piątek, 4 lipca 2014

Rozdział #5 - Początek i koniec

Kochani!
Ten rozdział, różni się od pozostałych, jest bardziej... dorosły? Tak, to dobre określenie, gdyż są tam sceny nie dla młodych ludzi, ale jednak musiały powstać, za prośbą mej dobrej znajomej i również imienniczki, która postanowiła być jedną z bohaterek tego utworu.
Więc dlatego Tobie K.K dedykuję TWÓJ fragment ^^
________________________________________________________________________

- Adam co się dzieje?! Budzisz mnie w środku nocy i nic nie wyjaśniając, próbujesz mnie zmusić, abym się ubrała i poszła z tobą?!
- Oj, przymknij się Lisa i nie rób tyle hałasu bo dziadków obudzisz! – syknął brat i pociągnął ją w dół schodów.
- Za chwilę zbudzę ich umyślnie, jeśli nie przestaniesz mną targać jak workiem ziemniaków! – warknęła i wyrwała się z jego uścisku.
Zatrzymała się na schodach i patrzyła wściekle na Adama. Chłopak spojrzał bezradnie na siostrę i załamany pokręcił głową.
Wiedział, że to co się wydarzyło było idiotyczne, lecz on wierzył w ten idiotyzm i miał nadzieję, iż się nie myli co do niego. Od dawna nie czuł czegoś takiego, jak tej nocy. Zdawało się to na tyle realistyczne, aby było prawdą.
Westchnął teatralnie i spuścił wzrok ku podłodze prześwitującej w dziurach stopni schodów.
- Jak ci powiem, co się dzieje, to mi nie uwierzysz – powiedział rozgoryczonym głosem.
- To się okaże – prychnęła wręcz oskarżycielsko.
- Uznasz mnie za wariata – odpowiedział.
- Tego jeszcze nie wiem. Oj, skończ już tą dziecinadę i wysłów się wreszcie! – Jej zdenerwowanie zaczynało narastać i stawało się wręcz namacalne.
Adam nie miał zamiaru ryzykować jego wybuchu, więc po przełknięciu sporej guli, pociągnął swoją siostrę do salonu. Pchnięciem usadził ją na sofie, po czym sam stanął na jej przeciw i zaczął mówić:
- Dzisiaj w nocy śniło mi się coś nadzwyczajnego. Nie byłem sobą, a raczej nie miałem swojej postać, lecz zostałem uwięziony w czyimś ciele. Była to… Lucyna. – Na te słowa Lisa z sykiem wciągnęła powietrze i cała zesztywniała. – Leciałem. Miałem skrzydła i w ogóle. Czułem to co ona, czyli zmęczenie, wręcz wyczerpanie. Także wiedziałem, że czymś się zadręcza. Jej myśli błądziły i nie była skupiona na locie ani na własnym zdrowiu, była ranna, lecz czułem, że powoli zaczynała się regenerować, jak na wilkołaka przystało. Starałem się skupić, ale jej własna wola była ode mnie silniejsza. Zdawało się, że zostałem uwięziony w klatka, z której nie można było się wydostać. Gdy wiedziałem, że muszę się pogodzić z tym, że jestem tylko pomocnikiem, postanowiłem trochę zapanować nad lotem, jednak jak szybko zapanowałem nad skrzydłami, tak szybko straciłem tą kontrolę, ponieważ Lucyna zaczęła wspominać swój ostatni dzień, tym samym zmuszając mnie do tego samego.
