Zanim wszyscy pojęli co słyszą, Lucy musiała jeszcze ponad
dziesięć razy powtórzyć swoje nazwisko. Nie sądziła, że sprawi tą informacją
takie wielkie poruszenie. Tam, skąd pochodziła, to nazwisko niewiele mówiło i
nie miało wręcz żadnego znaczenia, prócz tego, że nosił je wygnaniec Cleve,
poszukiwany listem gończym w całej Europie.
Gdy po raz kolejny Clary poprosiła, aby powtórzyła,
dziewczyna nie wytrzymała i wrzasnęła na nią.
Nie wiedziała o co się rozchodzi, a wzrok zgromadzonych
był, jak dla niej przerażający. Stała nadal przy parapecie, o który uderzały
coraz większe krople deszczu. Koszulkę nadal miała mokrą od krwi, choć na ciele
już nie widniały żadne rany. Przejechała ręką po kancie parapetu i wyczuła po
nim wgłębienia po swoich pazurach.
Nie pamiętała co się działo w ciągu nocy, ale wiedziała, że
musiała bardzo hałasować, gdyż drzwi do jej pokoju zostały wyważone.
- Lucyno,
czy mogłabyś wreszcie nam trochę powyjaśniać, bo wiemy o tobie zaledwie
strzępki, a znając cię dwa dni przeżyliśmy nie małe zaskoczenie – powiedział
poważnie mężczyzna, po czym zwrócił się do swojej żony: – Maryse, przygotuj jej
coś do jedzenia, wygląda na głodną. – Spojrzał po dziewczynie.
Kobieta bez słowa odwróciła się na pięcie i stukając
obcasami wyszła z pokoju. Lucy patrzyła na mężczyznę nie wiedząc, co
odpowiedzieć. Zarazem czuła trochę wdzięczności, jak i nienawiści.
- Lucy,
chodź ze mną, dam ci jeszcze jakieś ubrania – powiedziała spokojnie Isabell,
przerywając ciszę i spojrzała po reszcie. – Idźcie na śniadanie, my zaraz dojdziemy.
Podeszła
do dziewczyny i łapiąc ją za rękę, wyprowadziła z pokoju i zabrała do swojego.
W czasie drogi tak samo, jak w chwili kiedy wybierała dla
niej ciuchy, nic się nie odzywała. Może dla innych byłaby to krępująca cisza,
lecz dla Lucy oznaczało to zbawienie.
Żyjąc samotnie nauczyła się być cichym, nawet przy
ludziach. Zdołała zdusić w sobie nawyk wymuszonej rozmowy z osobą obecną w tym
samym pomieszczeniu.
Pożyczenie i zmiana ubrania, miała zająć chwilę, a samo
wybranie, Isabell zajęło ponad dwadzieścia minut.
W tym czasie Lucy zdążyła rozejrzeć się po jej intensywnie
różowo – czarnym pokoju, rozczesać mocno skołtunione włosy, zaczesać je w
wysoki warkocz przeplatany czarną chustką i ułożyć grzywkę. Obmyła się z
zaschniętej krwi i przyjrzała ostatnio zdobytym blizną, które układały się na
łopatkach niczym winorośl.
Gdy wreszcie Izzy zdecydowała się na ubiór, były to czarne
rurki i tego samego koloru koszula oraz o trochę jaśniejszym odcieniu
kamizelka. Lucy bez słowa założyła wszystko na siebie, lekko męcząc się przy
spodniach, a następnie spokojnym krokiem wyszła za dziewczyną i obie skierowały
się do jadalni.
Wszyscy już dawno zjedli to, co otrzymali i z
rozdrażnieniem przyglądali się dziewczynom, które dopiero wchodziły do kuchni.
Alec z Jacem zaraz zmienili wyrazy twarzy na zaskoczone,
kiedy ujrzeli odmienionego gościa. Lucy faktycznie, dość szykowanie wyglądała w
tym ubiorze. Zdawała się być poważniejsza, starsza i groźniejsza. Idealnie pasowało
z jej szaroniebieskimi oczami o czarnych obwódkach i ciemnych długich rzęsach.
Powoli usiadła przy stole i zaczęła spokojnie konsumować
śniadanie podstawione przez Maryse. Wiedziała, że powinna się śpieszyć, gdyż
każdy czekał, aż zacznie im wyjaśniać kim jest i co robi, lecz to ją najmniej
obchodziło.
