piątek, 25 lipca 2014

Rozdział# 7 - Nie jestem ani aniołem, ani demonem, ale człowiekiem siebie nazwać nie mogę


Zanim zaczniecie czytać puśćcie to, ponieważ to jest piosenka, którą opisywałam podczas akcji w Ambasadzie https://www.youtube.com/watch?v=ybirL3EtMb8
_______________________________________________________________________

Wchodząc do środka w oczy zakuły ich neonowe reflektory, które poruszając się oświetlały, co chwilę inne zakątki dyskoteki. W chwili, gdy znaleźli się w środku nastała cisza, a zaraz po niej z ogromnych głośników zaczął się wydobywać dźwięk ogromnego bębna. Sala od niego delikatnie drgała, a ludzie zaczęli do tego rytmicznie podskakiwać. Zaraz po tym rozbrzmiał męski wokal.
Wszyscy zaczęli się przeciskać przez tłum omijając dziewczyny, które rozdawały ekstazę i… likier Faerie?
Dopiero, gdy znaleźli się w środku tłumu ujrzeli twarze niepodobne do ludzkich. Clary w duchu cieszyła się, że Luke został na zewnątrz i pilnował wozu. To byłoby dla niego za wiele. Dziesiątki wilkołaków, wampirów, czarowników i Faerie tańczyło koło siebie, brało środki odurzające, popijało je kolorowymi koktajlami i likierem.
Gdy zaczął się refren wszyscy zaczęli go śpiewać, a raczej wykrzykiwać, co dla uwrażliwionych uszu przez Znaki było wręcz nie do wytrzymania.
Przeciśnięcie się przez tłum było bardzo ciężkie, mimo że Alec, Jace, Michał oraz Samuel torowali sobie drogę. Muzyka dawała coraz bardziej po uszach, gdy wreszcie znaleźli się bliżej sceny, aktualnie przyciemnionej i pustej, lecz dało się wyczuć, że coś miało się wydarzyć, gdyż każdy się do niej powoli zbliżał. Cała ósemka zatrzymała się przed nią i wyczekiwała. Widzieli, że w ciemności coś się porusza, lecz niczego więcej nie uchwycili.
Czekali.
Wokal się skończył i zamienił go duet: bębny i skrzypce. Muzyka przyśpieszała i narastała. Zdawała się wypełniać w pomieszczeniu wszystko i wszystkich, aż gwałtownie ucichła, a światła pogasły, lecz tylko na parę sekund.
Wokal ponownie się zaczął, a scena została rozświetlona. Najwyżej ustawieni europejscy Podziemni stali na niej, a wokół nich pojawiły się dwie dziewczyny, tańczące zgoła niedyskotekowo. Przyciągały uwagę każdego, swą gracją i stylem. Widać również były po ekstazie lub likierze, obie miały rozszerzone źrenice i lekkie wypieki na twarzy. Widocznym było, że znały szychy ze Świata Cieni i były z nimi dość blisko.
Muzyka ucichła, a one stanęły koło wilkołaka i wampira. Obaj mężczyźni objęli swoje partnerki i przemówili do tłumu. Dla Nocnych Łowców były to niezrozumiałe słowa w języku polskim, ale tłum wiwatował, klaskał, polewał zdrowie. Michał i Samuel gwałtownie stężeli, a ich twarze stały się ponure i złowrogie. Adam, który znał ich od dziecka, przyglądał się im jakby byli mu zupełnie obcy, ale sam rozumiał ich zachowanie. Wiedział, co mówili wilkołak oraz wampir i wiedział, że to, o czym jest mowa, nic dobrego nie świadczy.
Gdy skończyli rozbrzmiała znów muzyka, a scena ponownie stała się ciemna, gdy tłum zaczął tańczyć.
Wszyscy przybyli od razu skierowali się w stronę zejścia, aby tam złapać owych przedstawicieli i ich partnerki, jednak tamci byli szybsi i zeszli udając się w nieznanym kierunku.

