niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział 4# Kolejna rozgrywka

Jak to się stało, sama do końca swych dni nie wiedziała. Było to dla niej niewyjaśnione i niezrozumiałe, lecz jednak zaistniało i również później zmieniło bieg historii, jednak na początku zdawało się niczym…
Gdy tylko odwróciła się w jego stronę i ujrzała nutę rozpaczy w błękitnych oczach, rzuciła mu się w ramiona i wciskając głowę w ramię, zaczęła jeszcze bardziej płakać. Czuła, że wreszcie może to zrobić, wyżalić się komuś, kto będzie czuł podobnie jak ona. Wiedziała, jak słowa bardzo go zabolały, że świadomość o śmierci swojej dawnej miłości były sztyletem w małą część jego serca, lecz ważną i bolesną.
Poczuła jego dłoń na swoich plecach, lekko przesuwających się w dół i wracającą znów na łopatki. Czuła szybkie bicie jego serca i urwany oddech na swojej skórze. Ona zachowywała się identycznie, właśnie tak wilki ukazywały swą rozpacz.
W tamtej chwili oboje dzielili się swoim bólem po stracie jednej osoby.
Gdy Lucy zrozumiała co robi, gwałtownie się od niego odsunęła i wytarła łzy z policzków. Luke patrzył na nią lekko zszokowany, lecz ona tylko prychnęła i usiadła wyprostowana, gwałtownie ukrywając swoje uczucia, które jeszcze przed chwilą wypuszczała słonymi kroplami z ciała.
- Nie wiedziałem, naprawdę nie wiedziałem. Dlaczego mi nigdy nie napisała, że ma ze mną dziecko?
Dziewczyna odwróciła się do niego bokiem i spojrzała na ścianę ukrytą w ciemności. Chwilę milczała i pozwoliła, aby wszystkie dni, których tak nienawidziła do niej wróciły, aby znów jej matka żyła, a ona była małą, zwykłą dziewczynką.
Westchnęła cicho i przymknęła na moment powieki, aby zaraz je otworzyć i ukazać niewidzące oczy, które oglądają coś, czego nie ma, a jednak jest.
W jej głowie.
Wspomnienia…

* * *

Wbiegła do pokoju umazana ziemią i trawą we włosach. Na twarzy malował się ogromny uśmiech, a oczy lśniły się, jak dwie gwiazdy. Przy piersi trzymała złożone ręce w kulkę, z której coś wydawało dziwne dźwięki.
Podeszła do kanapy, na której siedziała jej matka.
- Mamo, mamusiu zobacz! – pisnęła i wyciągnęła dłonie w stronę kobiety.
Otworzyła je ukazując małego, czarno – białego kotka. Nie mógł mieć więcej niż dwa tygodnie.
Sferia nawet na nią nie spojrzała. Wzrok miała utkwiony w okno. Lucy powoli zabrała ręce i opuściła głowę. Starała się opanować łzy. Wiedziała co za chwilę się stanie i nie było od tego odwrotu. Musiała kolejny raz przejść przez piekło, przez żale i troski matki, przez jej obsesję i obłęd.
- Jesteś taka jak on. Niesforna i zawsze ciebie pełno, nawet kiedy cię nie ma.
Nic nie odpowiedziała. Wiedziała, że kiedy jej matka zaczyna swoją wypowiedź, lepiej jej nie przerywać, lecz również trzeba słuchać. Nie podniosła głowy, tylko czekała, aż zacznie się to co najgorsze, jej opętanie, jej żal i psychoza.
- On mnie kocha, on również i ciebie kocha Lucynko. Musi to czuć, że ma dziecko ze mną. On to wie i wróci po nas, abyśmy byli jedną, szczęśliwą rodziną. Nigdy o mnie nie zapomniał, nigdy nie przestał mnie kochać. Teraz jest daleko, ale on do nas wraca, obiecał  mi to. Jestem tylko jego, a on jest tylko mój! – Ostatnie słowa odbiły się echem po pokoju. -  On chciał mieć ze mną ciebie. Jesteś taka jak on. Czuje to, przyjdzie po ciebie, będziesz również jego, pokocha cię. Jesteś dla niego ideałem, wiem o tym, ja to czuję i ty też to czujesz.
On wróci do nas, wróci, wróci, wróci… - powtarzała to słowo jeszcze długo i powoli kołysała się.
Nie zwracała na córkę nadal uwagi, aż do chwili, gdy kot głośno miaukną. Sferia spojrzała na niego i jej twarz gwałtownie stężała.
- Twój ojciec jest wilkiem, on nie lubi kotów. Jak on by się teraz zjawił i zobaczył to coś, mógłby od razu odejść i to przez ciebie smarkaczu! – Gwałtownie wstała, złapała zwierzaka i jednym ruchem dłoni zabiła go.
Dziewczynka spojrzała szklistymi oczami na martwe ciało i wybiegła z pokoju, słysząc w uszach śmiech swego ojczyma.

