wyraz zaskoczenia na zawsze takiej samej, spokojnej twarzy. A najgorzej było, gdy spytała się o drogę, a on prawie wybiegł z sali, aby powiadomić o niej innych Cichych Braci.
Później długo im się tłumaczyła, aż wreszcie udało ich się przekonać, że teoretycznie jest niegroźna.
Jednak po tylu razach przybywania do tego miejsca wiedziała, jak iść, aby dojść do celu.
Szybko szła korytarzami, przechodząc pod wielkimi łukami z prochów Nocnych Łowców. Skręciła w mniejszy korytarz, gdzie po obu stronach były cele Cichych Braci.
- Trzecia po prawej – szepnęła sama do siebie i nie pukając weszła do środka.
Jak zawsze siedział przy biurku nad kartką papieru i piórem w kościstej ręce.
- Witaj Jem – powiedziała cicho i zbliżyła się do niego.
Nie wiedziała, czy da się wystraszyć Cichego Brata, jednak patrząc na jego gwałtowny ruch i upadające pióro, mogła być prawie pewna, że właśnie udało się jej, go wystraszyć.
Lucyna.
Powiedział jej imię z dziwną ulgą.
Coś się stało?
Zapytał i wstał od biurka.
- Nic nad wyraz ważnego. Już od dawna chciałam ci złożyć wizytę Jem, ale mam do ciebie pytanie… - odpowiedziała spokojnie.
Jakie?
- Dlaczego okłamałeś mą prawnuczkę na temat mej śmierci?
Cichy Brat poruszył się niespokojnie.
Nie sądziłem, że będziesz wiedziała, że byłem u Lucyny i rozmawiałem na twój temat.
- Jem, ja z góry widzę wszystko i wiem bardzo dużo, ale odbiegasz od tematu – zwróciła uwagę i złożyła ręce na piersi.
Powiedziałem, że umarłaś w parku.
Rzekł spokojnym, acz lekko niepewnym głosem, co było aż dziwne na Cichego Brata.
- A umarłam w Instytucie – odparła i zrobiła zaciętą minę.
Chciałem oszczędzić jej bólu związanego z tym, jak ty cierpiałaś, kiedy umierałaś Lucyno, To tyle. Nie chciałem ranić kogoś, kogo mam chronić.
- Jem – westchnęła. – Śmierć to nie cierpienie, acz ulga i nowa przygoda. To jedna sprawa, a druga, mimo że odeszłam z tego świata stanęłam po prawicy Razjela i to była moja nagroda, za to jak umarłam i za kogo. Nawet zdołałam mieć potomka. – Uśmiechnęła się lekko i poprawiła na sobie białą, damską koszulę, kontrastującą z czarnymi, materiałowymi rurkami.
Wyglądała jak zwykła nastolatka: włosy do łopatek, grzywka spięta na bok, ubranie galowe. Nikt by nawet nie pomyślał, że liczy sobie ponad sto trzydzieści lat i przed chwilą zeszła z Nieba.
Wiem o tym, jednak to nic nie zmienia, że nie żyjesz, że ona umrze, że ja jestem Cichym Bratem, że wszystko to, co kiedyś mnie otaczało, przeminęło.
Powiedział spokojnym głosem, choć jako człowiek, prawdopodobnie wypowiedziałby to w nerwach.
- Nie do końca minęło, a w ogóle na Górze zaczynają się szepty Jem. Już niedługo.
Po tych słowach wyszła z celi i zaraz po zamknięciu drzwi zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Został jedynie delikatny zapach wanilii i cynamonu.
Twoje perfumy.
Powiedział sam do siebie, wyczuwając ich zapach i przypominając je sobie jeszcze z Londyńskiego Instytutu i ze spotkania nad Tamizą.