* * *

Lucyna ruszyła do osobnego pokoju z Riencem. Był to główny przedstawiciel wilkołaków. Łatwo było go znaleźć i uwieźć. Wystarczyło tylko kilka tabletek, trochę likieru i rozpięty strój. Z każdym kolejnym drinkiem stawał się coraz bardziej rozmowny, jak i mniej przytomny, lecz ją to najmniej obchodziło, najważniejsze były informacje. Gdy ponownie znaleźli się w wyciszonym pokoju zrobiła dla niego drinka, a dla siebie zwykłe, bezalkoholowe koktajle. Po trzecim leżał już nieprzytomny na stole i głośno chrapał, a Lucy postanowiła sprawdzić, co u siostry.
Bezszelestnie wyszła z pomieszczenia i weszła do przeciwnego. Otworzyła drzwi i krzyknęła wściekła.
Jej przybrana siostra, na wpół rozebrana, opierała się o ścianę i zawzięcie całowała Diega.
Odwrócili się w jej stronę, a Lisa z cichym piskiem zaczęła pośpiesznie się ubierać.
Wampir jednak wściekł się i wysuwając swoje kły skierował się w jej stronę. Dziewczyna nie czekała ani sekundy dłużej. Z kieszeni wyjęła rozkładany mały nóż i jednym ruchem go rozłożyła. Spojrzała na niego z sentymentem pamiętając, od kogo go otrzymała i po co, a następnie wyszeptała imię jednego z aniołów. Broń się rozjaśniła anielskim blaskiem, po czym z rozmachem została wyrzucona w stronę przeciwnika. Po kilku obrotach wbiła się w jego pierś. Podziemny stanął na moment w ogniu, a następnie rozpadł się w pył, jakby wyszedł na słońce. Lucy spojrzała na kupkę popiołu przy jej nogach, po czym złapała swoją spitą siostrę i wybiegła pośpiesznie z pokoju.
Od razu skierowała się w stronę wyjścia, lecz gdy tylko skręciła na salę uderzyła w kogoś i z hukiem upadła na podłogę ciągnąc ze sobą Lisę.
- Co się k… - nie skończyła wulgaryzmu, gdy spojrzała w górę i ujrzała znajome twarze.
Gwałtownie ogarnęła ją wściekłość w ich kierunku, lecz nie zdążyła jej ukazać, ponieważ pomagając wstać pociągnięto ją od razu do wyjścia.

* * *

W samochodzie czuła się jak na komisariacie. Luke, który czekał na nich przy wozie zachowywał się niczym detektyw. Zadawał pytania i wyczekiwał konkretnych odpowiedzi. Co najgorsze, Lisa nie mogła jej już pomóc, gdyż była w swoim świecie i tylko cały czas bredziła od rzeczy. Lucyna całą rozmową i zdarzeniem była wykończona. Wytykała im wtrącanie się w cudze sprawy, mimo to jednak była im po części wdzięczna, że się tam zjawili, bo nie wiedziała, jakby mogło się to wszystko skończyć zakładając przy tym, że jak znalazła się po za Ambasadą nigdzie nie widziała furgonetki chłopaków, co mogło znaczyć jedyne, że zwiali.
W połowie drogi, gdy opowiedziała już cały przebieg wydarzeń i wszystko, co się wydarzyło (nawet akcja z Lisą), wściekłość zagórowała w niej i przestała odpowiadać na kolejne pytania. Zakończyła pytanie stwierdzeniem, że chciała się dowiedzieć, jak posuwa się Sebastian ze swoim planem, a najwyżej ustawieni mieli zawsze najświeższe informacje oraz współpracowali z ciemną stroną mocy. Usiadła sztywno na przednim siedzeniu i tępo gapiła się przed siebie, modląc się w duchu, aby nerwy nie puściły jeszcze komuś prócz niej.