* * *

Powoli opuściła głowę i zaczęła odtrącać od siebie falę złych emocji. Nie była pewna czy dobrze postępuje, lecz nie widziała innego wyjścia. Kątem oka przyglądała się Lucianowi i czekała na jego reakcję.
On chwilę siedział w milczeniu, patrząc na swoje dłonie w zamyśleniu, jakby analizował każde wypowiedziane przez nią zdanie jeszcze raz. To co się dowiedział było dla niego zaskoczeniem. Nie potrafił wszystkiego pojąć, zdawało mu się, jakby to co usłyszał, było jego wybrykiem wyobraźni, a nie prawdziwą historią.
Przełknął głośno ślinę i spojrzał w szaro – niebieskie oczy córki, które teraz patrzyły na niego wyczekująco. Prawdopodobnie milczał dość długo, a ona nie mogła wytrzymać tej ciszy i jego zachowania.
Westchnął ciężko i spytał:
- Czy ona, ona… oszalała?
- Tak! – syknęła. – Przez ciebie!
W jej oczach zaiskrzył gniew i rozpacz skierowana w jego stronę.
W pewien sposób ją rozumiał, ale też do końca nie zgadzał się z jej osądem. Przecież, jak mógł jej pomóc nie wiedząc, że w ogóle ma dziecko?
- Lucy, ja naprawdę nie wiedziałam. Gdybym znał prawdę, gdyby twoja matka mi powiedziała, że ma ze mną ciebie, byłoby inaczej. Pomógłbym jej i tobie – zaczął się tłumaczyć.
- Mogłeś jej nie zostawiać! Twoja wielka miłość nie odwzajemniła uczuć, więc poszukałeś sobie kogoś i znalazłeś pocieszenie w łóżku, a później, jak niby nigdy nic zostawiłeś ją! Do końca swoich dni była nadziei, że wrócisz do niej, lecz ty wyrzuciłeś ją z pamięci i z serca. Zostawiłeś, nie przejmując się tym, jak się miewa i czy w ogóle żyje! – Jej krzyki były coraz głośniejsze, a oczy napełniały się łzami.
Luke wiedział, że zaraz wybuchnie. Tyle lat przebywał  z dwiema kobietami pod jednym dachem, że znał ich zachowanie aż za dobrze. Nie czekając na eksplozję uczuć dziewczyny, wziął ją w swoje objęcia i czekał, aż się uspokoi, bijąc w jego ramię pięściami wyrzuci cały swój gniew.
Nie spodziewał się jednak tego, że ona, aż tak bardzo go nienawidzi. W chwili, kiedy drapanie i bicie nie dawało żadnych rezultatów, nie potrafiła się opanować. Furia i żądza mordu nią zawładnęły.
Źrenice się wydłużyły, słuch i węch wyostrzył. Świat stał się szary, a przez twarz przeszła fala bólu. Czuła, jak szczęka zaczyna się wydłużać, a zęby boleśnie wyżynają się z jej dziąseł raniąc je, tak samo, jak język.
Logiczne myślenie zawiodło, stała się w połowie zwierzęciem, z jego zmysłami i zachowaniem. Poczuła się zniewolona i musiała się z tej niewoli wydostać.
Każdym sposobem.
Warknęła i w jednej chwili wbiła swoje kły w jego ramię. Czuła pod nimi kości barkowe, które pod naporem zaczęły trzeszczeć. Do jej uszu dotarł krzyk ofiary, który jeszcze bardziej ją zmobilizował do walki o wolność.
Poczuła mocne szarpnięcie i z ogromną siłą odbiła się od ściany. Przed oczami zobaczyła czarne plamy, a ciało przeszła kolejna fala bólu Przemiany. Twarz ponownie była ludzka. W ustach czuła słony smak krwi. Usłyszała morze krzyków, zlepiających się w jedną kulę chaosu.
Zdawało jej się, że ponownie cofnęła się w czasie, że ponownie to zrobiła, to co każdą pełnią księżyca było jej koszmarem, jej wspomnieniem, tym pierwszym wspomnieniem, tym najgorszym wspomnieniem…

