Słońce wyjrzało
zza horyzontu i powoli zaczęło ogrzewać jej skórę i pióra. Siedziała na gzymsie
kamienicy i przyglądała się wodzie, na której tafli migotały promienie. Nogi
przyciągnęła pod brodę i przeczesała włosy palcami.
Rozmyślała, czy
dobrze postąpiła tej nocy? Czy nie powinna pozwolić tej dziewczynie umrzeć,
lecz tak to by miała kolejną osobę na sumieniu, a tego nie chciała. Cicho
westchnęła i zatrzepotała lekko skrzydłami zrzucając z nich resztki rosy.
Nie wiedziała, co
ma ze sobą zrobić. Nie miała już domu ani schronienia. Narobiła sobie także
więcej wrogów niż potrzebowała. Nie tak to wszystko miało wyglądać, lecz jednak:
Bóg tak chciał.
Na chwilę
zamknęła oczy i cofnęła się w czasie...
* * *
Wchodziła powoli
po schodach. Chłód marmuru drażnił jej nerwy na bosych stopach. Kremowa sukienka,
delikatnie opinała spocone ciało, a ręce mocno zaciskały się na poręczy. Każdy
krok był niczym obciążony ołowiem, lecz mimo to brnęła dalej. Jej myśli
błądziły.
Zastanawiała się,
czy potrafi jeszcze coś zmienić, naprawić, postarać się odbudować to, co
zniszczyło jej urodzenie. Znała tylko jedno wyjście i uparcie brnęła do niego
od tylu miesięcy, aż tego dnia była gotowa, była pewna. Zaplanowała wszystko i
zaczęła po kolei każdą część planu realizować.
Wreszcie dotarła
na dach. Znajdowała się na dziesiątym piętrze wieżowca. Musiała przyznać, że
rozciągał się z tego miejsca niesamowity widok. Ogromny ogród wokół i panorama
miasta. Dla niej całkowicie nowego, niesamowitego, tajemniczego i... Obcego.
Wzięła głęboki
wdech. Od dawna nie czuła tak świeżego powietrza, jak w tamtej chwili. Nie było
zapachu spalin, ani odoru zgnilizny. Odczuwała naturę.
Od roku, część siebie.
Westchnęła. Ta
myśl ją przerażała, to właśnie przez nią znalazła się tutaj. Zdusiła chęć
odwrócenia się i ruszyła powolnym krokiem do przodu, ciesząc się każdą chwilą.
* * *
Usłyszała huk za
sobą i gwałtownie zerwała się na nogi. Powietrze przed nią, zaczęło falować i
zmieniać się w ciecz. Lucy wiedziała, co to jest i spokojnie czekała, aż przez
Brama całkowicie się otworzy. Gdy tylko tak się stało, zaraz przed nią
przeszedł wysoki mężczyzna, z włosami ustawionym w sztorc, ciemnogranatowym
garniturze oraz umalowanymi oczami o kocich źrenicach. Znała go.
Magnus Bane. Czarownik.
Jeden z
nielicznych, którzy coś o niej wiedzieli. Osoba, lecząca jej rany, która
pożyczała pieniądze, pozwalała i pomagała się ukryć w gorszych momentach. Nie
mogła na niego powiedzieć złego słowa. W pewien sposób czuła do niego szacunek,
lecz fakt, że zjawił się tak niespodziewanie, mogło świadczyć, że to nie będzie
przyjemne spotkanie na ploteczki.
Jego oczy były
lekko podkrążone i nieprzyjemnie zimne. Coś musiało się stać.
Czy to było powiązane z nią?
Stanęła naprzeciw,
wyprostowana, oczekując, aż pierwszy zabierze głos. Zrobił krok w jej stronę,
po czym zlustrował ją wzrokiem i głośno wypuścił powietrze z płuc.
- Dlaczego musiałaś zniszczyć, taką
dobrą kurtkę? - spytał, a Lucy przewróciła oczami.
Czego ona się
spodziewała? Przecież on zawsze patrzy na ubiór, a kurtka ucierpiała, na rzecz
życia.
- Przeszkadzała mi w pracy –
odpowiedziała spokojnie.
- To już zauważyłem. – Spojrzał na
jej rozprostowane skrzydła. – Ale nie przychodzę ci tu wypominać twojego
sadystycznego podejścia do drogich materiałów, tylko sprowadzić cię do siebie.
- Po co?! - pisnęła zaskoczona.
- Na zabójczy seks z przystojnym
czarownikiem.
- O, to widzę, że Sarel cię musiał
odwiedzić – odpowiedziała sarkastycznie, choć na samo wspomnienie przystojnego,
młodego latynosa zakręciło jej się w głowie.
- To nie było miłe Lucy – skarcił
ją czarownik.
- Życie też nie jest miłe –
burknęła.
- Dobra, koniec. Jest sprawa, którą
musimy omówić i dlatego musisz iść ze mną.
- Jaka jest to sprawa? - spytała.
- Dowiesz się.
- Chcę to wiedzieć teraz, jak mi
nie powiesz, nigdzie z tobą nie pójdę – warknęła wyczuwając zagrożenie.
- Pójdziesz i tak, ponieważ nie
masz się gdzie podziać – rzekł ostro i złapał ją za rękę.
Nie czekając na
zgodę dziewczyny, wepchnął ją do Bramy i sam za nią wszedł.
Nim krzyknęła ogarnęła ją ciemność,
a na klatkę nałożono ogromny ciężar. Nie mogła chwilę oddychać, nic nie słyszała
ani widziała, aż do wielkiego huku, po czym gwałtownie złapała powietrze w
płucach.
Upadła na
klęczki, nie przewracając się. Była przyzwyczajona do podróży Bramą, nawet tych
niechcianych. Skrzydła jej się w międzyczasie schowały, więc jak stanęła na
nogi, była zwykłą dziewczyną w lekko podartym stroju. Niczym kotka przeciągnęła
się i rozejrzała. Nie znajdowała się w domu Magnusa (no chyba, że się
przeprowadził, co było wątpliwe), lecz ponownie w Instytucie.
Stała na środku
wielkiej biblioteki, w której znajdowali się wszyscy, których widziała w nocy. Otoczyli
ją, a na ich twarzach widziała determinację i niewyspanie. Czuła, że ona także
wygląda podobnie.
Po chwili pojawił się Magnus.
- Kłamałeś! - syknęła do niego.
- Słonko, jestem za stary, aby
przejmować się twoimi wyrzutami – parsknął lekkim tonem i odsunął się czując
się bezpieczniej.
Lucy zobaczyła,
że na słowa „słonko”, Alec gwałtownie stężał i spojrzał na czarownika lodowatym
wzrokiem.
- No dobra,
chcieliście, to ją macie – powiedział Bane i podszedł do jednej z półek,
wypełnionej książkami o magii i czarodziejach.
- Co ode mnie chcecie?! - warknęła.
- Wyjaśnień – rzekł blondyn.
- Kim ty w ogóle jesteś? - spytała
rudowłosa.
- A co cię to obchodzi! - krzyknęła
na nią, a dziewczyna lekko się cofnęła za złotowłosego.
- Nie podnoś głosu na Clary –
powiedział chłopak i stanął naprzeciw Lucy.
Ta zaśmiała mu
się w twarz, po czym z aprobatą, patrzyła w jego oczy. Nie bała się jego wzroku,
więc mogła spokojnie przyglądać się oraz uśmiechać.
- Nie wasza sprawa kim jestem, co
robię i po co! Dziękuję za wczorajszą pomoc. To powinno wam starczyć.
- Ale nie starcza – odezwał się
Alec.
- Jesteś aniołem – rzekła kobieta.
- Brawo za spostrzegawczość! - parsknęła
Lucy i spojrzała na nią.
- Może trochę więcej szacunku, dla
kogoś starszego? - syknęła.
- Hmmm... Nie! - zaśmiała się i
odsunęła kawałek.
- Lucyno, przywołuję cię do
porządku! - krzyknął Magnus, ku zaskoczeniu wszystkich.
- Nie wtrącaj się – powiedziała
dziewczyna.
- Będę się wtrącać. Obiecałem,
wiesz dobrze komu, że nie pozwolę ci powtórzyć historii, więc radzę ci się
uspokoić i wyznać, że jesteś aniołem upadłym!
Dziewczyna
cofnęła się kilka kroków w tył, zaskoczona. Poczuła się zdradzona. Co, jak co,
ale nie mógł jej wydać, a jednak to zrobił. Lekko osunęła się pobliski fotel i
zaczęła gorączkowo myśleć.
- Jak mogłeś Magnusie! – wrzasnęła.
– Sam kazałeś mi trzymać język za zębami, a teraz wykrzykujesz to na pół
miasta?
- Lucyno, mogłem. Ile czasu będziesz
jeszcze się tutaj ukrywać? Powinnaś wreszcie znaleźć sprzymierzeńców nie
wrogów! Dlaczego uciekłaś z Europy i trafiłaś tutaj? Daj wreszcie sobie pomóc.
- Ale ja nie chcę pomocy!
- Prawie, wczoraj zabiły cię
demony! Jest coraz gorzej, ale ty udajesz ślepą. Jesteś taka jak twoja matka!
Mająca tylko jeden cel, lecz pamiętaj kim jesteś i co robisz. – Po tych słowach
odwrócił się i wyszedł.
Podniosła wzrok
na resztę zgromadzonych, po czym szepnęła załamującym się głosem:
- Jestem wygnańcem i potrzebuję
ukrycia...
* * *
Dostała własny
pokój i trochę spokoju. Potrzebowała odpoczynku, aby ochłonąć i wszystko
dokładnie przemyśleć. Leżała na łóżku, w czystym ubraniu cały dzień, aż
wreszcie nie wytrzymała i późnym popołudniem ruszyła na przechadzkę. Z miejsca
trafiła do Sali, gdzie stał fortepian. Nie przepadała za muzyką klasyczną, ale
za to była miłośniczką rapu i hip – hopu. Nikt nie powinien się dziwić.
Wychowywała się jako zwykła nastolatka, więc słuchała tego co inni.
Stanęła na środku
pokoju i wystukując rytm o nogi zaczęła jeden z utworów z jej rodzinnego kraju.
„Ja mówię przestań
się bać, nie chowaj głowy w piach
żyj, bo życie to najlepsze, co mogłeś dostać!
Ja mówię, ja mówię przestań się bać, nie chowaj głowy w piach
żyj, bo życie to najlepsze, co mogłeś dostać!
Przestań gdybać, a zacznij czerpać, z
żyj, bo życie to najlepsze, co mogłeś dostać!
Ja mówię, ja mówię przestań się bać, nie chowaj głowy w piach
żyj, bo życie to najlepsze, co mogłeś dostać!
Przestań gdybać, a zacznij czerpać, z
Życia to, co
najlepsze zamiast je olewać!”
Miała już zacząć
pierwszą zwrotkę, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się i ujrzała
ciemnowłosą dziewczynę. Była oparta o framugę i z zaciekawieniem na nią
patrzyła.
- Co chcesz? - spytała szorstko
Lucy.
- Nic. Usłyszałam cię i zajrzałam.
Ten język, w którym śpiewałaś oraz, co to...
- Za muzyka? - dokończyła za nią. –
To rap. Słyszałam, że Nefilim rzadko kiedy są postępowi, a język – Polski.
- Polski?
- Tak, jestem polką. Byłam –
poprawiła się.
Dziewczyna chyba zauważyła jej
zakłopotanie i szybko zmieniła temat.
- W ogóle, to jestem Isabell.
- Lucy, ale to chyba już wiesz.
- Tak. A ta piosenka, to o czym ona
mówi.
Dziewczyna na chwilę się zamyśliła,
po czym odpowiedziała:
- O sile, odwadze i wierze w to co
się robi. Jest taka, jak każdy inny utwór tego gatunku muzyki. Mówi o realności
świata, o jego wadach i zaletach.
- Ja taką muzykę słyszę jedynie na
dyskotekach – odpowiedziała beznamiętnie Izzy – Mówiłaś, że jesteś wygnańcem,
ale z jakiego powodu?
- Ponieważ, jestem pozwoliłam
zrobić z siebie wyrzutka – rzekła wymijająco.
- A rodzina?
- Nie mam. Matka zmarła, a
ojczym... On też nie żyje.
- Ojczym? Czyli nie twój prawdziwy
ojciec?
- Mojego „stwórcę” nigdy nie
poznałam, a tego poznania on by na pewno nie przeżył – powiedziała lodowatym
tonem, który nawet ją przeraził.
Nie chcąc czekać
na odpowiedź odwróciła się w stronę okna i ujrzała, że księżyc powoli wstaje.
W głowie pospiesznie przejrzała
daty i nagle pojęła swoje rozdrażnienie.
Jej oczy gwałtownie się
rozszerzyły.
Nie!
Krzyknęła w duchu.
- Wybacz, muszę iść do swojego
pokoju! - Wybiegła potrącając dziewczynę.
Wpada do siebie i szybko zamknęła
drzwi. Upadła na kolana i wpiła palce w podłogę.
Zdążyła w ostatniej chwili.
Jej ciało
nienaturalnie się wygięło, paznokcie wydłużyły i wygięły, zęby urosły, a szczęka
wydłużyła. Po kolei przeszywały ją fale ogromnego bólu, z oczu płynęły łzy, a z
gardła wydarł się charczący szloch. Opadła na ziemię. Jej wzrok się wyostrzył.
Wszystko stało się szare, a ciało zaczęła ogarniać furia. Rzuciła się...
Na samą siebie.
* * *
Obudziła się na
ziemi w swoim pokoju. Była umazana krwią, a ubranie znajdowało się w strzępach.
Ponownie nad sobą ujrzał znajome twarze.
Bez słowa podniosła się i spojrzała
na nich ze skruchą, po czym opuściła głowę.
- Co jeszcze przed nami ukrywasz? -
spytał Alec.
Nie
odpowiedziała.
- Nie przybyłaś do Nowego Yorku,
tylko dlatego, że jesteś wygnańcem – powiedziała Clary łącząc fakty.
- Nie, nie tylko dlatego –
wychrypiała i powoli skierowała się do okna.
Oparła się rękoma
o podrapany parapet i rozejrzała się przez okno. Na dworze było pochmurno i
mżył deszcz.
- To po co? - zapytała Isabelle.
- Szukam mojego ojca. Nazywam się
Lucyna Graymark, a moim ojcem jest Lucian Graymark...