* * *

Wszyscy wrócili zmęczeni do Instytutu, a siostra Adama odzyskała odrobinę świadomości.
- Ale było fajnie! – krzyknęła, po czym spotkała się ze złowrogim spojrzeniem Lucyny.
- Obiecuję, że jak sama za chwilę nie pójdziesz spać, to zaciągnę cię do twojego pokoju za kłaki!
- Nie umiesz się bawić – prychnęła zirytowana.
- Mówiłam ci, nie pij tyle! Ale ty oczywiście musiałaś postawić na swoim i wiesz dobrze jakby się to skończyło!
- Myślałam, że miałyśmy właśnie to zrobić, zbliżyć się do nich – odpowiedziała półprzytomnie.
- Ale nie do takiego stopnia, jazda na górę! – wrzasnęła rozwścieczona, po czym bezsilnie oparła się o kamienną ścianę i przymknęła na moment powieki.
Poczuła się słabiej, a świat wokół niej zawirował, jakby była na karuzeli. Od twarzy odpłynęła jej krewa, a na czole ukazał się zimny pot.
Czas.
Słowa zakuły ją boleśnie w skroniach, po czym znów wszystko zobaczyła: wampira, Lisę, nóż. Próbowała się uspokoić i odtrącić nieprzyjemne wspomnienia z przed godziny. W tym czasie jej siostra chwiejnym krokiem wdrapała się na schody i ruszyła do swojego pokoju.
- Coś się dzieje? – spytał spokojnie Alec, który się do niej zbliżył.
- Co? Nie, nic – odpowiedziała wyrwana z przemyśleń i przeczesując palcami włosy, odsunęła się od ściany po czym weszła do salonu, gdzie czekali już na nią wściekli jak osy dziadkowie oraz Jakub, który prawdopodobnie wrócił z nieudanego wypadu na miasto.
Był ze wszystkich mieszkających nastolatków w Instytucie najstarszy. Miał dziewiętnaście lat, krucze włosy, gładką, delikatną twarz, szmaragdowe oczy i szelmowski charakter, który zawsze w nim ceniła. Był dla niej najważniejszy. Zachowywał się dla niej jak starszy brat i jako pierwszy poznał jej wszystkie sekrety, obawy oraz marzenia. Był jej bliższy niż Adam czy Lisa, ale o tym tylko ona wiedziała
- Lucyna, coś ty sobie myślała? – spytał Jerzy i wstał do niej.
-O to samo już ją w czasie drogi pytałem – wtrącił się Luke, który wyszedł z holu razem z resztą.
- Wy tego nie rozumiecie, nadchodzi coś, czego nikt z nas nie pojmuje! To jest o wiele gorsze od tego, co było niedawno i przewodzi tym wszystkim tylko jedna osoba! Między nami są wtyki, a także kapusie, jak się ich dobrze przyciśnie wyśpiewają wszystko i zdołamy się przygotować, jak również dowiemy się, kto za tym stoi! Tylko, dlaczego zawsze, gdy próbuję właśnie to zrobić, ktoś mi się wpiernicza w interes?! – krzyknęła w stronę wszystkich, którzy pojechali do Ambasady. – Tyle lat nikt się mną nie interesował, a teraz każdy chce mnie wychować na aniołka prosto z nieba. Nie! Ja nie pochodzę z nieba i wiecie o tym dobrze! – wrzasnęła na swoich dziadków.
- Lucyno… - zaczęła spokojnie staruszka.
- Co?! Co chcesz?! Prawdy?! Proszę bardzo: jestem dzieckiem Boga i Szatana, jestem hydrą, chodzącą w ludzkiej skórze, jestem potworem, dla którego śmierć jest rozrywką, a cierpienie najprzyjemniejszą rzeczą, którą mogę zadać. Właśnie tym jestem!
W jej oczach zalśniły łzy, po czym wybiegła z salonu i popędziła do swojego pokoju zatrzaskując z całej siły drzwi. Gwałtownie otworzyła okno i łapiąc ogromną poduszkę ze swego łóżka wyrzuciła ją na dach, sama wychodząc za nią. Zamknęła za sobą okiennice i wdrapała się na miękki materiał. Rozpięła swoją koszulę i spojrzała w miejsce gdzie pod skórą biło serce. Na skórze powoli zaczął się żłobić złoty symbol, jako jedyny niebędący Znakiem, lecz pieczęcią jej cyrografu, ukazujący się tylko, gdy padał na niego blask Gwiazdy Północy. Podkuliła nogi pod brodę i zaczęła przez łzy oglądać rozgwieżdżone niebo, przeklinając w duchu, że dostała drugą szansę.