Musicie się nauczyć,
że to ja teraz podaję reguły gry…
* * *
Intensywna woń kwiatów mocno drażniła jej nozdrza. Z każdym
krokiem, jej ciało stawało się sztywniejsze, jakby przez nie przebiegała
metalowa rura, utrzymująca ją wyprostowaną. Czuła, że do mokrego od potu czoła,
przylepiają się kosmyki włosów, a sukienka targana lekkim, zwariowanym wręcz
wiatrem, wydawała się coraz ciaśniejsza na klatce, która z każdą chwilą
szybciej się unosiła i opadała.
W połowie dachu na chwilę zatrzymała się przy krzewie róż.
Spojrzała na bujne, krwiste pąki, które na oczach rozwijały się i ukazywały
swoje piękne wnętrze. Wokoło roznosił się ich słodki, uzależniający zapach.
Sięgnęła po jeden z kwiatów i zerwała go, kalecząc sobie
przy tym palec. Nie zwracając na ukłucie żadnej uwagi, ruszyła dalej. Po
szmaragdowej łodydze i rubinowych płatkach, powoli spływała ciemna krew i
spadała kroplami, niczym łzy na ziemię, zostawiając ślad jej drogi.
Spokojnym krokiem, ze wzrokiem wpatrzonym w dal, doszła do
krawędzi.
Na samą myśli, że dotarła, ucieszyła się w duchu, a na jej
twarzy zagościł lekki uśmiech.
* * *
- Nazywam się Lucyna Graymark. Moim ojcem jest niejaki
Lucian Graymark, a matką była Sferia Stell. – Po tych słowach miny Maryse i jej
męża bardzo stężały. – Pochodzę z Polski, urodziłam się tam, mam obywatelstwo
polskie, mówię po polsku, obchodzę polskie tradycje.
Zatrzymała się czekając na pytania, a zrazem, aby odpędzić
złe emocje, nagromadzone wspomnieniami.
- Jesteś
aniołem… upadłym. Urodziłaś się jako on, tak? Każdy dobrze wie, że kimś takim
nie zostaje się „od tak” – rzekła Maryse
- Nie,
nie jestem nim od urodzenia. Po prostu się nim stałam. Z dnia na dzień… –
odpowiedziała uciekając wzrokiem od kobiety.
- Tak po
prostu? – Zdziwili się wszyscy.
- Tak.
Na chwilę zapadła długa cisza, a każdy intensywnie myślał,
czy to co teraz usłyszał jest prawdą, czy też kłamstwem. Dla państwa
Lightwood’ów było to wręcz nie do zrozumienia. Oboje dużo czytali na temat
aniołów, ich pochodzenia oraz przemian, więc wytłumaczenie dziewczyny nie było
dla nich ani logiczne ani prawdziwe, lecz postanowili na razie przemilczeć tą
sprawę.
- Lucy,
wspominałaś, że miałaś ojczyma. – Isabell zaczęła inny temat, aby rozładować
nieprzyjemne napięcie.
- Tak,
miałam. Erek Poleys – wymawiając to nazwisko mimowolnie się wzdrygnęła.
- Znałem
go. Młody, dość zaborczy, ale szanowany wśród Rady – powiedział pan Lightwood.
-
Możliwe. Nie interesowałam się jego życiem – odparła zimno Lucy.
Ponownie wszyscy umilkli, a kolejny temat został zakończony
w nieprzyjemnej atmosferze.
- Ty
jesteś również wilkołakiem – rzekł w zadumie Alec.
- Tak.
Geny ojca – odpowiedziała z niesmakiem.
Clary
patrzyła na nią podejrzliwym wzrokiem, jakby próbowała odczytać z niej całą jej
przeszłość. Była to syzyfowa praca, ponieważ dziewczyna była jak niezdobyta
forteca.
- Luke,
to mój ojczym – rzekła zimnym tonem.
- Ja
mówię o Lucianie, a nie Luke’u.
- To
jedna i ta sama osoba, jakbyś nie wiedziała – odparła szorstko.
- Oh –
odezwała się z udawaną goryczą w głosie. – Ubolewam razem z tobą nad twoim
nieszczęściem.
Clary nie wytrzymała i tych słów i gwałtownie wstając
prawie wybiegła z jadalni, a tuż za nią poszedł Jace.
- Miłość
to przereklamowane uczucie. Trzeba być wiernym, udawać szczęśliwego,
przejętego, oszukiwać samego siebie. Miłość to jedno wielkie kłamstwo i
wypaczone słówka – powiedziała Lucy z takim niesmakiem, jakby to co opisywała
było wysypiskiem śmieci.