* * *

Z każdej strony otaczała ją ciemność, lecz ona widziała wszystko co ma przed sobą. Owładnął nią dziki instynkt, którego nie potrafiła opanować. Czuła się w jednej chwili i wolna i zniewolona.
Chciała uciec, jak i zostać.
Bronić się i poddać.
Była w miejscu, który tak dobrze znała z dni codziennych, a wtedy był jej obcy, nieznany złowrogi. Każdy cień, każdy przedmiot i wszystko, co było wokół niej, zdawało się zagrożeniem.
Nie mogła opanować się, aby przed tym wszystkim się nie bronić, próbować wyeliminować zagrożenie.
Własna wola zginęła, a pozostał zwierzęcy instynkt, przymus ruchu i obrony. Biegła dalej, nie oglądała się, czuła, że gdzieś przed nią jest cel, słyszała go już z daleka.
Był to cichy szloch, trochę jęków i zapach strachu. To ją przyciągało i było za drzwiami, do których dobiegała. Jak zawsze niezamknięte, lekko uchylone, wręcz zachęcające, aby wejść do środka.
Zrobiła to.
Wpadła niczym strzała przez szparę i rozejrzała się po pokoju. Naprzeciw siebie ujrzała swój cel. Skulony, do połowy schowany pod kołdrą i wciśnięty w ścianę. Patrzył się na nią szklistymi oczami błagającymi, aby go nie widzieć.
Ona jednak go widziała i cieszyła się z tego powodu. Miała ochotę się bawić, nie robić wszystkiego od razu.
Zaczęła się do niego zbliżać, powoli z wyszukaną gracją. Przy każdym kroku wydawała cichy pomruk zadowolenia. On nie mógł nic zrobić. Strach go paraliżował, blokował od środka. Z gardła nic nie ulatywało, prócz odgłosu szlochu i przyśpieszonego oddechu.
Jego serce łomotało, gdy pierwsze łapy znalazły się na oparciu łóżka, a następnie na kołdrze. Ona też słyszała bicie jego organu, widziała panikę w oczach i czuła strach z mieszaniną potu i łez.
Znalazła się koło niego, obwąchała i położyła na nim swoje łapy. Pazury wpijały się w jego skórę, gdy wchodziła na niego. Jej pysk znajdował się tuż nad jego twarzą. Powoli przesunęła po jego policzkach nosem, spokojnie pochłaniając zapach spoconego ciała i łez.
Warknęła zadowolona. Zdobyła to co chciała. Jej cel był już gotowy do wielkiego finału.
Uniosła łeb i zawyła z satysfakcją, po czym ostatni raz spojrzała w duże, zaszklone oczy i rozwarła szczękę.
Do jej uszu nie docierał żaden dźwięk, prócz trzasku łamanych kości, odgłosu rozdzieranej skóry, mięśni, stawów i organów. Czuła w ustach i na skórze gorącą krew, wyciekającą z rozerwanej tętnicy. Jeszcze przed momentem odczuwała łomotanie małego serduszka, teraz już nic nie biło.
Ciało stawało się chłodne, a krew krzepła i czerniała.
Za oknem ukazywało się słońce. Zdawało jej się, że jest cięższa, że opada pod jakimś ogromnym ciężarem, a powieki same jej się zamykają. Wygodnie ułożyła się na pościeli wśród rozerwanego ciała rozchlapując łapami kałuże krwi i usnęła.
Przebudził ją wrzask kobiety i bluźnierstwa mężczyzny. Ktoś ją szarpał i bił po twarzy ręką. Wyzywał od potworów i bestii, groził, że zabije, zatłucze, nie będzie się litował.
Rzucono ją o podłogę i zaczęto kopać. Próbowała się zasłonić, lecz i tak mocno obrywała. Kilkakrotnie usłyszała szczęk żeber i ból w klatce. Po twarzy płynęły słone krople i mieszały się z krwią.
Zaczęła na nią opadać ciężka kurtyna złożona z bólu i przerażenia. Świat znikał, a ona nic nie mogła zrobić. Ostatnią myślą przed przepaścią była:
To nie był pierwszy raz, lecz ostatni. 