* * *

- O czym ona mówiła? – spytał Luke w chwili, gdy do salonu weszli Jocelyn z Magnusem.
- Powinna wam sama o tym powiedzieć – odparła staruszka, a czarownik jej zawtórował.
Oboje znali prawdę najlepiej i wiedzieli, że tą wiedzą nie powinni się zbytnio chwalić, póki ona sama im tego nie wyzna.
- To może my do niej pójdziemy? – zaproponował ku zdziwieniu wszystkich Jace.
- Zgoda, a później odwiedźmy Simona w Sanktuarium, jego nowym domu pokoju i w ogóle – westchnęła rozgoryczona Isabell.
- Dobrze, ale już chodź – powiedział Nocny Łowca i skierował się do schodów.
Do jej pokoju dalej poprowadził Adam, który jako pierwszy wszedł do środka uważając, aby nie dostać jakimś przedmiot.
Zdziwiło go, że niczym nie otrzymał po głowie, jak to miał w zwyczaju dostać od Lucyny lub Lisy, kiedy wchodził do ich pokoi.
Wszyscy weszli zaraz za nim i stanęli na środku ogromnego, wypełnionego książkami, ubraniami, bronią jak i sporą ilością płyt i rysunków pomieszczeniu. Mimo że było w nim sporo rzeczy, był to pokój porządny i poukładany, co zdziwiło prawie każdego.
- Przecież nigdzie jej nie ma! – powiedziała lekko przerażona Isabell rozglądając się po pomieszczeniu.
- Spokojnie, nie rób mała paniki – odpowiedział szelmowskim głosem Jakub wymijając ją i podchodząc do okna.
Sprawnym ruchem je otworzył i odwrócił się do reszty.
- Chodźcie – powiedział i odsunął się od okiennicy.
Wszyscy zbliżyli się do parapetu i jeden przez drugiego wyjrzał na zewnątrz.
Siedziała na ogromnej poduszce wpatrzona w gwiazdy. Jej kolorowe włosy targał wieczorny wiatr, tak samo jak rozpiętą koszulę. Delikatnie się trzęsła, bardziej z rozpaczy niż zimna, a paznokciami żłobiła wzory we własnej skórze do tego stopnia, że płynęła po jej przedramionach krew, aby za chwilę znikać już po zagojonych ranach.
Na tle ciemnego nieba z milionem błyszczących gwiazd, wyglądała jak istota nie z tego świata, jakby uciekła z innego wymiaru. Ten widok wypalił się pod powiekami Jace oraz Alec’a, którzy nie posługując się żadnymi słowami, lecz wzrokiem, zgodzili się, aby wyjść na dach i podejść do dziewczyny. Oboje bez problemu przedostali się na dachówki, które okazały się nad wyraz śliskie, jakby były wysmarowane smarem. W ostatniej chwili złapali się framugi, a Clary wydała zduszony krzyk przerażania.
Lucyna gwałtownie odwróciła się zapinając szybko koszulę.
- Co wy do jasnej pogody robicie?! – spytała zdenerwowana widząc, jak próbują utrzymać równowagę.
- Idziemy do ciebie – powiedział bez precedensu Jace.
- Cholera, ale tu ślisko – przeklął Alec, łapiąc równowagę.
Dziewczyna wstała i spojrzała na nich wściekle, po czym rozwinęła swoje skrzydła, na których znaki w świetle księżyca zaczęły się mienić niczym tęcza.
- Nie ruszajcie się, bo odlecę.
- Blefuje – powiedział Jakub, stojący w oknie. – Nie jest w stanie polecieć, gdyż miała jeszcze niedawno połamane skrzydła i nie trenowała. Nie zdoła się utrzymać.
Lucy, zacisnęła z całej siły pięści i cofnęła się na kraniec dachu. Znała go na tyle dobrze by wiedzieć, która dachówka nie jest śliska i nie odpadnie, gdy na niej stanie. Patrzyła się lodowatym wzrokiem na wszystkich stojących w jej pokoju i na dachu.
- To dobrze się składa, zakończę wreszcie to, co już dawno powinno być zakończone – syknęła przez zęby.
- Czyli co? – spytała, Isabell.
- Życie – powiedziała i wygięła się w tył lecąc w stronę ziemi głową.
Wszyscy gwałtownie zamarli, a Alec z Jacem, z poślizgiem zjechali na kraniec dachu, przerażeni. Oboje jak na znak się wychylili, a Lucyna musnęła ich piórami po twarzy frunąc, jak strzała w górę i z obrotem rozprostowując do końca skrzydła. Zaczęła z gracją obracać się wokół własnej osi, pikować i unosić się, szybować i okrążać Instytut pozostawiając po sobie złoty pył.
Robiąc czwarte kółko wylądowała za chłopakami i łapiąc ich za ręce, pociągnęła do okna. Wszyscy jak na znak się przesunęli, a Lucy chwytając się framugi wskoczyła do środka zaraz po ukryciu skrzydeł.
- Zawsze stawiasz na swoim? – spytał z irytacją Kuba.
- Tobie? Zawsze. – Uśmiechnęła się do niego i delikatnie pogładziła jego policzek.
Chłopaka przeszedł przyjemny dreszcz, a do głowy wróciło wiele wspomnień, związanych jedynie z nią. W ostatniej chwili zdusił w sobie chęć prośby o powtórzenie kilku wydarzeń i nie chcąc bardziej się zmieszać wyszedł z pokoju.
Chwilę patrzyła za nim z lekkim rozżaleniem w sercu, lecz po chwili odwróciła się do reszty i widząc ich wyrazy twarzy wiedziała, co chcą wiedzieć i postanowiła, choć trochę im to wyjaśnić.
- Chodźcie na dół – powiedziała po dłuższej chwili i wyszła z pokoju.

* * *

- Każdy z was nazywa mnie upadłym aniołem, lecz wiecie dobrze, że są to dzieci Boże, które wpadły w sidła Szatana, a ja jestem aniołem upadłym nieba, gdyż Bóg oddał mi największą część duszy. Tak... Umarłam i narodziłam się na nowo, lecz już bez tego, co ludzkie. W chwili, kiedy się odradzałam większość duszy oddał mi Bóg, lecz resztę otrzymałam od Szatana. Tak samo Diabeł podarował mi skrzydła, aby Gabriel mógł nakreślić na nich anielskie Znaki chroniące mnie. Na skórze wypalono mi Runy piekielnym ogniem, a rany obmyto świętą wodą, która zamaskowała wszystko, zostawiając moc. Diabeł oddał mi część swego charakteru i zdolności tak, aby równoważyły się z darem od Boga. To wszystko brzmi niesamowicie, lecz za to zapłaciłam najwyższą cenę...
Nastała grobowa cisza, jaka mogłaby jedynie panować w Cichym Mieście. Podążała wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych i szukała kogoś, kto będzie niewzruszony, lecz patrzyli na nią jakby miała raka, którego nie można już wyleczyć. Jakby to, co otrzymała, jako dar było najgorszą chorobą, śmiertelną…
Taka prawda…
- Oto i moja tajemnica skrzydeł i tego wszystkiego… wierzę i w Boga i w Szatana, choć nie jestem ani aniołem, ani demonem, a człowiekiem siebie nazwać nie mogę – zakończyła z żalem i spuściła wzrok.
- Jesteś Lucyną, moją siostrą – odparł Adam i wyszedł do przodu.
- Jesteś aniołem i kimś ważnym w moim czy każdego zgromadzonego tutaj życiu – dopowiedział Peter i również się wysunął.
Spojrzała na nich z wdzięcznością, a następnie na resztę, która zaczęła przytakiwać na te słowa i zgadzać się z nimi.
- Znamy prawdę, lecz nie będziemy przez to inaczej cię traktować – odparł Alec i również postąpił krok do przodu.
Zaraz po tym każdy tak powiedział i również się do niej zbliżył.
- Pamiętaj, że masz nas wszystkich i jesteś członkiem rodziny, Lucy – zakończył Jerzy i uśmiechnął się do niej.

* * *

Wróciła do swojego pokoju i ponownie wyszła na dach. W tym miejscu czuła się najlepiej i po każdym ważnym dla niej wydarzeniu lubiła się tutaj zrelaksować. Zamknęła oczy i zaczęła się wsłuchiwać w szum wiatru oraz odległe dźwięki ruchliwej ulicy.
- Można? – Usłyszała za sobą spokojny głos.
Szybko się odwróciła i ujrzała za sobą Luka, który stał przed oknem i patrzył na nią niepewnie.
- Tak, jasne – odpowiedziała lekko zmieszana i przesunęła się na poduszce.
- Dzięki – odparł i usiadł koło niej. – Chciałem z tobą porozmawiać.
- Tego się spodziewałam – rzekła i lekko uśmiechnęła.
- Rozchodzi mi się o twoją likantropie. - Na te słowa dziewczyna gwałtownie stężała, a jej postura była już mniej przyjazna, jak i wyraz twarzy. - To, że jesteś zdziczała nic nie znaczy, możemy potrenować i cię oswoić jako wilka. Zajmie to trochę czasu, ale zawsze można popróbować.
- Ale gdzie? – spytała widząc małe światełko w tunelu.
- Nocami w parku. Będziesz się zamieniała nie tylko pełnią i trenowała własną, ludzką wolę, a nie zwierzęcą.
- Nie wiem – odpowiedziała niepewnie i odwróciła głowę.
- Jak się zdecydujesz powiedz mi o tym córeczko – powiedział i całując ją w czubek głowy wrócił do pokoju.
Znieruchomiała na dłuższy czas, uświadamiając sobie, że pierwszy raz ją tak nazwał – córką.
Gdy księżyc był już nisko, dopiero wróciła do siebie i poszła spać, chodź nadal jej głowę trapiła propozycja ojca.

* * *

Gdy Jace z Alekiem, Clary i Isabell zeszli rano do salonu przeżyli niemałe zdziwienie. W Instytucie nie było cicho i spokojnie, lecz gwarno i wręcz tłoczno. Między pokojami, salonem a kuchnią cały czas ktoś się przewijał.
Domownicy, jeszcze nieubrani ani nieuczesani rozmawiali między sobą, pomagali, pożyczali, czasami nawet kłócili. Wszystkie zajęte pokoje miały pouchylane drzwi. Z jednego dobywał się uroczy śmiech bliźniczek, z kolejnego narzekania Adama, a z następnego sunęła gorąca para wodna. W przeciwnych pokojach również było słychać głosy rozmowy, co jakiś czas któryś z nastolatków wychodził i na bosaka zbiegał do kuchni by zaraz z niej wybiec i wrócić do pokoju, lecz nie zawsze swojego.
Kubuś sunął przez hol ciągnąc za sobą misia i trąc zaspane oczy. Po chwili został wzięty na ręce przez Michała, który szybko zabrał go do salonu i mówiąc roztargniony „dzień dobry” posadził małego na kanapie nakazując mu czekać na śniadanie, a sam pobiegł po tacę z kubkami i porcelanowymi czajniczkami z herbatą i kawą.
Nocni Łowcy ze Stanów patrzyli się na to zszokowani. Był to dla nich chaos, który o dziwo miał swój porządek. Każdy wiedział gdzie ma iść, co zrobić, w między czasie porozmawiać z innymi. Z góry dochodziły już krzyki i śmiechy nastolatek, co oznaczało, że się już pogodziły. Po chwili do salonu w samych majtkach i podkoszulku jednego z chłopaków wpadła Lucyna i przed ogromnym lustrem zaczęła rozczesywać włosy.
Zaraz za nią zeszła Lisa i sama czesząc swoje mówiła:
- To nie ja zbiłam ci lustro!
- A to niby kto?! Najlepsze jest to w tym, że jeszcze nikt nie zawiesił mi nowego.
- Sama je zbiłaś, a i nawet wiem, kiedy – rzekła dumnie dziewczyna stając przy schodach.
- No niby, kiedy? Bo aż jestem ciekawa – odpowiedziała Lucy ignorując innych i nadal się czesząc.
- A wtedy, kiedy ty postanowiłaś ochrzcić swoją łazienkę z Peterem i uderzyłaś w nie własnymi plecami namiętnie się całując i Bóg wie, co jeszcze – odparła szyderczo się uśmiechając do siostry.
Wszyscy w salonie umilkli, a ci, co pili to aż się zakrztusili. Lucyna gwałtownie się odwróciła do Lisy i spojrzała na nią wściekła.
- Zabije cię! – syknęła z udawaną złością i ruszyła w jej stronę ze szczotką w gotowości.
Dziewczyna nie zwlekając pomknęła w stronę bawialni i pokoju muzycznego, a Lucy zaraz za nią. Po chwili w całym Instytucie rozbrzmiał ich pisk i głośny śmiech.
- Nie przejmujcie się nimi – powiedział Jakub wchodząc do salonu. – Najbardziej, co może ucierpieć to szczotki, a teraz chodźcie na dół do głównej jadalni.
Odsunął się, aby wszystkich przepuścić, po czym stanął przy schodach i krzyknął głośno:
- Śniadanie!
Jak na zawołanie, wszyscy czy ubrani czy też nie zaczęli schodzić na dół. Dziewczyny jako pierwsze przybiegły i witając całusem i uściskiem dziadków oraz młodsze rodzeństwo zaczęły pomagać w noszeniu. W kuchni okazało się, że również pomaga Jocelyn, a Luke pilnuje patelni, na których smażyły się jajka.
- Dzień dobry! – krzyknęły obie, a wyglądały jakby wróciły z potężnej wichury.
Każdy na nie spojrzał lekko zszokowany, zapominając o odpowiedzi. One jednak w ogóle się tym nie przejęły i z gracją zaczęły przynosić na stół jedzenie.
Gdy wszystko, co było naszykowane znalazło się na stole, każdy do niego zasiadł i rozmawiając zaczął jeść.
Na początku goście byli lekko zmieszani, lecz po chwili również przyłączyli się do konwersacji i zaczęli się czuć jak część tej wielkiej rodziny. Zdawało się, jakby ten Instytut był prawdziwą Utopią. Miejscem gdzie nie ma waśń, gdzie każdy żyje w zgodzie i zachowanym porządku. Tutaj każdy siebie rozumiał, szanował i traktował jak rodzeństwo.
W połowie śniadania Lucyna gwałtownie spoważniała i zaklęła pod nosem.
- Czy to ładnie tak zapominać o jeszcze jednym lokatorze? – spytała ironicznie i szybko skierowała się do kuchni.
Po chwili z niej wyszła trzymając w rękach małą, srebrną miskę z karmą.
- Pikuś! – krzyknęła i jak na zawołanie z pod stołu wyłonił się małej wielkości pekińczyk o biszkoptowej sierści. Wyciągnął się niczym kot i ziewnął zamaszyście, po czym dystyngowanym krokiem skierował się do Lucyny. Najpierw oparł się o jej kolana i polizał ją w policzek, gdy klęczała, a następnie zainteresował się zawartością miski.
Pies ten zachowywał się jak arystokrata. Miał dumny krok, zawsze trzymał łepek wysoko w górze, a jego bujna sierść pod nią imitowała grzywę lwa. Prócz tego miał długi, przełożony na prawy bok puszysty ogon, którym zamiatał podłogę.
Lucyna poklepała go lekko po łepku i wróciła do stołu.
- Co to za rasa? – spytała, Isabell patrząc na zwierzaka.
- Pekińczyk – odpowiedziała za nią Margaret.
- A dlaczego on ma taki płaski pysk? – zapytał bezprecedensyjnie Jace.
- Bo miał spotkanie z patelnią – odparła sarkastycznie Lucyna.
Nocny Łowca popatrzył na nią zszokowany.
- Nie słuchaj jej Jace – odpowiedziała śmiejąc się Lisa. – Ta rasa już taka jest. Mają krótkie pyszczki i ogromne oczy oraz są…
- Wredne – powiedziała na koniec Lucy. – Jest to rasa pochodząca z Chin. Kiedyś te psy mógł mieć tylko chiński cesarz, który dzięki ich niewielkim rozmiarom trzymał je w swoich rękawach szaty. Były one ostateczną ochroną władcy, bo mimo ich rozmiarów są bardzo niebezpieczne, gdyż mają tylko jednego właściciela, tak jak koty i będą go do końca chroniły.
- To wiadomo skąd ma taką postawę – skwitował Alec i zaczął dalej jeść.
Rozmowa zaraz zmieniła swoje tory, aż do chwili, kiedy Jerzy otrzymał ognistą wiadomość. Wszyscy gwałtownie umilkli, a mężczyzna biorąc pod rękę swoją żonę wyszedł z pomieszczenia przepraszając gości.
- Ej, co to może być? – spytał Peter resztę przy stole.
- Mam głupie przeczucie, że rozchodzi się o mnie… - powiedziała spokojnie Lucyna. – Jakby nie patrzeć jestem w Europie bezprawnie, więc Cleve na pewno już mnie wyczuło.
- Nie gadaj głupstw! Przecież ty nic nie zrobiłaś – syknął zirytowany Samuel.
- Nie wiem czy „zabicie” ojczyma jak również jeszcze kilku osób, a także sprzeciwienie się Enklawie jest takim „nic” – odparła.
- Jak to zabiłaś? – Spytała zaskoczona Clary i lekko się wzdrygnęła.
- Jako wilkołak zabijam ludzi. Jestem zdziczała, nic nie pamiętam z pełni, a po drugie przybyli do mnie kiedyś wysłannicy z Cleve i chcieli mi odebrać Znaki, ponieważ okazałam się Podziemnym, któremu trwałe Znaki pozostały. Ja nie pozwoliłam ich sobie odebrać i lekko się rozwścieczyli moim postępowaniem. Niedługo później chcieli mi je odebrać siłą, a ja się nie dałam no i trochę ich poszkodowałam, więc wystawili na mnie list gończy na cały kontynent, a ja uciekłam chroniąc tym swoją głowę.
- Widać miałaś wtedy gorsze dni – westchnął Jakub, kiedy zapadła długa cisza.
- A może okres ci się zbliżał? – spytała zamyślona Lisa.