Rozejrzała
się wokół siebie i ujrzała dość nieprzyjemne wyrazy twarzy zgromadzonych.
Wiadomym było, że te słowa nie przypadną im do gustu bo były… prawdą.
Cicho westchnęła, po czym powróciła, jak dla niej do
najważniejszego tematu.
- Ta
Clary powiedziała, że Lucian jest jej ojczymem, więc musicie go znać oraz
wiedzieć gdzie on mieszka.
- Tak,
wiemy gdzie on mieszka, tylko po co ci jest jego adres i dlaczego masz zamiar
się z nim spotkać, jeśli sama mi powiedziałaś, że go nienawidzisz? – spytała
podejrzliwie Izzy.
-
Ponieważ chce mu odebrać to, co on mi kiedyś dał… - odpowiedziała zimno i
wstała.
* * *
Wszystko później potoczyło się wręcz błyskawicznie. Nikt
nie zdołał jej powstrzymać, ani odwlec od postanowienia.
Była pewna, za pewna tego co robi.
Lightwood’owie wiedząc, że nic nie wskórają namowami, nawet
przekupstwem, postanowili się poddać i podać dziewczynie adres jej ojca. Jednak,
aby mieć większą kontrolę nad sytuacją ruszyli razem z nią.
- Tylko
nie waż się odlatywać – rzekł ostro Alec wychodząc za nią z Instytutu i
nakładając na ramię łuk i kołczan.
- Jakbym
nawet to zrobiła, nie trafiłbyś mnie – odpowiedziała z lekkim rozbawieniem w
głosie.
- Chcesz
się przekonać?
-
Skończcie! Nie pora na kłótnie – warknęła Isabell, wychodząc z budynku razem z
rodzicami.
Jace’a i Clary nie udało się znaleźć, aby ich powiadomić,
że wychodzą. Lucy to najmniej obchodziło. Nie przebierając się, ani nie biorąc
żadnej broni, prócz dwóch sztyletów, które schowała po wewnętrznej stronie uda,
zaraz ruszyła do drzwi.
Ona prowadziła całą podróż. Miała szybki, lekki i zgrabny
chód, przyciągający uwagę przechodniów. Alec, który szedł za nią, cały czas się
przyglądał, jak mocno wyżłobione biodra, rytmicznie się poruszały i lekko
kręciły pod materiałem spodni.
Lucy na pierwszy rzut oka wyglądała, jak przeciętna
nastolatka, lecz gdy przyjrzał jej się uważnie, ujrzał dość wysoką dziewczynę o
długich zgrabnych ramionach, wypielęgnowanych rękach, jakby nigdy nie pracowały
i zadbanych paznokciach. Jej sylwetka była autentyczną klepsydrą. Spore
wklęśnięcie, wydatne biodro, płaski brzuch i niewielkie, acz kształtne piersi.
Nogi, które widział za pierwszym razem na dachu, okazały się długie, wytrzymałe
i dobrze wyrzeźbione. Co do twarzy, była poważna, pewna i dumna. Mały nosek, ciemnoróżowe
usta odkreślające się na lekko opalonej skórze oraz spore szaro – niebieskie
oczy, otoczone czarnymi rzęsami. Włosy dość długie, lecz krótsze od włosów jego
siostry i w kolorze bardzo ciemnego blond z naturalnymi jasnymi pasemkami,
dobrze kontrastującymi z czarną chustką przeplataną przez nie.
Wyglądała… Inaczej. Ani jak Nocna Łowczyni, ani jak
wilkołak. Raczej, jak połączenie osoby z dwóch wieków.
Te przemyślenia, okazały zająć mu całą drogę, aż do
komisariatu, który zajmowało stado Luke.
Lucy bez pukania weszła do środka i od razu skierowała się
do głównego pomieszczenia. Po drodze kilka szczeniaków próbowało ją zatrzymać,
lecz ona albo ich omijała albo strącała z drogi, bez najmniejszego wysiłku.
Będąc już w głównej sali, drogę zastawił jej barczysty
mężczyzna o nieprzyjemnym wyrazie twarzy.
- Czego
chcesz dzieciaku?! – warknął.
- Wyzywam
na pojedynek nie jakiego Luciana Graymarka – rzekła na tyle głośno, aby
usłyszeli ją wszyscy.
Wilkołak odsunął się i ukazał za sobą wysokiego mężczyznę o
roztrzepanych włosach, okularach, w koszuli i zwykłych dżinsach.