Widziałem TO całe zdarzenie jej oczami, aż do momentu kroku. Wtedy gwałtownie poczułem się ciężki, za ciężki aby latać. Powróciliśmy do teraźniejszości i uświadomiłem sobie, że ona spada. Próbowałem ją ocucić i zapanować nad skrzydłami, lecz nic nie mogłem. Widziałem, że pod nami jest woda, najprawdopodobniej zatoka, która bardzo szybko stawała się wyraźniejsza, tak jak plaża i pojedyncze drzewa. Będąc już blisko, obudziłem się, cały zlany potem.
To jest dziwne bo nie wiem co to za miejsce, ale wiem gdzie spadła Lucyna. Trzeba tylko przejść przez Bramę…
- Stój! – Gwałtownie przerwała mu Lisa. – Miałeś rację Adam, jesteś szaleńcem. Lucyny nie widzieliśmy od półtora roku. To był tylko sen, jak jeden z wielu. Ona też nie raz mi się śniła, ale to nie oznacza…
- To nie był sen! – oburzył się chłopak. – To zdarzyło się naprawdę i Lucyna potrzebuje naszej pomocy! I nie mów mi, że nawet jak to się zdarzyło, to ona mogła nie przeżyć, bo czuję, że ona żyje. Jeśli nie chcesz iść, twój wybór, lecz mnie nie powstrzymasz. Muszę się przekonać, czy się nie mylę!
- Jesteś głupkiem! Dziadkowie cię zabiją, jeśli rano dowiedzą się, że podróżowałeś Bramą.
- Lisa, mam to gdzieś! Tu się rozchodzi o naszą siostrę i nie pozwolę jej umrzeć! Nic mnie nie zmusi do zmiany decyzji.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi prowadzących do pomieszczenia, gdzie znajdowała się Brama.
Siostra chwilę przyglądała się Adamowi, który szybkim krokiem się od niej oddalał. Nie mogła zrozumieć, po kim przejął ten ośli charakter.
Ona była jego chodzącym przeciwieństwem. Rozsądna, wytrwała i pokojowo nastawiona do wszystkiego. On był uparty, zaborczy, pochopny, często wpadał w tarapaty, przez które i ona obrywała.
Oboje byli niczym ogień i woda. Rzadko kiedy się ze sobą dogadywali, częściej bili i wyzywali, niż byli w zgodzie, lecz jak jedno z nich było w niebezpieczeństwie, drugie mogło oddać za pierwszego życie.
Cóż tu dużo mówić, byli rodzeństwem.
Najstarsi po swojej przybranej siostrze. To oni pomagali dziadkom przy wychowywaniu reszty rodzeństwa, czyli ośmioletnich bliźniaczek i pięcioletniego brata. Przeżyli wiele i wiedzieli, że nie mogą siebie stracić. Nie ucierpieliby oni, lecz ich najbliżsi. Byli w kiepskiej sytuacji i oboje mieli tego świadomość. Musieli o wiele wcześniej dorosnąć, dużo wybaczyć, zmienić się, poznać prawdę i sporo się nauczyć. Tym samym, mimo wszystko byli sobie tak bliscy, że gdyby wtedy pozwoliła pójść Adamowi samemu i coś by mu się stało, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Widząc, jak drzwi do pokoju z Bramą się otwierają podbiegła do niego i złapała za ramię.
Odwrócił się zaskoczony nie wiedząc, co ma powiedzieć. Lisa tylko przewróciła oczami i wyjmując rękę spod płaszcza, który jedynie zdążyła narzucić na siebie, włożyła mu w dłoń seraficki nóż i stelę.
Zacisnął mocniej palce na przedmiotach i zrobił odważny wyraz twarzy. Siostra uśmiechnęła się pobłażliwie i lekko popchnęła go do środka, a następnie bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi.
Po chwili w pokoju obok, zastawa ustawiona na segmencie lekko się zatrzęsła, a spod drzwi wypłynął gwieździsto – biały blask.

* * *

Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Twarz czarownika była skryta w cieniu, lecz chłopak dostrzegł na niej przejawy gniewu… A może rozgoryczenia?
- Alexandrze, czy ty… - zaczął, szukając jakichkolwiek trafnych słów.
Chłopak opuścił głowę i lekko westchnął. Nie wiedział co powiedzieć Magnusowi. Podobno najlepsza jest prawda, ale czy w tym wypadku?
Przeczuwał, że jego partner coś podejrzewa i pewnie się wielu domyśla, lecz nie chce uwierzyć. Nie chce, aby prawda była prawdą…
- Magnusie, nie wiem, co mam powiedzieć…
- Może skąd i po co jest ci ten pukiel włosów? – Jego ton nadal był spokojny, acz chłodny.
Wyszedł z cienia i oparł się o biurko naprzeciw chłopaka.
- To naprawdę nic nie oznacza. To było zwykłe zauroczenie. Nie kocham nikogo prócz ciebie – wyrzucił z siebie słowa, jak z procy.
Nie okłamał Magnusa, lecz także nie mógł ujawnić wszystkiego, co trzymał w środku. Obiecał sobie, że gdy przyjdzie odpowiednia chwila, że gdy będzie już na wszystko gotowy, że będzie znał słowa, jakimi potrafiłby to wszystko dokładnie wyjaśnić i opisać, opowie mu tą historię jego uczuć, lecz ta chwila nie nadeszła.
- Zauroczyła cię swoimi ruchami, gracją, spokojnością i całym swym charakterem? – spytał nagle czarownik, wyrywając go z myślenia nad słowami, których i tak nigdy nie wypowie.
Alec stanął jak wryty, a w ustach zrobiło mu się sucho. Takich zdań się najmniej spodziewał, ale były one częścią tego, co chciał mu kiedyś powiedzieć. Trafiły wręcz w główny wątek tej trudnej do zrozumienia sytuacji.
Na samo wspomnienie jej delikatnego niczym puch ruchu, lekko kołyszących się, jak fala na morzu bioder, niewidocznych ruchów ramion i barków, które tańczyły tylko dla bystrych, zrobiło mu się ciepło i błogo, a całe napięcie z niego uleciało.
Gwałtownie otrząsnął się i powrócił wzorkiem do kocich źrenic Magnusa, po czym lekko przytaknął głową.
- To jest anioł, Alec. Nic dziwnego, że się tobie podoba, gdyż taki jest ich już urok, lecz, aż tak bardzo? Widać twoja krew, bliższa jej odezwała się w tobie z całkiem pozytywnym skutkiem. Lucyna jest niesamowitym okazem, lecz tak samo niebezpiecznym. Ty teraz tego nie zrozumiesz, mało kto potrafi to zrozumieć, nie znając wielu faktów z jej życia, jak również z życia świata, lecz mniejsza o to. Znam ją od dawna. Lepiej niż niektórzy, wiem jaka jest i co się działo w jej życiu w ciągu ostatnich kilku lat. Znając jej życiorys i życiorys świata, wiedziałem kim ona jest i pojąłem każdą część Wielkiego Planu. Dlatego właśnie zacząłem się nią opiekować i to nie z litości, lecz z obowiązku narzuconego na samego siebie.
Alec patrzył na niego, jak na całkowicie obcą osobę, która zaczyna do niego mówić w nieznanym języku. Nie rozumiał tego, co Magnus mu właśnie powiedział. Te kilka zdań znaczyło tak wiele, a zarazem nic.
Czarownik był skryty, lecz chłopak nie wiedział, że aż tak bardzo. Było tego dużo, za dużo. Nie był pewien, czy powinien mu ufać, jak tyle spraw jest przed nim ukrywanych.
Cały czas nie spuszczał wzroku z podłużnych źrenic otoczonych jaskrawożółtą tęczówką. Ten wzrok był przeszywający, zimny, niepewny, władczy, lecz zarazem spokojny, nieukazujący innych emocji prócz maluteńkiej nuty rozczarowania. Chłopak nie potrafił dłużej znieść tego i postąpił krok w tył, po czym odwrócił głowę w bok.
W jednej chwili miał tysiące pytań do Magnusa, a wyrwało się zaledwie jedno i najmniej odpowiednie:
- Czy ty ją kochasz?
Magnus westchnął i z niedowierzaniem pokręcił głową. Spodziewał się raczej pytań dotyczących Lucyny i jej przeszłości, lecz Alec potrafił zaskoczyć.
- Nie, Alexandrze, nie kocham jej, ale spytaj siebie, czy ty ją kochasz.
Chłopak gwałtownie podniósł głowę i spojrzał zaskoczony na czarownika. Jego partner powrócił za swoje biurko i nachylił się nad mapami i papierami zapisanymi runami, jemu całkowicie nieznanymi.
Słowa Magnusa były dla niego zaskoczeniem tak ogromnym, że wręcz go sparaliżowało i odebrało mowę.
Czarodziej na moment podniósł wzrok na partnera i spokojnym, beznamiętnym głosem powiedział:
- Czy mógłbyś wyjść z gabinetu? Potrzebuję odrobiny spokoju.

* * *

- Szukajcie jej, gdzie tylko się da! – krzyknął do stada, które szykowało się do wyjazdu. – Nie odleciała za daleko, ponieważ była osłabiona.
Sam za chwilę miał wsiąść do swojego samochodu i ruszyć nad rzekę, aby jej szukać.
W ciągu pięciu minut postawił cały komisariat i swoją rodzinę na nogi.
W między czasie wysłał również Maię do Instytutu, aby poprosiła o pomoc w poszukiwaniach. W tym czasie chodził niespokojnie i czekał aż przybędzie Jocelyn i Clary. Obie powiedziały, że przybędą jak najszybciej. Wiedział, że będzie miał im sporo do wyjaśnienia, ale co mógł innego zrobić, przecież i tak wcześniej czy później musiał by to uczynić. Najgorsze, co było to dobranie odpowiednich słów do sytuacji.
Gdy prawie całe stado wyjechało w rożnych kierunkach, zza rogu wybiegły Jocelyn, Clary, Maia i Jace. Dziewczyna na moment zamieniła się i wyprzedzając resztę podbiegła do Luke.
- Powiedziano mi, że zadzwonią do Aleca i ruszają też przeszukać tereny bliżej zatoki.
- Dobrze, my pojedziemy nad rzekę i tam się rozejrzymy – odpowiedział głośno i ruszył w stronę samochodu.
Wszyscy wsiedli do środka, nie zadając żadnych pytań. Jocelyn usiadła na przedzie, a młodzież zajęła miejsca z tyłu. Nastała dłuższa chwila milczenia, którą przerwała zdenerwowana narzeczona:
- Luke, co się dzieje? Zdołałeś przekazać, że rozchodzi się o jakieś dziecko.
- Moje dziecko – powiedział lekko zmieszany, po czym z niemałym, lecz niewidocznym przerażeniem czekał na jej reakcję.
- Nie mów mi, że chodzi o tą całą Lucynę? – westchnęła lekko zirytowana Clary.
- Czyli ona naprawdę jest twoją córką? – spytał zdezorientowany Jace.
- Tak. Wszystko się zgadza. Jej matka, historia, lata, ona nie może kłamać, jestem tego pewien... – mówił zamyślony wymijając auta.
- Ale z kim tym miałeś dziecko? – zapytała zaskoczona Jocelyn.
Patrzyła na niego z przejęciem, starając się rozszyfrować przedwcześnie tą jedną wielka niewiadomą.
- Pamiętasz Sferię? Była z nami w Kręgu. Spokojna, potulna bardzo uprzejma i cicha. Valentaine szybko się jej pozbył, jak mojej siostry. – Na chwilę się zatrzymał i ciężko westchnął.
Nadeszła chwila, kiedy powinien wyjawić kawałek swej przeszłości, który ukrywał nawet przed samym sobą, przez ponad szesnaście lat.
- Kiedy wyszłaś za mąż, ja się Przemieniłem i na pewien czas zniknąłem. Czas kiedy określano mnie za zmarłego, właśnie spędziłem u niej - odpowiedział zwięźle i prosto, choć na usta ciskało się więcej słów.
- Kochałeś ją? – spytała spokojnie jego narzeczona.
- Tak mi się zdawało, przez moment. Gdy zrozumiałem, że i tak nie jestem szczęśliwy, odeszłam.
- Zostawiłeś ją tak po prostu? – Jocelyn podniosła głos, ku zdziwieniu Clary.
- Nie – odpowiedział szybko. – Długo rozmawialiśmy na ten temat. Wytłumaczyłem jej wszystko, a ona nie miała nic za złe. Pożegnaliśmy się i ja wróciłem do stada. Nigdy więcej jej już nie widziałem. Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że była w ciąży, a później z rozpaczy oszalała…
Wszyscy wciągnęli z sykiem powietrze. Clary przytuliła się do Jace, a Jocelyn złapała za rękę Luka ukazując, że tak chce dodać mu choć odrobinę wsparcia.
- Nie mogę uwierzyć, ona była zawsze taka spokojna, inna, nader ludzka… - powiedziała lekko drżącym głosem.
- Chyba ta ludzkość, której miała w nadmiarze ją zgubiła albo samotność…
- Ale Lucyna mówiła, że miała ojczyma – wtrącił się Jace.
- Nawet pan Lightwood mówił, że go znał – dopowiedziała Clary
- Chyba na nazwisko miał Poleys…
- Erek? – powiedzieli na raz Jocelyn i Luke.
- Tak! – odparła Clary.
Narzeczeni wymienili lekko przerażone spojrzenia, po czym Luke ciężko wzdychając dopowiedział szeptem:
- Zawsze potrafił wykorzystać krzywdę innych…

* * *

Za oknem było coraz ciemniej, a na niebie ukazywało się tysiące gwiazd. Ich blask zachwyciłby każdego, lecz nie ją, gdyż dla niej liczył się tylko blask piwnych oczu ukochanej. Siedziała na jej kolanach i lekko obejmowała w pasie.
Camille zatopiła dłonie w jej włosach i powoli się do niej przybliżała. Usta delikatnie rozchyliła i połączyła się z ustami Nejlii. Ręce młodej kochanki zniknęły pod koszulką partnerki, która zachęcająco mruknęła i przybliżyła do siebie jej ciało.
Guziki pod naporem rozleciały się kaskadą po pokoju, a reszta materiału zaraz została zdjęta i wrzucona w kąt. Camille nie chciała pozostawać jej dłużna i zamiast zająć się błękitną koszulką, zabrała się z pasek u spodni. Nejla uśmiechnęła się i lekkim ruchem ją od siebie odepchnęła, tym samym zmuszając, aby położyła się na pościeli. Kochanka usłuchała i posłusznie wyciągnęła się na kołdrze.
- Przymknij powieki - szepnęła uwodzicielsko i pocałowała ją delikatnie.
Zaczęła podążać ustami po jej twarzy, ramionach, barkach, szyi i piersiach. Camille pod wpływem jej miękkich ust wzdychała i lekko się wierciła. Nejla nie przestając całować skóry, rozpięła jej spodnie i płynnym ruchem z niej zdjęła.
Po chwili stopy, łydki i uda były pieszczone pocałunkami. Ręce zaczęły powoli podążać ku górze, a następnie włożyła palce pod materiał jej czarnych, koronkowych majtek. Camille lekko się wyprężyła, po czym znów rozluźniła i czekała na dalszą część zabawy. Majtki w przeciwieństwie do spodni zostały precyzyjnie rozerwane, a Nejla przestała ją całować i powoli nachyliła się nad jej łonem.
Camille wyczuła to i mimowolnie rozchyliła nogi. Kochanka uśmiechnęła się i przyłożyła język do gładkiej skóry. Powolnym ruchem zaczęła zjeżdżać nim w dół, zbliżając się do najczulszych miejsc. Partnerka nieświadomie zacisnęła palce na materiale i wyczekująco zaczęła kręcić biodrami, niecierpliwie czekając na rozpoczęcie swej rozkosznej tortury. Za nim się obejrzała poczuła język między udami i pisnęła z rozkoszy. Ciało wygięło się w łuk, a z ust wydobyła się seria jęków.
Nejla zachowywała się jak zwierz, łaknący swej zdobyczy.
Camille była uległa jak nigdy. Od zawsze marzyła o takim dniu, aby raz kochanka odwdzięczyła się jej za te wszystkie spełnienia.
Nie bawiła się z nią długo w grę wstępną. Gdy czuła, że ukochana jest blisko zakończyła zabawę językiem i zabrała się za dogadzanie swoimi palcami. W tym czasie ponownie połączyły się pocałunkiem, a Camille drżącymi rękoma zdjęła z niej ubranie.
Obie miały wypieki na twarzy i urwane oddechy, gdy ich nagie ciała były ze sobą złączone. Starsza masowała jej najczulsze miejsca i dochodziła raz za razem z głośnymi jękami.
Gdy po kolejnym spełnieniu Camille opadła na bok i lekko podkuliła nogi było wiadome, że jej limit doznań został wyczerpany.
Nejla położyła się na niej i zaczęła bawić kosmykami jej ciemnych włosów. Długo leżały, zajęte tylko swoją bliskością, gdy Camille złapała swą kochankę za rękę i pociągnęła na kraniec łóżka.
Sama uklękła na podłodze i zaczęła jej się odwdzięczać za każde spełnienie. Nejla pod wpływem rozkoszy, jęczała i miętosiła pościel rękoma. To co się działo, było dla niej czymś wspaniałym, jak i torturą.
Po również długiej serii doznań Camille wspięła się na łóżko i położyła na swej kochane. Zaczęła ją namiętnie całować i masować gładką, mleczną skórę. Nejla uśmiechnęła się do niej i obejmując ją mocno szepnęła wzruszona do ucha:
- Kocham cię, kocham cię Camille.
Kochanka nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ Nejla gwałtownie zatopiła zęby w jej szyi. Do ust napłynęła krew, a do oczu łzy. Nie wiedziała co się dzieje. Wszystko stawało się czarne i zimne.
- Będziemy razem na zawsze, - Te słowa jako ostatnie dotarły do niej przed pustką.

