Nie! Dłużej tak
nie dam rady! Muszę się poddać, muszę się uratować!
Jej myśli
szalały.
Biegła coraz wolniej, choć czuła już zapach piekła, który
drażnił jej nozdrza. Nie miała zamiaru się odwracać, chciała dobiec, lecz nadal
od celu dzieliły ją dwie przecznice. Wiedziała, że nie ma nic, aby się obronić.
Nie ma jak uciec, a moce przestały działać, gdy panika ją ogarnęła.
Nagle poczuła na swojej łopatce pazury, które powoli i
dokładnie rozcięły jej skórę, aż po miednicę. Ból rozszedł się przez cały
kręgosłup i dotarł do nóg oraz rąk. Syknęła, po czym pojęła, że jej skóra
rozchodzi się również na drugiej łopatce pod naporem szponów. To podniosło w
jej ciele wydzielanie adrenaliny. Pojawiły się nowe siły, które przyśpieszyły
bieg.
Czuła, jak po plecach spływa gorąca krew i miesza się z
potem. Podniosła głowę aby ujrzała stare mury, których tak nigdy nie lubiła.
Teraz były niczym widok raju. Dzięki nim zapomniała na moment o pogoni i
okropnym bólu, który doprowadzał, że jej ciało powoli sztywniało. Zebrała
ostatnie zapasy energii i przełożyła w szaleńczy bieg.
Szarpnięciem otworzyła furtkę i zaczęła pędzić po
popękanych płytkach. Deszcz coraz bardziej padał, lecz jej to nie obchodziło.
Najważniejsze było dobiec do wielkich drzwi. Będąc już blisko, zaczęła błagać w
duchu, aby nic nie zablokowało jej wejść, że jednak jej część krwi przewyższa
nad drugą.
Całą siłą wpadła na wrota, które głośno skrzypnęły i bez
większych problemów otworzyły się, wpuszczając ją do środka. Zaraz pchnięciem
je zatrzasnęła i osunęła się po nich na ziemię słysząc nad sobą zgrzyt
zasuwanych magicznie zamków.
Jej oddech był szybki i płytki. Czuła, jak po jej ciele
spływają strumyki krwi i formują na ziemi kałużę. Przed oczami widziała coraz
większe czarne plamy. W głowie zaczęło jej się kręcić, a ból ponownie się
odezwał.
Półprzytomnie dotknęła rękojeści sztyletu wystającego z
uda. Złapała ją i jednym sprawnym ruchem wyjęła. Usłyszała gwałtownie wciągane
powietrze, lecz to nie była ona. Ją to w ogóle nie bolało.
Rozejrzała się, lecz nie ujrzała nic, prócz ciemności i
zbliżającego się do niej blasku. Czuła, że ciało mimo woli opada na bok, a ona
nie może nic zrobić. Zdawało jej się, że z niego wychodzi i powoli unosi do
góry.
Było to niesamowite uczucie, gdyż nie czuła już ani zimna,
ani ciepła, bólu czy ulgi, ale nadal słyszała, nadal czuła, choć ostatnim jej
obrazem był złoty i błękitny blask oraz morze krzyków, zlepiających się w jedną
niezrozumiałą masę, po czym nastała spokojna, błoga ciemność i wybuch gorącego
blasku.
Czuła jakby zbliżała się do słońca, które zarazem
przyciągało, jak i odpychało. Jakby było rajem, a także piekłem.
- To jeszcze nie twój czas – powiedział
głos, który tak dobrze znała, który ją prześladował, przerażał i dawał
nadzieję.
Zaczerpnęła tchu, po czym pozostała tylko ciemność...
* * *
- Obudź
się, obudź się... - Ten głos stawał się coraz bardziej irytujący.
Skrzywiła
się lekko rozzłoszczona, po czym warknęła:
- Czego?!
Nie
usłyszała odpowiedzi, więc powoli otworzyła oczy.
Tego się
nie spodziewała!
Leżała na
polowym łóżku w skrzydle szpitalnym, jak zauważyła, a przy niej stali para
dorosłych i dwójka nastolatków.
Powoli podniosła się na rękach i ułożyła w pozycji
półleżącej, cały czas lustrując twarze zgromadzonych. Patrzyli na nią, jak na
obcego przybysza z innej planety. Nienawidziła, gdy się tak jej przyglądano,
więc postanowiła zaraz zakończyć ten „pokaz”.
- Co się
tak gapicie? – Syknęła niewiele myśląc.
- Jakby
nie patrzeć, to ty wtargnęłaś do naszego Instytutu, więc raczej mamy prawo na
ciebie patrzeć i wiedzieć kim jesteś. – powiedział spokojnie postawny
mężczyzna.
- Nie
jestem do końca pewna... - burknęła pod nosem. – Instytut może dać schronienie
każdemu Nocnemu Łowcy, więc miałam prawo do niego wejść, bez pytania – dodała rzeczowym
tonem.
- Dobrze,
że powiedziałaś „Nocnemu Łowcy” - rzekł
wyniośle nastoletni chłopak o intensywnie niebieskich oczach. – Gdy opatrywaliśmy
twoje rany, zwróciliśmy uwagę, że nie masz żadnych Trwałych Znaków.
Nic nie
odpowiedziała. Wiedziała, że nie zdoła im tego wytłumaczyć i będą sądzili, że
kłamie. Odwróciła od nich na chwilę wzrok i westchnęła teatralnie.
Cała czwórka zauważyła jej zmieszanie, a nie chcąc bardziej
dobijać przybysza, postanowili, że zaczną pytać o coś innego, niż jej etniczne
pochodzenie.
- A
wracając do twych ran, skąd je masz? Były bardzo głębokie i wręcz śmiertelne,
dla zwykłego Przyziemnego, czy też kogoś z krwią Nocnego Łowcy, którą musisz
mieć, aby widzieć Instytut – powiedziała kobieta o długich, czarnych włosach.
No brawo!
Prychnęła
w myślach, lecz nie odważyła się tego powiedzieć na głos, zarazem próbując
zignorować pytanie.
- No
dobrze, jak nie chcesz mówić, to chociaż się przedstaw – odezwał się ponownie
chłopak o niebieskich oczach.
- Lucyna.
Lucy. Jak chcecie tak mówcie, mnie to najmniej obchodzi. Ile spałam? -
Rozejrzała się gwałtownie uświadamiając sobie, że za oknami nie widzi słońca,
lecz rozgwieżdżone niebo.
- Cały
dzień – powiedział spokojnie chłopak o blond włosach i bystrych, złotych
oczach, które próbowały ją przeszyć niczym włócznie.
Nie uda ci się
chłopaczku.
Zaśmiała
się w duchu, przyzwyczajona do takiego wzroku, jaki on posyłał do niej. Pełen
ciekawości i ostrożności, z lekką nutą zafascynowania.
- Jak nie
chcecie mieć gości takich, jak ja, to dajcie mi tylko dospać do świtu i zaraz o
brzasku się stąd wynoszę, gdyż nie tylko wam nie jest na rękę tutaj moja
obecność – powiedziała spokojnie, zapominając ukryć swój zagraniczny akcent.
Nie
zważając na ich zaskoczone miny, położyła się i nakryła po uszy kołdrą. Nie
miała zamiaru spać, lecz musiała udawać, uciec od pytań, od nazwiska, od swej
wymowy, od przeszłości… Wszystkiego.
Odczekała trochę, aż kroki wszystkich ucichną, po czym jak
z procy wyskoczyła z łóżka i wyszła ze skrzydła szpitalnego.
Nie
potrzebowała Znaku Ciszy, aby przekradać się, jak cień.
Była inna.
Dużo run
zostawała w niej na zawsze, tylko było ukrytych pod skórą. Ukazywały się tylko
na chwile kiedy ich używała, po czym znów się maskowały.
- Tyle
Instytutów na świecie, a wszystkie mają to samo ułożenie pomieszczeń – szepnęła
ze znużeniem i zaczęła kierować się w stronę zbrojowni.
Nie była zamknięta, więc bez problemu weszła do środka i
rozejrzała się po ścianach zakrytych najróżniejszą bronią. Były tam szable,
maczety, łuki, noże, topory oraz sztylety, które wzięła oraz dwa miecze.
Znalazła również dla siebie strój Nocnego Łowcy. Pasował
idealnie i zarazem nie krepował ruchów. Na plecy, niczym książkowy wojownik
nałożyła miecze, a do pasa przymocowała sztylety i kilka serafickich gwiazd. Po
drodze złapała za czyjąś skórzaną kurtkę i narzuciła ją na siebie.
Nie zwlekając, wyszła z pomieszczenia i skierowała się do
drzwi wejściowych. Szła pewnie, niczego się nie obawiając póki, przed sobą nie
ujrzała tego samego chłopaka, co w skrzydle szpitalnym. Jego jasne włosy były
lekko roztrzepane, a wzrok zimny. Lustrował ją nim od góry do dołu, zatrzymując
się na każdej broni, którą posiadała.
Nic nie
mówiąc spojrzała w tył z nadzieją, że będzie mogła uciec, lecz jednak i za nią
stał drugi nastolatek o błękitnych oczach.
- Alec,
złap ją – powiedział blondyn, a Lucy uśmiechnęła się do niego złowrogo i wybijając
z miejsca, zrobiła fikołka nad głową Alec i na lekko ugiętych nogach wylądowała
za nim.
Nie czekała na reakcje chłopaków, tylko pognała w stronę
schodów prowadzących na dach.
Była
szybka, jak na dziewczynę. W tym nie pomagały jej żadne runy, wystarczał
trening i cały tryb życia.
Wybiegła na zewnątrz. Chłodny podmuch musnął jej twarz i
obudził do końca. Uśmiechnęła się mimowolnie i podbiegła do krawędzi budynku.
Wyjrzała na dół i zobaczyła ruchliwą ulicę. Była jakieś 15 metrów nad ziemią.
Nie jest jeszcze tak wysoko.
Usłyszała za sobą krzyki i się odwróciła. Do rzekomego
Aleca i blondyna, dołączyli jeszcze kobieta i mężczyzna oraz dwie dziewczyny:
rudowłosa i ciemnowłosa, bardzo podobna do niebieskookiego.
-
Zatrzymaj się! - krzyknął dorosły i powoli się do niej zbliżył, choć w rękach
trzymał nagi miecz.
Lekko się
spięła i przygotowała do ataku uginając nogi w kolanach.
- Nie rób
nic głupiego, tylko podejdź i wytłumacz się dlaczego nas okradłaś – powiedziała
kobieta i także posunęła się naprzód, a zaraz za nią dzieciaki.
Nic nie odpowiedziała, tylko czekała na dalszą część. Zanim
się obejrzała, byli już przy niej z bronią w gotowości.
Nigdy mnie nie
zatrzymacie!
Zaśmiała
się w duchu i jednym szybkim ruchem dobyła obu mieczy.
Zaczęła odpierać każdy atak, bez większych trudności.
Odepchnęła od siebie kopnięciem rudowłosą dziewczynę, po czym uderzeniem klingą
w brzuch obezwładniła Aleca. Kilkoma blokadami i dwoma pchnięciami wybiła broń
z rąk dorosłych. Poczuła, że spod skóry uwalniają się runy zręczności, siły i
koordynacji. Teraz została tylko druga dziewczyna i złotowłosy. Nie mogła
powiedzieć, ponieważ chłopak był dobrze wyszkolony. Walczyli dość długo i
zaciekle nie przestając przyglądać się swoim oczom.
Udało mu się parować jej pchnięcia i zablokować fintę, po
czym siłą uderzenia odepchnął ją od siebie. Lucy zatoczyła się do tyłu i
popchnęła ciemnowłosą dziewczynę stojącą za nią. Nie zdołała utrzymać
równowagi. Zrobiła krok w tył i zaczęła spadać z budynku.
Wszystko gwałtownie zwolniło. Dorośli krzyknęli, Alec
również. Rudowłosa zakryła sobie usta rękoma, a blondyn zamarł. Lucy, jednym
szybkim ruchem wbiła ostrza w beton i z fikołkiem wyskoczyła za dziewczyną.
Poczuła napór na skórzanej kurtce, po czym usłyszała nieprzyjemny odgłos
drącego się materiału i gwałtownie stała się lekka. Zakręciła się wokół własnej
osi i zapikowała w dół.
Przed samą ziemią złapała ją pod ręce i wystrzeliła niczym
strzała, w górę. Już po chwili upuściła dziewczynę na dach i robiąc mały obrót
w powietrzu wylądowała obok niej. Stanęła z gracją i spojrzała po wszystkich.
Każdy patrzył na nią z niedowierzaniem, a ciemnowłosa nawet
z lekką nutą strachu, lecz mogło to być spowodowane również jej lotem.
Lucy, jednak nie zwracała na nich uwagi, spokojnie podeszła
do mieczy, wyjęła je i schowała na plecy między skrzydłami, po czym doszła do
krawędzi i spojrzała na rogalikowaty księżyc.
Na jej czarnych piórach gwałtownie zabłysło setki złotych
Znaków, a ona wzbiła się w przestrzeń niczym rakieta, zostawiając za sobą,
lekką smugę, jak ze sproszkowanego złota.
Nie wiecie o mnie jeszcze niczego.
Powiedziała w myślach i pofrunęła w stronę gwiazd.
___________________________________________________________________________
Wiem, jest tu dużo tajemniczości, ale na tym mi zależało :D
Proszę was o opinię. ;)
To jest genialne... Myślę że sama Cassandra by się tego nie powstydziła, gratulacje :)
OdpowiedzUsuńWow dziękuję :)
UsuńNie no zakochałam się. <3 Będę czytać to pewne :D
OdpowiedzUsuń<3
Dziękuję, z chęcią zapraszam :D
Usuń