- To ja
jestem osobą, której szukasz – powiedział spokojnie. – Po co chcesz mnie wyzwać
dziecko?
- Mam
swoje powody – odparła beznamiętnie.
- Może
inaczej da się je rozwiązać, niż przemocą? – spytał.
- Jak
nawet, to ja nie chcę! - syknęła
-
Spokojnie, może najpierw powiesz kim jesteś? – Spróbował załagodzić sytuację,
lecz daremnie.
Lucy jednak na to nie zważała. Stała nadal dumna, lecz
błyskawicznym ruchem wyjęła sztylety. Na ich widok Luke westchnął ze
zrezygnowaniem i sam złapał za ostrze, które miał u paska.
Nie zdążył nawet go do końca wyjąć, gdy dziewczyna
zaatakowała. W ostatniej chwili uniknął jej ciosu i chwytając pewnie nóż,
zaczął parować jej ataki.
Stado utworzyło wokół nich krąg, w którym znaleźli się
również Nocni Łowcy i z przerażeniem oglądali spektakl, który odgrywał się na
ich oczach.
Lucy walczyła zawzięcie. Była pewna swych ataków. Nie
przeszkadzało jej średnio odpowiednie ubranie oraz wysokie buty.
Lucian także okazał się wytrwałym zawodnikiem, umiał dobrze
blokować i również zadawać ciosy, lecz ona owijała się na jego ostrzu i umykała
niczym mgła przed pchnięciami. Po kilku chybionych atakach zbliżyła się do
niego, aby zadać mocniejszy cios. Wykonała piruet i próbując wyskoczyć, poczuła
ucisk na ramieniu. Luke złapał ją i przycisnął nóż do gardła. Dziewczyna w
ostatniej chwili kopnęła go w nogę łamiąc kość. Upadł na podłogę, a Lucy
postanowiła wykorzystać sytuację i zaatakowała ponownie. Nie sądziła jednak, że
jej ojciec będzie na tyle szybki, aby pierwszy zadać cios. Ostrze przeszło
przez jej udo w górę, aż do miednicy i przez nią, po czym drugą ręką złapał ją
za ranę i mocno pociągnął, przez co zwaliła się na ziemię niczym ścięte drzewo.
Od razu na niej usiadł i przyparł swoim ciężarem, nie pozwalając na żaden ruch.
Uniósł ostrze nad głowę, aby zadać ostatni cios, gdy z tłumu wybiegła Maryse i
powiedziała przerażona:
- Lucian,
stój! To twoja córka.
Wilkołak spojrzał na nią zaskoczony, a dziewczyna odchyliła
głowę i z ciężkim westchnieniem zemdlała.
* * *
Gdy Maryse, patrzyła na ich walkę, nie mogła uwierzyć, że
wcześniej nie zauważyła tak dużego podobieństwa. Byli identyczni w ruchach,
taktyce, lecz również i z wyglądu. Podobny kształt twarzy, chuda, wysoka
sylwetka, gładka skóra.
Było to dla niej nie do pomyślenia, aby dziecko tak
zażarcie chciało zabić własnego ojca, a on ją. Wiedziała, że będzie musiała to
zakończyć, ponieważ każdy myślał, że dziewczyna walczy o władzę nad stadem.
Ona miała inny powód, nie była do końca pewna swego, ale
wiedziała, że Lucyna żałuje iż się w ogóle urodziła i prawdopodobnie nie może
się z tym pogodzić. Prawdopodobnie miała za mało odwagi, aby się sama zabić,
więc wolała upuścić swego gniewu na osobie, która przyczyniła się do jej
powstania, a to był niestety Luke…
Obudziła się w ciemnym pomieszczeniu. Żarówka nad jej głową
migała złowrogo, a na nodze czuła czyiś ciepły dotyk. Powoli podniosła obolałą
głowę, aby zobaczyć kto ją dotyka. Z zaskoczeniem zobaczyła młodą dziewczynę z
włosami zaplecionymi w warkocze. Jej skóra była ciemniejszej karnacji niż
innych. Wydawała się przyjazną, spokojną osobą, której miodowe oczy samoistnie
przyciągały do niej każdego, kto w nie spojrzał.
- Co ty
robisz? – zachrypiała.
Dziewczyna gwałtownie na nią spojrzała. W jej oczach
zabłysły płomyki zdziwienia. Odsunęła rękę z nagiej skóry Lucy i przybliżyła
się do jej twarzy.
-
Opatrywałam ci ranę, bolało?
- Nie,
nic nie czułam – odparła sama zaskakując siebie, że prócz uderzeń młota w
głowie niczego nie odczuwała.
- Wiesz
co, może pójdę po kogoś. Ja miałam ci tylko zatamować krwotok – powiedziała
lekko zmieszana i pospiesznie wyszła z pomieszczenia.
Dziewczyna odprowadziła ją wzrokiem, po czym niezdarnie
naciągnęła na siebie zniszczone spodnie.
Migająca żarówka zaczęła stawać się bardzo irytująca oraz
bolesna przy światłowstręcie. Lucy powoli podniosła się i złapała z szafki obok
łóżka pierwszy lepszy przedmiot. Przymrużyła oczy i wycelowała w strumień
światła, a następnie z całej siły rzuciła w niego. Żarówka z hukiem pękła, i
kaskadą szkła posypała się na ziemię.
Od strony wejścia podniosły się głosy, po czym do środka weszło
kilka postaci. Niektórych już dobrze nawet znała. Wśród nich znaleźli się
Lightwood’owie oraz jej ojciec i dziewczyna z warkoczykami.
- Co się
tu dzieje?! – spytała zdenerwowana Maryse, stojąca w świetle wpadającym przez
drzwi.
- Żarówka
mnie irytowała, a nie mogłam wstać – odpowiedziała spokojnie i patrzyła z
nienawiścią na swojego ojca.
Była pewna, że on także jej się przygląda. Nie widziała
jego wyrazu twarzy, ale mogła się założyć, że nie jest on przyjazny. Cały czas
milczał, aż wreszcie westchnął głośno i niezręcznie przeczesał włosy ręką.
- Możecie
na chwilę wyjść, chciałbym porozmawiać chwilę ze… swoją córką – ostatnie słowa
wypowiedział wręcz szepcząc.
Nikt nie
odpowiedział. Każdy odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia. Gdy drzwi się
zamknęły, a pomieszczenie otoczyła dość gęsta ciemność, Lucian powoli zaczął
się zbliżaj do łóżka.
- Nie
podchodź! – warknęła i odsunęła się w kąt.
- Uspokój
się, nic ci nie zrobię.
- Ale ja
zrobię tobie, jak się zbliżysz – załkała nie wiedząc czemu nie potrafi
zapanować nad łamiącym się głosem.
Nie miała zamiaru płakać, ale to działo się wbrew jej woli.
Całe życie chciała dopaść swojego ojca i wsadzić mu nóż w serce, ale gdy
wreszcie go znalazła, okazało się to zbyt ciężkie jak dla niej zadanie. Coś ją
cały czas powstrzymywało, blokowało od środka. Nie wiedziała czy jest to po
prostu litość, czy może po prostu go wewnętrznie kocha.
- Lucyno,
uspokój się. – Zbliżył się do niej i usiadł na łóżku.
Nie sprzeciwiła się temu, tylko jeszcze mocniej wcisnęła
się w ścianę.
- Wiem
dobrze, że jest ci ciężko. Mnie samemu nie jest łatwo pojąć, że mam dziecko.
Gdy tylko Maryse powiedziała mi, że jesteś moją córką, to od razu domyśliłem
się, kim jest twoja matka.
Lucy
milczała, lecz trochę się przybliżyła i otarła łzy, czekając na odpowiedź.
- Jest to
Sferia Stell, prawda?
Lekko
przytaknęła głową i starała się przełknąć kolejne słone krople wyciskające się
z jej oczu.
- Nigdy
mi nie powiedziała, że ma ze mną dziecko. Prawdę mówiąc wiele lat jej nie widziałem
na oczy. Jak się miewa? – spytał zamyślony
- Nie
żyje – załkała ponownie i wbiła twarz w poduszkę, odpychając widok twarzy
swojej matki z myśli.
Hmmmmm.... Jakby to powiedzieć..? ŻĄDAM KOLEJNEGO ROZDZIAŁU! NIE WIEM ILE MASZ LAT ALE ŚWIETNIE PISZESZ NO I .... ŻĄDAM KOLEJNEGO ROZDZIAŁU!!!!!!?
OdpowiedzUsuńWow! Nie wiem jak mam się czuć, zastraszona czy szczęśliwa, a lat mam 15 jakbyś chciała wiedzieć ;)
OdpowiedzUsuńCudoooo ! Kocham DA a ty świetnie piszesz. Masz talent <3
OdpowiedzUsuńDziękuję, nie wiem czy mam talent, jak mam to go ostro szlifuję :D
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń