piątek, 25 lipca 2014

Rozdział# 7 - Nie jestem ani aniołem, ani demonem, ale człowiekiem siebie nazwać nie mogę


Zanim zaczniecie czytać puśćcie to, ponieważ to jest piosenka, którą opisywałam podczas akcji w Ambasadzie https://www.youtube.com/watch?v=ybirL3EtMb8
_______________________________________________________________________

Wchodząc do środka w oczy zakuły ich neonowe reflektory, które poruszając się oświetlały, co chwilę inne zakątki dyskoteki. W chwili, gdy znaleźli się w środku nastała cisza, a zaraz po niej z ogromnych głośników zaczął się wydobywać dźwięk ogromnego bębna. Sala od niego delikatnie drgała, a ludzie zaczęli do tego rytmicznie podskakiwać. Zaraz po tym rozbrzmiał męski wokal.
Wszyscy zaczęli się przeciskać przez tłum omijając dziewczyny, które rozdawały ekstazę i… likier Faerie?
Dopiero, gdy znaleźli się w środku tłumu ujrzeli twarze niepodobne do ludzkich. Clary w duchu cieszyła się, że Luke został na zewnątrz i pilnował wozu. To byłoby dla niego za wiele. Dziesiątki wilkołaków, wampirów, czarowników i Faerie tańczyło koło siebie, brało środki odurzające, popijało je kolorowymi koktajlami i likierem.
Gdy zaczął się refren wszyscy zaczęli go śpiewać, a raczej wykrzykiwać, co dla uwrażliwionych uszu przez Znaki było wręcz nie do wytrzymania.
Przeciśnięcie się przez tłum było bardzo ciężkie, mimo że Alec, Jace, Michał oraz Samuel torowali sobie drogę. Muzyka dawała coraz bardziej po uszach, gdy wreszcie znaleźli się bliżej sceny, aktualnie przyciemnionej i pustej, lecz dało się wyczuć, że coś miało się wydarzyć, gdyż każdy się do niej powoli zbliżał. Cała ósemka zatrzymała się przed nią i wyczekiwała. Widzieli, że w ciemności coś się porusza, lecz niczego więcej nie uchwycili.
Czekali.
Wokal się skończył i zamienił go duet: bębny i skrzypce. Muzyka przyśpieszała i narastała. Zdawała się wypełniać w pomieszczeniu wszystko i wszystkich, aż gwałtownie ucichła, a światła pogasły, lecz tylko na parę sekund.
Wokal ponownie się zaczął, a scena została rozświetlona. Najwyżej ustawieni europejscy Podziemni stali na niej, a wokół nich pojawiły się dwie dziewczyny, tańczące zgoła niedyskotekowo. Przyciągały uwagę każdego, swą gracją i stylem. Widać również były po ekstazie lub likierze, obie miały rozszerzone źrenice i lekkie wypieki na twarzy. Widocznym było, że znały szychy ze Świata Cieni i były z nimi dość blisko.
Muzyka ucichła, a one stanęły koło wilkołaka i wampira. Obaj mężczyźni objęli swoje partnerki i przemówili do tłumu. Dla Nocnych Łowców były to niezrozumiałe słowa w języku polskim, ale tłum wiwatował, klaskał, polewał zdrowie. Michał i Samuel gwałtownie stężeli, a ich twarze stały się ponure i złowrogie. Adam, który znał ich od dziecka, przyglądał się im jakby byli mu zupełnie obcy, ale sam rozumiał ich zachowanie. Wiedział, co mówili wilkołak oraz wampir i wiedział, że to, o czym jest mowa, nic dobrego nie świadczy.
Gdy skończyli rozbrzmiała znów muzyka, a scena ponownie stała się ciemna, gdy tłum zaczął tańczyć.
Wszyscy przybyli od razu skierowali się w stronę zejścia, aby tam złapać owych przedstawicieli i ich partnerki, jednak tamci byli szybsi i zeszli udając się w nieznanym kierunku.