* * *

- Jeszcze dzisiaj przyjdzie do ciebie Lucyno brat Zachariasz, ma podobno do ciebie sprawę.
- Do mnie?! – wykrztusiła zaskoczona patrząc na Margaret.
- Tak, czy wiesz może w jakiej to być sprawie, znów kogoś zabiłaś? – spytała surowo.
- Nie! Nie zarzucaj mi takich rzeczy! – krzyknęła wściekła.
- Uspokój się i nie podnoś na mnie głosu! – skarciła ją staruszka.
Dziewczyna nic więcej nie mówiąc wstała od stołu i wyszła z jadalni mrucząc pod nosem:
- Co Jem ode mnie chce?

wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział #6 - Kolejny element układanki

Wszyscy wstrzymali oddech, połowa nawet zamknęła oczy. Zdawało jej się, że spada całą wieczność, że ten lot jest nieskończenie długi. Nic nie widziała, nie chciała widzieć. Wolała wyobrazić sobie przybliżającą się ziemię. Po chwili poczuła ból, nastała ciemność i błoga cisza.
Ludzie podbiegli, do roztrzaskanego ciała, policjanci zaczęli ogradzać teren, straż spłukiwała krew, która była wokół. To wszystko działo się tak szybko, a trwało godzinami. Podjechał konwojent i zabrał ciało do kostnicy.
W ciemności zaczęła słyszeć głosy. Jeden niczym śpiew amazonek, drugi niczym skrzek. Oba do niej przemawiały, jeden przez drugiego. Słowa się składały, jak w inkarnacji:

- Wybrana z pośród duszy setek…
- Aby złączyć to, co jest wrogami.
- Zrodzona na nowo, w tej samej skórze
- Lecz inna, zmieniona, oddana naturze.
- Jej duszę podzielną w większości oddałem
- Ja również swą część jej powierzyłem.
- Ty żyjesz na szali, a szalą jest Ziemia.
- Im niżej się kłania, tym bliższa mi jesteś
- Im wyżej się wznosisz do mnie się zbliżasz.
- Ja daję ci skrzydła, na znak mego stworzenia,
- A moje dziecko na nich runy złoży.

Nastała dłuższa chwila milczenia po czym dwa głosy zaczęły mówić jednocześnie:

- Ty jesteś zrodzona z Nieba i Piekła. Ty jesteś żyjącym przymierzem wrogów. Ty jesteś kimś innym, na którego kładziem losy świata tego. Twój wybór jest, jak wszystko się potoczy, lecz czas cię nagli i szybko umyka. My wybierzemy twoją chwilę śmierci, my zabierzmy ci oddech i ciało. Będziesz to czuła, będziesz tego świadom, sama wyczujesz kiedy czas nadejdzie. Stajesz na szali teraz równej świata, każdy twój krok będzie kowadłem lub piórkiem. Stąpaj z myślą i rozsądkiem, zużyj życie godnie. Swą krwią wylaną z rozpaczy i cierpienia podpisałaś cyrograf, bądź tego świadom. Nie wycofasz się przed tym jesteś sobie winna, jak również jesteś darem zesłanym na Ziemię.