* * *


 Wracając do Instytutu, Lucyna jechała furgonetką, a na jej motor prowadził Michał. Całą drogę siedziała wtulona w swojego ojca, a jedną dłonią dyskretnie trzymała w uścisku pocieszenia rękę Jace.
Luke, cały czas głaskał ją po plecach i szeptał uspokajające słowa. Ona jednak w ogóle go nie słuchała. Przed oczami miała Samuela, który się nad nią pochylał, później całował i pieścił jej skórę rękoma, a następnie sceneria się zmieniała i znów widziała jego twarz: martwe oczy wpatrzone w sufit, sine usta i krew wyciekającą z rany.
- On nie zasłużył na śmierć – wychrypiała, gdy zbliżali się do Instytutu.
- Oczywiście, że nie zasłużył – przytaknęła Margaret z przedniego siedzenia drżącym głosem.
Ponownie zapadła krępująca cisza, a Lucyna przymknęła na moment oczy. Widziała twarz Camille: zmienioną, dziką z oczami, w których widoczna była rządza krwi.
Furgonetka zatrzymała się przy Instytucie. Wszyscy zaczęli z niej wychodzić. Luke pomógł córce, a następnie znów ją do siebie przytulił. Już dawno przestała płakać, jednak jego ramie nadal było mokre od jej łez.
Patrzyła, jak wszyscy zbierają się przed wejściem, po czym po kolei wchodzą rozmawiając i wspominając Cichych Braci, którzy zabrali ciało Samuela oraz zaczęli gestykulować na temat całego ataku ich dawnej znajomej, która przeszła na stronę Sebastiana.
Gdy Lucyna znalazłam się w ciepłym Instytucie odsunęła się od ojca i spojrzała po wszystkich, po czym ruszyła w stronę schodów zmęczonym, posuwistym krokiem. Gdy weszła na pierwszy stopień gwałtownie odwróciła się do reszty i powiedziała głośno:
- Pomszczę go. - Wszyscy spojrzeli na nią zszokowani, nie wiedząc, co odpowiedzieć. - Nie zasłużył na śmierć, lecz ona zasłużyła i ja ją jej zadam. Będę jej Ariochem, będę jej zemstą, cieniem i zgubą. Nie będzie wiedziała, kiedy zadam cios, acz będzie on pierwszym i ostateczny.
Nie czekając na reakcję zebranych, odwróciła się i ruszyła do swojego pokoju. Po drodze spojrzała na Znak Iratze na swoim ramieniu, który wyleczył jej ranę na udzie.

* * *

Jace przyglądał się, jak Lucyna niknie w cieniu, a następnie skręca na koleje schody prowadzące na piętro, gdzie jest jej sypialnia. Ignorując słowa na temat jej wypowiedzi, szybko ruszył za nią. Gdy znalazł się na schodach usłyszał za sobą Aleca:
- Gdzie idziesz?
- Tam gdzie powinienem być – odparował zdenerwowanym głosem i zaczął wspinać się po dwa stopnie.
Gdy znalazł się na piętrze, było ciemno. Magiczne światło się nie paliło, wszędzie panował mrok, a cienie malowały na ścianach mozaiki. Mimo że był krótko w tym Instytucie, pamiętał, które drzwi należą do pokoju Lucyny. Szybkimi, dużymi krokami znalazł się przy nich i na chwilę się zatrzymał. Nie był pewien, czy powinien zapukać, czy wejść, lecz gdy usłyszał otwierane okno zrozumiał, że nie powinien zwlekać. 

_____________________________________________________________
Tak, możecie się w tym rozdziale pogubić, bo są dwie Lucyny, ale już tłumaczę: w pierwszym i drugim fragmencie rozchodzi się o prababkę głównej bohaterki, jak i również jej imienniczkę.
W ostatnim fragmencie mówię o głównej bohaterce. 
Również ważnym jest powiadomić, że ten rozdział jest powiązany z rozdziałem 8 - Brat Zachariasz

Dziękuję za uwagę :)

2 komentarze:

  1. Kurde, a nie miałam beczeć. Jak dałaś mi Willa i Jema to nie wytrzymała. Cały rozdział beczałam i beczę. :( Will :( Jem:( Boże wszystko Z Mechanicznej Księżniczki mi się przypomniało :(
    Rozdział Cudoooo
    Życzę weny i żelków

    Ps. Zapraszam do mnie http://opowiada-nia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń