Jak to się stało,
sama do końca swych dni nie wiedziała. Było to dla niej niewyjaśnione i
niezrozumiałe, lecz jednak zaistniało i również później zmieniło bieg historii,
jednak na początku zdawało się niczym…
Gdy tylko odwróciła się w jego stronę i ujrzała nutę
rozpaczy w błękitnych oczach, rzuciła mu się w ramiona i wciskając głowę w
ramię, zaczęła jeszcze bardziej płakać. Czuła, że wreszcie może to zrobić,
wyżalić się komuś, kto będzie czuł podobnie jak ona. Wiedziała, jak słowa bardzo
go zabolały, że świadomość o śmierci swojej dawnej miłości były sztyletem w
małą część jego serca, lecz ważną i bolesną.
Poczuła jego dłoń na swoich plecach, lekko przesuwających
się w dół i wracającą znów na łopatki. Czuła szybkie bicie jego serca i urwany oddech
na swojej skórze. Ona zachowywała się identycznie, właśnie tak wilki ukazywały
swą rozpacz.
W tamtej chwili oboje dzielili się swoim bólem po stracie
jednej osoby.
Gdy Lucy
zrozumiała co robi, gwałtownie się od niego odsunęła i wytarła łzy z policzków.
Luke patrzył na nią lekko zszokowany, lecz ona tylko prychnęła i usiadła
wyprostowana, gwałtownie ukrywając swoje uczucia, które jeszcze przed chwilą
wypuszczała słonymi kroplami z ciała.
- Nie
wiedziałem, naprawdę nie wiedziałem. Dlaczego mi nigdy nie napisała, że ma ze
mną dziecko?
Dziewczyna
odwróciła się do niego bokiem i spojrzała na ścianę ukrytą w ciemności. Chwilę
milczała i pozwoliła, aby wszystkie dni, których tak nienawidziła do niej
wróciły, aby znów jej matka żyła, a ona była małą, zwykłą dziewczynką.
Westchnęła cicho i przymknęła na moment powieki, aby zaraz
je otworzyć i ukazać niewidzące oczy, które oglądają coś, czego nie ma, a
jednak jest.
W jej
głowie.
Wspomnienia…
* * *
Wbiegła do pokoju umazana ziemią i trawą we włosach. Na
twarzy malował się ogromny uśmiech, a oczy lśniły się, jak dwie gwiazdy. Przy
piersi trzymała złożone ręce w kulkę, z której coś wydawało dziwne dźwięki.
Podeszła
do kanapy, na której siedziała jej matka.
- Mamo,
mamusiu zobacz! – pisnęła i wyciągnęła dłonie w stronę kobiety.
Otworzyła
je ukazując małego, czarno – białego kotka. Nie mógł mieć więcej niż dwa
tygodnie.
Sferia nawet na nią nie spojrzała. Wzrok miała utkwiony w
okno. Lucy powoli zabrała ręce i opuściła głowę. Starała się opanować łzy.
Wiedziała co za chwilę się stanie i nie było od tego odwrotu. Musiała kolejny
raz przejść przez piekło, przez żale i troski matki, przez jej obsesję i obłęd.
- Jesteś
taka jak on. Niesforna i zawsze ciebie pełno, nawet kiedy cię nie ma.
Nic nie
odpowiedziała. Wiedziała, że kiedy jej matka zaczyna swoją wypowiedź, lepiej
jej nie przerywać, lecz również trzeba słuchać. Nie podniosła głowy, tylko
czekała, aż zacznie się to co najgorsze, jej opętanie, jej żal i psychoza.
- On mnie
kocha, on również i ciebie kocha Lucynko. Musi to czuć, że ma dziecko ze mną.
On to wie i wróci po nas, abyśmy byli jedną, szczęśliwą rodziną. Nigdy o mnie
nie zapomniał, nigdy nie przestał mnie kochać. Teraz jest daleko, ale on do nas
wraca, obiecał mi to. Jestem tylko jego, a on jest tylko mój! – Ostatnie
słowa odbiły się echem po pokoju. - On chciał mieć ze mną ciebie. Jesteś
taka jak on. Czuje to, przyjdzie po ciebie, będziesz również jego, pokocha cię.
Jesteś dla niego ideałem, wiem o tym, ja to czuję i ty też to czujesz.
On wróci do
nas, wróci, wróci, wróci… - powtarzała to słowo jeszcze długo i powoli kołysała
się.
Nie zwracała na córkę nadal uwagi, aż do chwili, gdy kot
głośno miaukną. Sferia spojrzała na niego i jej twarz gwałtownie stężała.
- Twój
ojciec jest wilkiem, on nie lubi kotów. Jak on by się teraz zjawił i zobaczył
to coś, mógłby od razu odejść i to przez ciebie smarkaczu! – Gwałtownie wstała,
złapała zwierzaka i jednym ruchem dłoni zabiła go.
Dziewczynka spojrzała szklistymi oczami na martwe ciało i
wybiegła z pokoju, słysząc w uszach śmiech swego ojczyma.
* * *
Powoli opuściła głowę i zaczęła odtrącać od siebie falę
złych emocji. Nie była pewna czy dobrze postępuje, lecz nie widziała innego
wyjścia. Kątem oka przyglądała się Lucianowi i czekała na jego reakcję.
On chwilę siedział w milczeniu, patrząc na swoje dłonie w
zamyśleniu, jakby analizował każde wypowiedziane przez nią zdanie jeszcze raz.
To co się dowiedział było dla niego zaskoczeniem. Nie potrafił wszystkiego
pojąć, zdawało mu się, jakby to co usłyszał, było jego wybrykiem wyobraźni, a
nie prawdziwą historią.
Przełknął głośno ślinę i spojrzał w szaro – niebieskie oczy
córki, które teraz patrzyły na niego wyczekująco. Prawdopodobnie milczał dość
długo, a ona nie mogła wytrzymać tej ciszy i jego zachowania.
Westchnął
ciężko i spytał:
- Czy
ona, ona… oszalała?
- Tak! –
syknęła. – Przez ciebie!
W jej oczach zaiskrzył gniew i rozpacz skierowana w jego
stronę.
W pewien sposób ją rozumiał, ale też do końca nie zgadzał
się z jej osądem. Przecież, jak mógł jej pomóc nie wiedząc, że w ogóle ma
dziecko?
- Lucy, ja
naprawdę nie wiedziałam. Gdybym znał prawdę, gdyby twoja matka mi powiedziała,
że ma ze mną ciebie, byłoby inaczej. Pomógłbym jej i tobie – zaczął się
tłumaczyć.
- Mogłeś
jej nie zostawiać! Twoja wielka miłość nie odwzajemniła uczuć, więc poszukałeś
sobie kogoś i znalazłeś pocieszenie w łóżku, a później, jak niby nigdy nic
zostawiłeś ją! Do końca swoich dni była nadziei, że wrócisz do niej, lecz ty
wyrzuciłeś ją z pamięci i z serca. Zostawiłeś, nie przejmując się tym, jak się
miewa i czy w ogóle żyje! – Jej krzyki były coraz głośniejsze, a oczy
napełniały się łzami.
Luke wiedział, że zaraz wybuchnie. Tyle lat przebywał
z dwiema kobietami pod jednym dachem, że znał ich zachowanie aż za dobrze. Nie
czekając na eksplozję uczuć dziewczyny, wziął ją w swoje objęcia i czekał, aż
się uspokoi, bijąc w jego ramię pięściami wyrzuci cały swój gniew.
Nie spodziewał się jednak tego, że ona, aż tak bardzo go
nienawidzi. W chwili, kiedy drapanie i bicie nie dawało żadnych rezultatów, nie
potrafiła się opanować. Furia i żądza mordu nią zawładnęły.
Źrenice się wydłużyły, słuch i węch wyostrzył. Świat stał
się szary, a przez twarz przeszła fala bólu. Czuła, jak szczęka zaczyna się
wydłużać, a zęby boleśnie wyżynają się z jej dziąseł raniąc je, tak samo, jak
język.
Logiczne myślenie zawiodło, stała się w połowie
zwierzęciem, z jego zmysłami i zachowaniem. Poczuła się zniewolona i musiała
się z tej niewoli wydostać.
Każdym
sposobem.
Warknęła i w jednej chwili wbiła swoje kły w jego ramię.
Czuła pod nimi kości barkowe, które pod naporem zaczęły trzeszczeć. Do jej uszu
dotarł krzyk ofiary, który jeszcze bardziej ją zmobilizował do walki o wolność.
Poczuła mocne szarpnięcie i z ogromną siłą odbiła się od
ściany. Przed oczami zobaczyła czarne plamy, a ciało przeszła kolejna fala bólu
Przemiany. Twarz ponownie była ludzka. W ustach czuła słony smak krwi.
Usłyszała morze krzyków, zlepiających się w jedną kulę chaosu.
Zdawało jej się, że ponownie cofnęła się w czasie, że
ponownie to zrobiła, to co każdą pełnią księżyca było jej koszmarem, jej
wspomnieniem, tym pierwszym wspomnieniem, tym najgorszym wspomnieniem…
* * *
Z każdej strony otaczała ją ciemność, lecz ona widziała
wszystko co ma przed sobą. Owładnął nią dziki instynkt, którego nie potrafiła
opanować. Czuła się w jednej chwili i wolna i zniewolona.
Chciała uciec, jak i zostać.
Bronić się i poddać.
Była w miejscu, który tak dobrze znała z dni codziennych, a
wtedy był jej obcy, nieznany złowrogi. Każdy cień, każdy przedmiot i wszystko,
co było wokół niej, zdawało się zagrożeniem.
Nie mogła
opanować się, aby przed tym wszystkim się nie bronić, próbować wyeliminować
zagrożenie.
Własna wola zginęła, a pozostał zwierzęcy instynkt, przymus
ruchu i obrony. Biegła dalej, nie oglądała się, czuła, że gdzieś przed nią jest
cel, słyszała go już z daleka.
Był to cichy szloch, trochę jęków i zapach strachu. To ją
przyciągało i było za drzwiami, do których dobiegała. Jak zawsze niezamknięte,
lekko uchylone, wręcz zachęcające, aby wejść do środka.
Zrobiła
to.
Wpadła niczym strzała przez szparę i rozejrzała się po
pokoju. Naprzeciw siebie ujrzała swój cel. Skulony, do połowy schowany pod
kołdrą i wciśnięty w ścianę. Patrzył się na nią szklistymi oczami
błagającymi, aby go nie widzieć.
Ona jednak go widziała i cieszyła się z tego powodu. Miała
ochotę się bawić, nie robić wszystkiego od razu.
Zaczęła się do niego zbliżać, powoli z wyszukaną gracją.
Przy każdym kroku wydawała cichy pomruk zadowolenia. On nie mógł nic zrobić.
Strach go paraliżował, blokował od środka. Z gardła nic nie ulatywało, prócz
odgłosu szlochu i przyśpieszonego oddechu.
Jego serce łomotało, gdy pierwsze łapy znalazły się na
oparciu łóżka, a następnie na kołdrze. Ona też słyszała bicie jego organu,
widziała panikę w oczach i czuła strach z mieszaniną potu i łez.
Znalazła się koło niego, obwąchała i położyła na nim swoje
łapy. Pazury wpijały się w jego skórę, gdy wchodziła na niego. Jej pysk
znajdował się tuż nad jego twarzą. Powoli przesunęła po jego policzkach nosem,
spokojnie pochłaniając zapach spoconego ciała i łez.
Warknęła zadowolona. Zdobyła to co chciała. Jej cel był już
gotowy do wielkiego finału.
Uniosła
łeb i zawyła z satysfakcją, po czym ostatni raz spojrzała w duże, zaszklone
oczy i rozwarła szczękę.
Do jej uszu nie docierał żaden dźwięk, prócz trzasku
łamanych kości, odgłosu rozdzieranej skóry, mięśni, stawów i organów. Czuła w
ustach i na skórze gorącą krew, wyciekającą z rozerwanej tętnicy. Jeszcze przed
momentem odczuwała łomotanie małego serduszka, teraz już nic nie biło.
Ciało
stawało się chłodne, a krew krzepła i czerniała.
Za oknem ukazywało się słońce. Zdawało jej się, że jest
cięższa, że opada pod jakimś ogromnym ciężarem, a powieki same jej się
zamykają. Wygodnie ułożyła się na pościeli wśród rozerwanego ciała rozchlapując
łapami kałuże krwi i usnęła.
Przebudził ją wrzask kobiety i bluźnierstwa mężczyzny. Ktoś
ją szarpał i bił po twarzy ręką. Wyzywał od potworów i bestii, groził, że
zabije, zatłucze, nie będzie się litował.
Rzucono
ją o podłogę i zaczęto kopać. Próbowała się zasłonić, lecz i tak mocno
obrywała. Kilkakrotnie usłyszała szczęk żeber i ból w klatce. Po twarzy płynęły
słone krople i mieszały się z krwią.
Zaczęła na nią opadać ciężka kurtyna złożona z bólu i
przerażenia. Świat znikał, a ona nic nie mogła zrobić. Ostatnią myślą przed
przepaścią była:
To nie
był pierwszy raz, lecz ostatni.
* * *
- Lucyno,
Lucyno… - Głos był spokojny, acz lekko drżący.
Pokręciła
głową i przetarła ręką oczy. Nadal była w celi, w której zaatakowała swego
ojca. Teraz stał nad nią. Z koszulą przesiąkniętą krwią, lecz pod spodem miał
bandaże.
Patrzył
na nią zaskoczony i lekko przestraszony, lecz gdy dłużej mu się przyglądała tym
wyraz strachu znikał.
- Nie panujesz
nad sobą jako wilkołak, prawda? – spytał, znając odpowiedź.
Odwróciła
od niego głowę, znów czuła się coraz cięższa, a energia życia jakby z niej
ulatywała.
- Jesteś
zdziczała – powiedział załamującym się głosem Luke.
Ona tylko
na moment na niego spojrzała, po czym zebrała w sobie ostatnie resztki energii,
kazała zadziałać Runie Wytrzymałości i wybiegła z celi.
Potrącała każdego na swojej drodze, aż dopadła do drzwi i
wybiegła przez nie. Była bezchmurna noc. Na granatowym niebie iskrzyły się
gwiazdy, a księżyc był bielszy niż wcześniej. Wyskoczyła do góry i
rozprostowała skrzydła. Skierowała się na wschód łapiąc wiatr i poszybowała w
stronę oceanu.
W chwili lotu zaczęła ponownie cofać się wspomnieniami, do
tego co ją zmieniło…
* * *
Spojrzała po raz kolejny w dół. Była na dachu
dziesięciopiętrowca. W normalnych okolicznościach, widok z tej wysokości byłby
niesamowity, lecz teraz wydawał jej się przytłaczający.
Pod blokiem zbierało się coraz więcej gapiów. Słyszała
podniesione okrzyki, prośby i błagania, aby zeszła. W tłumie wypatrzyła matkę i
ojczyma. Oboje nie wiedzieli co mają zrobić nie będąc pewnym, jak ona chce
postąpić.
Z palca nadal skapywała jej krew i brudziła płatki róży.
Przesunęła
się bliżej krawędzi. W chwili kiedy zaczęła jeszcze bardziej przyglądać się
wysokości, która oddzielała ją od ziemi, przestawała odczuwać strach, acz
bardziej zafascynowanie.
Dzień.
Jej
ostatni dzień.
Żegnało
ją słońcem, małymi obłokami, ostrym zapachem roślinności, która ją otaczała i
delikatnym zefirem.
Z daleka usłyszała sygnał straży pożarnej. Uśmiechnęła się
jeszcze bardziej. Jej serce coraz wolniej biło, czuła się lżejsza,
spokojniejsza. Była pierwszy raz od dawna opanowana i pewna tego robi.
Uniosła głowę i pozwoliła po raz ostatni musnąć swą skórę
promieniom słońca. Przymknęła powieki. Ostatni wdech z zapachem tych wszystkich
kwiatów, które kwitły koło niej oraz róży, którą trzymała w dłoni. Ostatni
zefir wyczuwalny na jej skórze. Ostatni widok poruszających się chmur i
ostatni…
Krok.
* * *
Poczuła się jeszcze słabiej. Przed oczami miała wybuch
blasku i tunel ciemności, który pochłaniał jej siły. Ciało straciło równowagę i
zachwiała się w locie. Skrzydła opadły i owinęły wokół niej, a ona niczym
czarno – złote pióro spadła w przepaść.
* * *
Magnus obudził się zlany potem i mocnym szarpnięciem zerwał
ze snu Aleca. Chłopak spojrzał po czarowniku złowrogo, lecz widząc pierwszy raz
strach w jego oczach spytał przejęty:
- Co się
dzieje?
- Lucyna,
muszę iść coś sprawdzić, muszę ją znaleźć.
- Coś się
jej stało?! – spytał lekko drżącym tonem chłopak.
- Coś złego.
– Wstał z łóżka i w pośpiechu założył szlafrok, po czym zniknął za drzwiami
swego gabinetu.
Alec chwilę siedział w bezruchu i rozważał nad tym, czy
Magnusowi będzie potrzebne do odnalezienia coś, co należało do dziewczyny.
Chwilę bił się sam ze sobą, lecz zaraz wstał, podszedł do swojej torby i
wyjmując kawałek papieru ruszył do czarownika.
Nie
pukając, wszedł do środka, bez słowa podszedł do biurka, położył zawiniątko i
na oczach Magnus rozwinął je ukazując…
Mały
pukiel szatynowych włosów.
Włosy ? Oooo Alec skąd je masz ? :D Nie no bosko. kocham <3
OdpowiedzUsuńNie mogę się oderwać od czytania :D <3
Ps. Zapraszam http://opowiada-nia.blogspot.com/
z chęcią wejdę na twojego bloga, jak tylko znajdę odrobiny czasu :D Dziękuję za ten pozytyw, który tobą wręcz targa po przeczytaniu moich rozdziałów :)
Usuń