* * *

- Ale tutaj śmierdzi! –poskarżyła się Lisa.
- Daj spokój! Jak przyszłaś ze mną, po to aby marudzić, to lepiej otwórz sobie Bramę i wróć do Instytutu!
- Nie rozkazuj mi Adam, bo pożałujesz – warknęła siostra i stanęła w bojowej postawie.
- Zamilcz! Coś słyszę. –Wytężył słuch i zaczął się pospiesznie rozglądać.
Do jego uszu dotarło kilka cichych jęków. Próbował zlokalizować, z której strony dochodzą, lecz szum wody i wycie wiatru nie pomagało w tym zadaniu. Przymknął na moment oczy i postanowił kierować się intuicją.
W tamtej chwili żałował, że nigdy nie zgodził się zrobienie z siebie i Lucy parabatai, kiedy tak bardzo prosili o to jego dziadkowie, zapewne przeczuwając przebieg dalszych wydarzeń. Mimo wszystko miał jeszcze intuicję, na którą postanowił postawić ostatnią kartę.
Ruszył w stronę brzegu z sercem łomoczącym jak młot. Miał małą nadzieję, że nie rozerwie mu piersi, kiedy ujrzał na piasku ślady krwi prowadzące bliżej wody.
Przyśpieszył kroku i ujrzał zarys postaci, leżącej na mieliźnie. Podbiegł do niej i z westchnieniem ulgi, jak i falą kolejnego przerażenia krzyknął do Lisy:
- Znalazłem ją! Otwórz Bramę!
Pogłaskał Lucynę delikatnie po przemoczonych włosach, a następnie przeciągnął palcami po rozpostartych, jak i zarazem połamanych skrzydłach.
- Wszystko będzie dobrze. Zabierzemy cię do domu – szepnął, gdy dziewczyna kolejny raz jęknęła.
Jego siostra w tym czasie drżącą ręką zaczęła rysować Znaki na pobliskim murku. Miała nadzieję, że o niczym nie zapomniała i Brama się otworzy. Gdy oderwała rękę ze stelą, wstrzymała oddech i patrzyła jak czarny otwór powoli się rozrasta i lekko faluje, oznaczając, że jest gotowy do transportu.
- Gotowe! – krzyknęła i spojrzała, jak Adam w niewygodnej pozycji niesie Lucynę w jej stronę.
A jednak się nie myliłeś – pomyślała lekko rozgoryczona.
Nie wiedziała, co czuje, gdyż to były przeciwieństwa: radość i smutek, ulga i przerażenie.
Odsunęła się od przejścia między wymiarowego i czekała, aż brat przejdzie przez nie.
Twarz jej siostry była blada, nieukazująca żadnych oznak życia, lecz również nie przypominała tej, którą zapamiętała z ostatnich dni z przed półtora roku.
Wysunęła rękę, aby pogładzić jej policzek, gdy od strony ulicy usłyszała pisk opon i podniesione głosy. Zwróciła się w stronę skąd dobiegały krzyki i ujrzała czwórkę postaci biegnących w ich stronę.
- Adam, pośpiesz się! – pisnęła i popchnęła go do czarnej otchłani, sama zaraz wskakując i modląc się, aby przejście zdążyło się zamknąć.

* * *

Gdy Alec dostał telefon od rodziców, a Magnus zdołał namierzyć położenie Lucyny, szybko wsiedli do auta, podjechali do Instytutu zabierając Roberta i Maryse i ruszyli nad zatokę.
Podróż była milcząca, lecz pełna napięcia, które zostało wyładowane w chwili ujrzenia dwójki nastolatków, którzy przenieśli się razem z Lucy Bramą.
Alec podbiegł, jako pierwszy do murku, lecz przejście zdążyło się zamknąć, pozostawiając po sobie zapach siarki.
- Spóźniliśmy się – powiedział do zbliżającego się czarodzieja.
- Postaram się namierzyć, gdzie przenosiła ich Brama. Dajcie mi chwilę i zadzwońcie do Luke.
Alec zaraz wyjął komórkę i zaczął wybierać numer.  W tym czasie jego rodzice rozejrzeli się po plaży i ujrzeli ślady krwi, pojedyncze pióra oraz strzępki ubrań.
- Musiała obić się o to drzewo – powiedział Robert patrząc na topolę.
- Coś musiało się stać, kiedy leciała – odpowiedziała Maryse, która podniosła kilka czarnych, jak węgiel piór. Na niektórych widoczne były kawałki złotych znaków.
Alec, słuchając piątego dźwięku sygnału stracił nadzieję na odebranie, gdy wreszcie usłyszał znajomy mu głos.
- Halo?
- Luke? Tu Alec.
- Coś się stało? – W jego głosie było słychać zdenerwowanie.
- Znaleźliśmy Lucynę – zaczął.
- Uh… To dobrze.
- No, ale jej już z nami nie ma, znaczy została jakby porwana. Nie wiem jak to nazwać.
- Co?!
- Ktoś ją zabrał. Jakaś dwójka ludzi. Jesteśmy teraz  nad zatoką i Magnus sprawdza, gdzie Brama ich przeniosła.
- Już wiem! – krzyknął gwałtownie czarownik i zbliżył się do swojego ukochanego pokazując, że chce telefon.
Chłopak bez sprzeciwu podał mu komórkę i patrzył na niego niepewnie.
- Tu Magnus. Już wiem, gdzie jest twoja córka i nie wiem, czy to dla was dobra nowina, ale mamy wyjazd do Polski.
W słuchawce gwałtownie zapanowała cisza, tak samo, jak wokół czarownika.

* * *

Powoli otworzyła oczy i poczuła z miejsca okropny ból głowy i pleców. Lekko pomasowała skronie i zaklęła pod nosem. Półprzytomnym wzrokiem rozejrzała się wokół siebie i zrozumiała, że jest w miękkim, ciepłym łóżku i znajomym jej pomieszczeniu. Poczuła, że ściska kogoś rękę i dopiero po chwili uświadomiła, że zna tą osobę:
- Lisa..
- Lucyna. – Uśmiechnęła się szeroko po czym dodała z westchnieniem ulgi: – Przestraszyłaś nas, jak nigdy.
- Co się stało? – Dopiero wtedy zaczęła się zastanawiać, co się wydarzyło po ucieczce z komisariatu.
- Myślałam, że ty nam to powiesz, a w ogóle, chyba się nie obrazisz, jak otworzę drzwi.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, uznając to pytanie za idiotyczne. Zaraz jednak tego pożałowała, ponieważ do pokoju wpadła dwójka dziewczynek, ubrana w turkusowe sukienki i chłopiec, cieszący się jak nigdy. Wskoczyli na łóżko, a następnie na nią piszcząc i klaszcząc w dłonie.
- Wika, Nika, Kubuś – westchnęła i mocno uściskała dzieci.
Za nimi wszedł młody chłopak ubrany w błękitną koszulę i lekko wytarte dżinsy, a następnie kobieta w starszym wieku.
- Skarbie, witaj w domu – powiedziała Margaret i usiadła na rogu łóżka.
Lucy nic nie odpowiedziała, tylko osunęła się niżej na poduszce i przymknęła oczy.
Nie wiedziała co czuje. Z jednej strony radość, z drugiej strony niepewność i żal do samej siebie. Nie sądziła, czy to jest miejsce, gdzie powinna się znaleźć, lecz jakby miała wybrać, gdzie najbardziej pragnęła być, to właśnie tutaj.
- Witaj babciu, tęskniłam – szepnęła i złapała kobietę za rękę, a drugą objęła lekko senne maluchy.

* * *

Ciszę przerwało walenie do frontowych drzwi. Mężczyzna spokojnie do nich podszedł i za pomocą steli je otworzył.
Przed nimi ujrzał umorusaną ziemią dziewczynę, w podartych ubraniach i zapłakanej twarzy. Wyglądała jak żebrak z najgorszych zaułków. Szybko się do niej zbliżył i pomógł utrzymać na roztrzęsionych nogach. Nie mógł uwierzyć, co musiało jej się stać, że przyszła w takim stanie w środku nocy.
- Camille, co się dzieje?! – spytał przejęty i spróbował ją wprowadzić do Instytutu.
Dziewczyna jednak gwałtownie mu się wyrwała i upadając na kolana wychrypiała:
- Jerzy, ratuj mnie, ratuj mnie przede mną. Zostałam Przemieniona!
Mężczyzna stanął nad nią przerażony i z łomoczącym sercem oglądał, jak kły wyżynają się z jej dziąseł i przebijają wargi.  



2 komentarze:

  1. Normalnie rozwaliłaś mnie tym momentem z Camille ! Nie spodziewałam się. Sama nie wiem czy się boję czy jestem zachwycona. <3 Jesteś cudowna !!!
    Kurde no nie mogę <3 :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że tak cię zachwyciłam, zapraszam do dalszego czytania :)

      Usuń