* * *

- Lucyno, Lucyno… - Głos był spokojny, acz lekko drżący.
Pokręciła głową i przetarła ręką oczy. Nadal była w celi, w której zaatakowała swego ojca. Teraz stał nad nią. Z koszulą przesiąkniętą krwią, lecz pod spodem miał bandaże.
Patrzył na nią zaskoczony i lekko przestraszony, lecz gdy dłużej mu się przyglądała tym wyraz strachu znikał.
- Nie panujesz nad sobą jako wilkołak, prawda? – spytał, znając odpowiedź.
Odwróciła od niego głowę, znów czuła się coraz cięższa, a energia życia jakby z niej ulatywała.
- Jesteś zdziczała – powiedział załamującym się głosem Luke.
Ona tylko na moment na niego spojrzała, po czym zebrała w sobie ostatnie resztki energii, kazała zadziałać Runie Wytrzymałości i wybiegła z celi.
Potrącała każdego na swojej drodze, aż dopadła do drzwi i wybiegła przez nie. Była bezchmurna noc. Na granatowym niebie iskrzyły się gwiazdy, a księżyc był bielszy niż wcześniej. Wyskoczyła do góry i rozprostowała skrzydła. Skierowała się na wschód łapiąc wiatr i poszybowała w stronę oceanu.
W chwili lotu zaczęła ponownie cofać się wspomnieniami, do tego co ją zmieniło…

* * *

Spojrzała po raz kolejny w dół. Była na dachu dziesięciopiętrowca. W normalnych okolicznościach, widok z tej wysokości byłby niesamowity, lecz teraz wydawał jej się przytłaczający.
Pod blokiem zbierało się coraz więcej gapiów. Słyszała podniesione okrzyki, prośby i błagania, aby zeszła. W tłumie wypatrzyła matkę i ojczyma. Oboje nie wiedzieli co mają zrobić nie będąc pewnym, jak ona chce postąpić.
Z palca nadal skapywała jej krew i brudziła płatki róży.
Przesunęła się bliżej krawędzi. W chwili kiedy zaczęła jeszcze bardziej przyglądać się wysokości, która oddzielała ją od ziemi, przestawała odczuwać strach, acz bardziej zafascynowanie.
Dzień.
Jej ostatni dzień.
 Żegnało ją słońcem, małymi obłokami, ostrym zapachem roślinności, która ją otaczała i delikatnym zefirem.
Z daleka usłyszała sygnał straży pożarnej. Uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Jej serce coraz wolniej biło, czuła się lżejsza, spokojniejsza. Była pierwszy raz od dawna opanowana i pewna tego robi.
Uniosła głowę i pozwoliła po raz ostatni musnąć swą skórę promieniom słońca. Przymknęła powieki. Ostatni wdech z zapachem tych wszystkich kwiatów, które kwitły koło niej oraz róży, którą trzymała w dłoni. Ostatni zefir wyczuwalny na jej skórze. Ostatni widok poruszających się chmur i ostatni…
Krok.

* * *

Poczuła się jeszcze słabiej. Przed oczami miała wybuch blasku i tunel ciemności, który pochłaniał jej siły. Ciało straciło równowagę i zachwiała się w locie. Skrzydła opadły i owinęły wokół niej, a ona niczym czarno – złote pióro spadła w przepaść.

* * *

Magnus obudził się zlany potem i mocnym szarpnięciem zerwał ze snu Aleca. Chłopak spojrzał po czarowniku złowrogo, lecz widząc pierwszy raz strach w jego oczach spytał przejęty:
- Co się dzieje?
- Lucyna, muszę iść coś sprawdzić, muszę ją znaleźć.
- Coś się jej stało?! – spytał lekko drżącym tonem chłopak.
- Coś złego. – Wstał z łóżka i w pośpiechu założył szlafrok, po czym zniknął za drzwiami swego gabinetu.
Alec chwilę siedział w bezruchu i rozważał nad tym, czy Magnusowi będzie potrzebne do odnalezienia coś, co należało do dziewczyny. Chwilę bił się sam ze sobą, lecz zaraz wstał, podszedł do swojej torby i wyjmując kawałek papieru ruszył do czarownika.
Nie pukając, wszedł do środka, bez słowa podszedł do biurka, położył zawiniątko i na oczach Magnus rozwinął je ukazując…
Mały pukiel szatynowych włosów.   


2 komentarze:

  1. Włosy ? Oooo Alec skąd je masz ? :D Nie no bosko. kocham <3
    Nie mogę się oderwać od czytania :D <3


    Ps. Zapraszam http://opowiada-nia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z chęcią wejdę na twojego bloga, jak tylko znajdę odrobiny czasu :D Dziękuję za ten pozytyw, który tobą wręcz targa po przeczytaniu moich rozdziałów :)

      Usuń