* * *

Lucyna ruszyła do osobnego pokoju z Riencem. Był to główny przedstawiciel wilkołaków. Łatwo było go znaleźć i uwieźć. Wystarczyło tylko kilka tabletek, trochę likieru i rozpięty strój. Z każdym kolejnym drinkiem stawał się coraz bardziej rozmowny, jak i mniej przytomny, lecz ją to najmniej obchodziło, najważniejsze były informacje. Gdy ponownie znaleźli się w wyciszonym pokoju zrobiła dla niego drinka, a dla siebie zwykłe, bezalkoholowe koktajle. Po trzecim leżał już nieprzytomny na stole i głośno chrapał, a Lucy postanowiła sprawdzić, co u siostry.
Bezszelestnie wyszła z pomieszczenia i weszła do przeciwnego. Otworzyła drzwi i krzyknęła wściekła.
Jej przybrana siostra, na wpół rozebrana, opierała się o ścianę i zawzięcie całowała Diega.
Odwrócili się w jej stronę, a Lisa z cichym piskiem zaczęła pośpiesznie się ubierać.
Wampir jednak wściekł się i wysuwając swoje kły skierował się w jej stronę. Dziewczyna nie czekała ani sekundy dłużej. Z kieszeni wyjęła rozkładany mały nóż i jednym ruchem go rozłożyła. Spojrzała na niego z sentymentem pamiętając, od kogo go otrzymała i po co, a następnie wyszeptała imię jednego z aniołów. Broń się rozjaśniła anielskim blaskiem, po czym z rozmachem została wyrzucona w stronę przeciwnika. Po kilku obrotach wbiła się w jego pierś. Podziemny stanął na moment w ogniu, a następnie rozpadł się w pył, jakby wyszedł na słońce. Lucy spojrzała na kupkę popiołu przy jej nogach, po czym złapała swoją spitą siostrę i wybiegła pośpiesznie z pokoju.
Od razu skierowała się w stronę wyjścia, lecz gdy tylko skręciła na salę uderzyła w kogoś i z hukiem upadła na podłogę ciągnąc ze sobą Lisę.
- Co się k… - nie skończyła wulgaryzmu, gdy spojrzała w górę i ujrzała znajome twarze.
Gwałtownie ogarnęła ją wściekłość w ich kierunku, lecz nie zdążyła jej ukazać, ponieważ pomagając wstać pociągnięto ją od razu do wyjścia.

* * *

W samochodzie czuła się jak na komisariacie. Luke, który czekał na nich przy wozie zachowywał się niczym detektyw. Zadawał pytania i wyczekiwał konkretnych odpowiedzi. Co najgorsze, Lisa nie mogła jej już pomóc, gdyż była w swoim świecie i tylko cały czas bredziła od rzeczy. Lucyna całą rozmową i zdarzeniem była wykończona. Wytykała im wtrącanie się w cudze sprawy, mimo to jednak była im po części wdzięczna, że się tam zjawili, bo nie wiedziała, jakby mogło się to wszystko skończyć zakładając przy tym, że jak znalazła się po za Ambasadą nigdzie nie widziała furgonetki chłopaków, co mogło znaczyć jedyne, że zwiali.
W połowie drogi, gdy opowiedziała już cały przebieg wydarzeń i wszystko, co się wydarzyło (nawet akcja z Lisą), wściekłość zagórowała w niej i przestała odpowiadać na kolejne pytania. Zakończyła pytanie stwierdzeniem, że chciała się dowiedzieć, jak posuwa się Sebastian ze swoim planem, a najwyżej ustawieni mieli zawsze najświeższe informacje oraz współpracowali z ciemną stroną mocy. Usiadła sztywno na przednim siedzeniu i tępo gapiła się przed siebie, modląc się w duchu, aby nerwy nie puściły jeszcze komuś prócz niej.

* * *

Wszyscy wrócili zmęczeni do Instytutu, a siostra Adama odzyskała odrobinę świadomości.
- Ale było fajnie! – krzyknęła, po czym spotkała się ze złowrogim spojrzeniem Lucyny.
- Obiecuję, że jak sama za chwilę nie pójdziesz spać, to zaciągnę cię do twojego pokoju za kłaki!
- Nie umiesz się bawić – prychnęła zirytowana.
- Mówiłam ci, nie pij tyle! Ale ty oczywiście musiałaś postawić na swoim i wiesz dobrze jakby się to skończyło!
- Myślałam, że miałyśmy właśnie to zrobić, zbliżyć się do nich – odpowiedziała półprzytomnie.
- Ale nie do takiego stopnia, jazda na górę! – wrzasnęła rozwścieczona, po czym bezsilnie oparła się o kamienną ścianę i przymknęła na moment powieki.
Poczuła się słabiej, a świat wokół niej zawirował, jakby była na karuzeli. Od twarzy odpłynęła jej krewa, a na czole ukazał się zimny pot.
Czas.
Słowa zakuły ją boleśnie w skroniach, po czym znów wszystko zobaczyła: wampira, Lisę, nóż. Próbowała się uspokoić i odtrącić nieprzyjemne wspomnienia z przed godziny. W tym czasie jej siostra chwiejnym krokiem wdrapała się na schody i ruszyła do swojego pokoju.
- Coś się dzieje? – spytał spokojnie Alec, który się do niej zbliżył.
- Co? Nie, nic – odpowiedziała wyrwana z przemyśleń i przeczesując palcami włosy, odsunęła się od ściany po czym weszła do salonu, gdzie czekali już na nią wściekli jak osy dziadkowie oraz Jakub, który prawdopodobnie wrócił z nieudanego wypadu na miasto.
Był ze wszystkich mieszkających nastolatków w Instytucie najstarszy. Miał dziewiętnaście lat, krucze włosy, gładką, delikatną twarz, szmaragdowe oczy i szelmowski charakter, który zawsze w nim ceniła. Był dla niej najważniejszy. Zachowywał się dla niej jak starszy brat i jako pierwszy poznał jej wszystkie sekrety, obawy oraz marzenia. Był jej bliższy niż Adam czy Lisa, ale o tym tylko ona wiedziała
- Lucyna, coś ty sobie myślała? – spytał Jerzy i wstał do niej.
-O to samo już ją w czasie drogi pytałem – wtrącił się Luke, który wyszedł z holu razem z resztą.
- Wy tego nie rozumiecie, nadchodzi coś, czego nikt z nas nie pojmuje! To jest o wiele gorsze od tego, co było niedawno i przewodzi tym wszystkim tylko jedna osoba! Między nami są wtyki, a także kapusie, jak się ich dobrze przyciśnie wyśpiewają wszystko i zdołamy się przygotować, jak również dowiemy się, kto za tym stoi! Tylko, dlaczego zawsze, gdy próbuję właśnie to zrobić, ktoś mi się wpiernicza w interes?! – krzyknęła w stronę wszystkich, którzy pojechali do Ambasady. – Tyle lat nikt się mną nie interesował, a teraz każdy chce mnie wychować na aniołka prosto z nieba. Nie! Ja nie pochodzę z nieba i wiecie o tym dobrze! – wrzasnęła na swoich dziadków.
- Lucyno… - zaczęła spokojnie staruszka.
- Co?! Co chcesz?! Prawdy?! Proszę bardzo: jestem dzieckiem Boga i Szatana, jestem hydrą, chodzącą w ludzkiej skórze, jestem potworem, dla którego śmierć jest rozrywką, a cierpienie najprzyjemniejszą rzeczą, którą mogę zadać. Właśnie tym jestem!
W jej oczach zalśniły łzy, po czym wybiegła z salonu i popędziła do swojego pokoju zatrzaskując z całej siły drzwi. Gwałtownie otworzyła okno i łapiąc ogromną poduszkę ze swego łóżka wyrzuciła ją na dach, sama wychodząc za nią. Zamknęła za sobą okiennice i wdrapała się na miękki materiał. Rozpięła swoją koszulę i spojrzała w miejsce gdzie pod skórą biło serce. Na skórze powoli zaczął się żłobić złoty symbol, jako jedyny niebędący Znakiem, lecz pieczęcią jej cyrografu, ukazujący się tylko, gdy padał na niego blask Gwiazdy Północy. Podkuliła nogi pod brodę i zaczęła przez łzy oglądać rozgwieżdżone niebo, przeklinając w duchu, że dostała drugą szansę.

* * *

- O czym ona mówiła? – spytał Luke w chwili, gdy do salonu weszli Jocelyn z Magnusem.
- Powinna wam sama o tym powiedzieć – odparła staruszka, a czarownik jej zawtórował.
Oboje znali prawdę najlepiej i wiedzieli, że tą wiedzą nie powinni się zbytnio chwalić, póki ona sama im tego nie wyzna.
- To może my do niej pójdziemy? – zaproponował ku zdziwieniu wszystkich Jace.
- Zgoda, a później odwiedźmy Simona w Sanktuarium, jego nowym domu pokoju i w ogóle – westchnęła rozgoryczona Isabell.
- Dobrze, ale już chodź – powiedział Nocny Łowca i skierował się do schodów.
Do jej pokoju dalej poprowadził Adam, który jako pierwszy wszedł do środka uważając, aby nie dostać jakimś przedmiot.
Zdziwiło go, że niczym nie otrzymał po głowie, jak to miał w zwyczaju dostać od Lucyny lub Lisy, kiedy wchodził do ich pokoi.
Wszyscy weszli zaraz za nim i stanęli na środku ogromnego, wypełnionego książkami, ubraniami, bronią jak i sporą ilością płyt i rysunków pomieszczeniu. Mimo że było w nim sporo rzeczy, był to pokój porządny i poukładany, co zdziwiło prawie każdego.
- Przecież nigdzie jej nie ma! – powiedziała lekko przerażona Isabell rozglądając się po pomieszczeniu.
- Spokojnie, nie rób mała paniki – odpowiedział szelmowskim głosem Jakub wymijając ją i podchodząc do okna.
Sprawnym ruchem je otworzył i odwrócił się do reszty.
- Chodźcie – powiedział i odsunął się od okiennicy.
Wszyscy zbliżyli się do parapetu i jeden przez drugiego wyjrzał na zewnątrz.
Siedziała na ogromnej poduszce wpatrzona w gwiazdy. Jej kolorowe włosy targał wieczorny wiatr, tak samo jak rozpiętą koszulę. Delikatnie się trzęsła, bardziej z rozpaczy niż zimna, a paznokciami żłobiła wzory we własnej skórze do tego stopnia, że płynęła po jej przedramionach krew, aby za chwilę znikać już po zagojonych ranach.
Na tle ciemnego nieba z milionem błyszczących gwiazd, wyglądała jak istota nie z tego świata, jakby uciekła z innego wymiaru. Ten widok wypalił się pod powiekami Jace oraz Alec’a, którzy nie posługując się żadnymi słowami, lecz wzrokiem, zgodzili się, aby wyjść na dach i podejść do dziewczyny. Oboje bez problemu przedostali się na dachówki, które okazały się nad wyraz śliskie, jakby były wysmarowane smarem. W ostatniej chwili złapali się framugi, a Clary wydała zduszony krzyk przerażania.
Lucyna gwałtownie odwróciła się zapinając szybko koszulę.
- Co wy do jasnej pogody robicie?! – spytała zdenerwowana widząc, jak próbują utrzymać równowagę.
- Idziemy do ciebie – powiedział bez precedensu Jace.
- Cholera, ale tu ślisko – przeklął Alec, łapiąc równowagę.
Dziewczyna wstała i spojrzała na nich wściekle, po czym rozwinęła swoje skrzydła, na których znaki w świetle księżyca zaczęły się mienić niczym tęcza.
- Nie ruszajcie się, bo odlecę.
- Blefuje – powiedział Jakub, stojący w oknie. – Nie jest w stanie polecieć, gdyż miała jeszcze niedawno połamane skrzydła i nie trenowała. Nie zdoła się utrzymać.
Lucy, zacisnęła z całej siły pięści i cofnęła się na kraniec dachu. Znała go na tyle dobrze by wiedzieć, która dachówka nie jest śliska i nie odpadnie, gdy na niej stanie. Patrzyła się lodowatym wzrokiem na wszystkich stojących w jej pokoju i na dachu.
- To dobrze się składa, zakończę wreszcie to, co już dawno powinno być zakończone – syknęła przez zęby.
- Czyli co? – spytała, Isabell.
- Życie – powiedziała i wygięła się w tył lecąc w stronę ziemi głową.
Wszyscy gwałtownie zamarli, a Alec z Jacem, z poślizgiem zjechali na kraniec dachu, przerażeni. Oboje jak na znak się wychylili, a Lucyna musnęła ich piórami po twarzy frunąc, jak strzała w górę i z obrotem rozprostowując do końca skrzydła. Zaczęła z gracją obracać się wokół własnej osi, pikować i unosić się, szybować i okrążać Instytut pozostawiając po sobie złoty pył.
Robiąc czwarte kółko wylądowała za chłopakami i łapiąc ich za ręce, pociągnęła do okna. Wszyscy jak na znak się przesunęli, a Lucy chwytając się framugi wskoczyła do środka zaraz po ukryciu skrzydeł.
- Zawsze stawiasz na swoim? – spytał z irytacją Kuba.
- Tobie? Zawsze. – Uśmiechnęła się do niego i delikatnie pogładziła jego policzek.
Chłopaka przeszedł przyjemny dreszcz, a do głowy wróciło wiele wspomnień, związanych jedynie z nią. W ostatniej chwili zdusił w sobie chęć prośby o powtórzenie kilku wydarzeń i nie chcąc bardziej się zmieszać wyszedł z pokoju.
Chwilę patrzyła za nim z lekkim rozżaleniem w sercu, lecz po chwili odwróciła się do reszty i widząc ich wyrazy twarzy wiedziała, co chcą wiedzieć i postanowiła, choć trochę im to wyjaśnić.
- Chodźcie na dół – powiedziała po dłuższej chwili i wyszła z pokoju.

* * *

- Każdy z was nazywa mnie upadłym aniołem, lecz wiecie dobrze, że są to dzieci Boże, które wpadły w sidła Szatana, a ja jestem aniołem upadłym nieba, gdyż Bóg oddał mi największą część duszy. Tak... Umarłam i narodziłam się na nowo, lecz już bez tego, co ludzkie. W chwili, kiedy się odradzałam większość duszy oddał mi Bóg, lecz resztę otrzymałam od Szatana. Tak samo Diabeł podarował mi skrzydła, aby Gabriel mógł nakreślić na nich anielskie Znaki chroniące mnie. Na skórze wypalono mi Runy piekielnym ogniem, a rany obmyto świętą wodą, która zamaskowała wszystko, zostawiając moc. Diabeł oddał mi część swego charakteru i zdolności tak, aby równoważyły się z darem od Boga. To wszystko brzmi niesamowicie, lecz za to zapłaciłam najwyższą cenę...
Nastała grobowa cisza, jaka mogłaby jedynie panować w Cichym Mieście. Podążała wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych i szukała kogoś, kto będzie niewzruszony, lecz patrzyli na nią jakby miała raka, którego nie można już wyleczyć. Jakby to, co otrzymała, jako dar było najgorszą chorobą, śmiertelną…
Taka prawda…
- Oto i moja tajemnica skrzydeł i tego wszystkiego… wierzę i w Boga i w Szatana, choć nie jestem ani aniołem, ani demonem, a człowiekiem siebie nazwać nie mogę – zakończyła z żalem i spuściła wzrok.
- Jesteś Lucyną, moją siostrą – odparł Adam i wyszedł do przodu.
- Jesteś aniołem i kimś ważnym w moim czy każdego zgromadzonego tutaj życiu – dopowiedział Peter i również się wysunął.
Spojrzała na nich z wdzięcznością, a następnie na resztę, która zaczęła przytakiwać na te słowa i zgadzać się z nimi.
- Znamy prawdę, lecz nie będziemy przez to inaczej cię traktować – odparł Alec i również postąpił krok do przodu.
Zaraz po tym każdy tak powiedział i również się do niej zbliżył.
- Pamiętaj, że masz nas wszystkich i jesteś członkiem rodziny, Lucy – zakończył Jerzy i uśmiechnął się do niej.

* * *

Wróciła do swojego pokoju i ponownie wyszła na dach. W tym miejscu czuła się najlepiej i po każdym ważnym dla niej wydarzeniu lubiła się tutaj zrelaksować. Zamknęła oczy i zaczęła się wsłuchiwać w szum wiatru oraz odległe dźwięki ruchliwej ulicy.
- Można? – Usłyszała za sobą spokojny głos.
Szybko się odwróciła i ujrzała za sobą Luka, który stał przed oknem i patrzył na nią niepewnie.
- Tak, jasne – odpowiedziała lekko zmieszana i przesunęła się na poduszce.
- Dzięki – odparł i usiadł koło niej. – Chciałem z tobą porozmawiać.
- Tego się spodziewałam – rzekła i lekko uśmiechnęła.
- Rozchodzi mi się o twoją likantropie. - Na te słowa dziewczyna gwałtownie stężała, a jej postura była już mniej przyjazna, jak i wyraz twarzy. - To, że jesteś zdziczała nic nie znaczy, możemy potrenować i cię oswoić jako wilka. Zajmie to trochę czasu, ale zawsze można popróbować.
- Ale gdzie? – spytała widząc małe światełko w tunelu.
- Nocami w parku. Będziesz się zamieniała nie tylko pełnią i trenowała własną, ludzką wolę, a nie zwierzęcą.
- Nie wiem – odpowiedziała niepewnie i odwróciła głowę.
- Jak się zdecydujesz powiedz mi o tym córeczko – powiedział i całując ją w czubek głowy wrócił do pokoju.
Znieruchomiała na dłuższy czas, uświadamiając sobie, że pierwszy raz ją tak nazwał – córką.
Gdy księżyc był już nisko, dopiero wróciła do siebie i poszła spać, chodź nadal jej głowę trapiła propozycja ojca.

* * *

Gdy Jace z Alekiem, Clary i Isabell zeszli rano do salonu przeżyli niemałe zdziwienie. W Instytucie nie było cicho i spokojnie, lecz gwarno i wręcz tłoczno. Między pokojami, salonem a kuchnią cały czas ktoś się przewijał.
Domownicy, jeszcze nieubrani ani nieuczesani rozmawiali między sobą, pomagali, pożyczali, czasami nawet kłócili. Wszystkie zajęte pokoje miały pouchylane drzwi. Z jednego dobywał się uroczy śmiech bliźniczek, z kolejnego narzekania Adama, a z następnego sunęła gorąca para wodna. W przeciwnych pokojach również było słychać głosy rozmowy, co jakiś czas któryś z nastolatków wychodził i na bosaka zbiegał do kuchni by zaraz z niej wybiec i wrócić do pokoju, lecz nie zawsze swojego.
Kubuś sunął przez hol ciągnąc za sobą misia i trąc zaspane oczy. Po chwili został wzięty na ręce przez Michała, który szybko zabrał go do salonu i mówiąc roztargniony „dzień dobry” posadził małego na kanapie nakazując mu czekać na śniadanie, a sam pobiegł po tacę z kubkami i porcelanowymi czajniczkami z herbatą i kawą.
Nocni Łowcy ze Stanów patrzyli się na to zszokowani. Był to dla nich chaos, który o dziwo miał swój porządek. Każdy wiedział gdzie ma iść, co zrobić, w między czasie porozmawiać z innymi. Z góry dochodziły już krzyki i śmiechy nastolatek, co oznaczało, że się już pogodziły. Po chwili do salonu w samych majtkach i podkoszulku jednego z chłopaków wpadła Lucyna i przed ogromnym lustrem zaczęła rozczesywać włosy.
Zaraz za nią zeszła Lisa i sama czesząc swoje mówiła:
- To nie ja zbiłam ci lustro!
- A to niby kto?! Najlepsze jest to w tym, że jeszcze nikt nie zawiesił mi nowego.
- Sama je zbiłaś, a i nawet wiem, kiedy – rzekła dumnie dziewczyna stając przy schodach.
- No niby, kiedy? Bo aż jestem ciekawa – odpowiedziała Lucy ignorując innych i nadal się czesząc.
- A wtedy, kiedy ty postanowiłaś ochrzcić swoją łazienkę z Peterem i uderzyłaś w nie własnymi plecami namiętnie się całując i Bóg wie, co jeszcze – odparła szyderczo się uśmiechając do siostry.
Wszyscy w salonie umilkli, a ci, co pili to aż się zakrztusili. Lucyna gwałtownie się odwróciła do Lisy i spojrzała na nią wściekła.
- Zabije cię! – syknęła z udawaną złością i ruszyła w jej stronę ze szczotką w gotowości.
Dziewczyna nie zwlekając pomknęła w stronę bawialni i pokoju muzycznego, a Lucy zaraz za nią. Po chwili w całym Instytucie rozbrzmiał ich pisk i głośny śmiech.
- Nie przejmujcie się nimi – powiedział Jakub wchodząc do salonu. – Najbardziej, co może ucierpieć to szczotki, a teraz chodźcie na dół do głównej jadalni.
Odsunął się, aby wszystkich przepuścić, po czym stanął przy schodach i krzyknął głośno:
- Śniadanie!
Jak na zawołanie, wszyscy czy ubrani czy też nie zaczęli schodzić na dół. Dziewczyny jako pierwsze przybiegły i witając całusem i uściskiem dziadków oraz młodsze rodzeństwo zaczęły pomagać w noszeniu. W kuchni okazało się, że również pomaga Jocelyn, a Luke pilnuje patelni, na których smażyły się jajka.
- Dzień dobry! – krzyknęły obie, a wyglądały jakby wróciły z potężnej wichury.
Każdy na nie spojrzał lekko zszokowany, zapominając o odpowiedzi. One jednak w ogóle się tym nie przejęły i z gracją zaczęły przynosić na stół jedzenie.
Gdy wszystko, co było naszykowane znalazło się na stole, każdy do niego zasiadł i rozmawiając zaczął jeść.
Na początku goście byli lekko zmieszani, lecz po chwili również przyłączyli się do konwersacji i zaczęli się czuć jak część tej wielkiej rodziny. Zdawało się, jakby ten Instytut był prawdziwą Utopią. Miejscem gdzie nie ma waśń, gdzie każdy żyje w zgodzie i zachowanym porządku. Tutaj każdy siebie rozumiał, szanował i traktował jak rodzeństwo.
W połowie śniadania Lucyna gwałtownie spoważniała i zaklęła pod nosem.
- Czy to ładnie tak zapominać o jeszcze jednym lokatorze? – spytała ironicznie i szybko skierowała się do kuchni.
Po chwili z niej wyszła trzymając w rękach małą, srebrną miskę z karmą.
- Pikuś! – krzyknęła i jak na zawołanie z pod stołu wyłonił się małej wielkości pekińczyk o biszkoptowej sierści. Wyciągnął się niczym kot i ziewnął zamaszyście, po czym dystyngowanym krokiem skierował się do Lucyny. Najpierw oparł się o jej kolana i polizał ją w policzek, gdy klęczała, a następnie zainteresował się zawartością miski.
Pies ten zachowywał się jak arystokrata. Miał dumny krok, zawsze trzymał łepek wysoko w górze, a jego bujna sierść pod nią imitowała grzywę lwa. Prócz tego miał długi, przełożony na prawy bok puszysty ogon, którym zamiatał podłogę.
Lucyna poklepała go lekko po łepku i wróciła do stołu.
- Co to za rasa? – spytała, Isabell patrząc na zwierzaka.
- Pekińczyk – odpowiedziała za nią Margaret.
- A dlaczego on ma taki płaski pysk? – zapytał bezprecedensyjnie Jace.
- Bo miał spotkanie z patelnią – odparła sarkastycznie Lucyna.
Nocny Łowca popatrzył na nią zszokowany.
- Nie słuchaj jej Jace – odpowiedziała śmiejąc się Lisa. – Ta rasa już taka jest. Mają krótkie pyszczki i ogromne oczy oraz są…
- Wredne – powiedziała na koniec Lucy. – Jest to rasa pochodząca z Chin. Kiedyś te psy mógł mieć tylko chiński cesarz, który dzięki ich niewielkim rozmiarom trzymał je w swoich rękawach szaty. Były one ostateczną ochroną władcy, bo mimo ich rozmiarów są bardzo niebezpieczne, gdyż mają tylko jednego właściciela, tak jak koty i będą go do końca chroniły.
- To wiadomo skąd ma taką postawę – skwitował Alec i zaczął dalej jeść.
Rozmowa zaraz zmieniła swoje tory, aż do chwili, kiedy Jerzy otrzymał ognistą wiadomość. Wszyscy gwałtownie umilkli, a mężczyzna biorąc pod rękę swoją żonę wyszedł z pomieszczenia przepraszając gości.
- Ej, co to może być? – spytał Peter resztę przy stole.
- Mam głupie przeczucie, że rozchodzi się o mnie… - powiedziała spokojnie Lucyna. – Jakby nie patrzeć jestem w Europie bezprawnie, więc Cleve na pewno już mnie wyczuło.
- Nie gadaj głupstw! Przecież ty nic nie zrobiłaś – syknął zirytowany Samuel.
- Nie wiem czy „zabicie” ojczyma jak również jeszcze kilku osób, a także sprzeciwienie się Enklawie jest takim „nic” – odparła.
- Jak to zabiłaś? – Spytała zaskoczona Clary i lekko się wzdrygnęła.
- Jako wilkołak zabijam ludzi. Jestem zdziczała, nic nie pamiętam z pełni, a po drugie przybyli do mnie kiedyś wysłannicy z Cleve i chcieli mi odebrać Znaki, ponieważ okazałam się Podziemnym, któremu trwałe Znaki pozostały. Ja nie pozwoliłam ich sobie odebrać i lekko się rozwścieczyli moim postępowaniem. Niedługo później chcieli mi je odebrać siłą, a ja się nie dałam no i trochę ich poszkodowałam, więc wystawili na mnie list gończy na cały kontynent, a ja uciekłam chroniąc tym swoją głowę.
- Widać miałaś wtedy gorsze dni – westchnął Jakub, kiedy zapadła długa cisza.
- A może okres ci się zbliżał? – spytała zamyślona Lisa.

* * *

- Jeszcze dzisiaj przyjdzie do ciebie Lucyno brat Zachariasz, ma podobno do ciebie sprawę.
- Do mnie?! – wykrztusiła zaskoczona patrząc na Margaret.
- Tak, czy wiesz może w jakiej to być sprawie, znów kogoś zabiłaś? – spytała surowo.
- Nie! Nie zarzucaj mi takich rzeczy! – krzyknęła wściekła.
- Uspokój się i nie podnoś na mnie głosu! – skarciła ją staruszka.
Dziewczyna nic więcej nie mówiąc wstała od stołu i wyszła z jadalni mrucząc pod nosem:
- Co Jem ode mnie chce?

3 komentarze:

  1. Jem !!!! <3 Nareszcie. Tak długo na niego czekam :D
    Rozdział cudowny jak każdy. Po prostu kocham :D <3

    Ps. Zapraszam cię do mnie. http://opowiada-nia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałem, że się ucieszysz z jego przybycia. :D Strasznie mi słodzisz jak nie wiem, ale zaczęłam odzyskiwać w wiarę w pisanie dalszych rozdziałów. Bardzo miło jest mi to słyszeć mimo wszytko zastanawiam się jak zareagujesz na na chwilę mój ostatni rozdział, napisany dopiero wczoraj :)

      Usuń
    2. Ooo boję się, ale czekam
      Ja nie słodzę tylko mówię prawdę :D
      :*

      Usuń