Po tych słowach nastąpiła eksplozja jasności i płomienie, które lizały jej ciało, acz były zimne. Wszystko się do niej zbliżało, ciało wewnątrz paliło, jakby było żywym ogniem, lecz ona przestała z tym walczyć, czekała, aż wszystko ucichnie, osłabnie, jak się skończy...
Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą niebieskie, zimne światło, lekko mrugające i, co chwile przygasające, jakby gdzieś w pobliżu panoszyły się demony. Uniosła się powoli na łokciach i spojrzała na swoje ciało, nadal ubrane w sukienkę, całą zalaną krwią, mimo że nie czuła już bólu.
- Czy ja umarłam? – szepnęła sama do siebie – Ale to dlaczego oddycham?
Powoli zsunęła się z metalowego, chromowanego stołu i chwiejnym krokiem zbliżyła do umywalki z lustrem. Przyjrzała się sobie i zamarła. Jej twarz opuchnięta, porozcinana zakrwawiona, wręcz całkowicie zmasakrowana, zaczęła się goić na jej oczach. Tak samo stało się po chwili z rękoma, torsem i całym ciałem. Szybko obmyła twarz wodą i zaczęła się sobie przyglądać. Całkowicie zapomniała o tym, że w środku nocy znalazła się w kostnicy, gdzie leżało jeszcze wiele ciał. Gdy to sobie uświadomiła przełknęła głośno ślinę i powolnym krokiem zaczęła się cofać do drzwi. Będąc już blisko, nagle poczuła ból łopatek, zmuszający ją do osunięcia się na kolana. Zaczęła się miotać w konfuzjach, po czym poczuła, że coś się z niej wydostaje.
Skrzydła.
Pokaźnych rozmiarów, czarne, opierzone kończyny, na których widniały starannie narysowane złote Znaki. Dużo z nich widziała po raz pierwszy w życiu, niektóre jednak były jej znajome.

- Jesteś paktem dwóch wrogów, a na twych barkach spoczywają losy tego świata. – Usłyszała w swojej głowie głos, który uświadomił jej, że to co się wydarzyło nie było snem.
- Ja naprawdę powstałam z martwych – szepnęła przytykają sobie rękę do ust.

* * *

Obudziła się i zaczęła masować obolałe skronie. Znowu śniło jej się to wszystko, o czym chciała zapomnieć, jednak to wolało ją prześladować.
Mijał piąty dzień od kiedy, znalazła się u siebie w Instytucie i już powoli stawała na nogi, lecz do tej pory nie rozwijała skrzydeł, wiedząc, że i tak nie będzie wstanie na nich latać, a po drugie był środek nocy.
Ponownie zsunęła się na poduszki i postanowiła jeszcze odrobinę przespać.

* * *

Podleciała do swojego domu i ujrzała zrozpaczoną matkę kłócącą się z Erekiem. Mężczyzna na nią krzyczał i podnosił rękę, lecz dopiero za którymś razem opuścił ją na twarz Sferii. W Lucynie zagotowała się chęć mordu. Miała wielką ochotę potraktować jej oprawcę tak samo, jak on jej matkę, lecz powstrzymała się i czekała na dalszy przebieg wydarzeń.
Sferia, nie została mu wdzięczna i również przyłożyła mu w twarz, po czym wybiegła z domu i ukryła się w szopie. Lucy w ostatniej chwili skryła się za filarami, aby jej nie zauważyła.
Długą chwilę było słychać odgłosy z pomieszczenia, gdzie schowała się Sferia, lecz nagle zapadła grobowa cisza. Dziewczyna zaciekawiona tym, zajrzała do pomieszczenia i zmarła. Jej matka wisiała się na sznurze, a do bluzki przyczepiła sobie kartkę z napisem:

Kochani!
Opuszczam was, gdyż nie mogę znieść tego, że moje dziecko nie żyje. Zostałam sama, z winą ciążącą mi na sumieniu. Nie jestem w stanie z nią żyć, więc odchodzę, z nadzieją, że tam zostanie mi wybaczone, jak i zarazem kiedyś wszyscy się spotkamy.
Kocham Was.
Sferia

Lucyna w ostatniej chwili przełknęła łzy, które chciały wypłynąć z oczu. Jej matka nie widząc oparcia w swoim mężu, załamała się i powiesiła, zostawiając, jeszcze piątkę dzieci. Nie mogła tego przetrwać, patrząc na blednące ciało, osoby którą jako jedyną kochała i nienawidziła tak mocno, jak tylko mogła. Nie myśląc zbyt długo, odwróciła się i wyszła z szopy sztywnym, prostym krokiem, po czym zaraz skierowała się do domu, gdzie zaplanowała urządzić mały psychiatryk dla kogoś, komu należał się jedynie obłęd i bolesna śmierć.
Tak właśnie Lucyna zaczęła wykańczać psychicznie swego ojczyma. Ukazywała mu się nagle i znikała. Szeptała do niego i krzykiem wybudzała ze snu. Cieszyła się, że jej rodzeństwo zostało w Instytucie z dziadkami, a ona mogła do woli się bawić niczym najgorszy oprawca. Dwa tygodnie, dzień w dzień dręczyła go, aż zapadł się w swoim własnym umyśle i będąc już niezdolnym do racjonalnego myślenia zmusiła go, aby sam się zabił. Zrobił to z wielką chęcią. Bez problemu przebił się nożem, dzięki czemu ona nie musiała sobie plamić rąk jego krwią.
Szala obniżyła się.
Parę dni później odwiedziła wspólny grób, gdzie była pierwszy i ostatni raz. Położyła dwie róże; na grobie matki i na grobie Antosia, do którego śmierci przyczyniła się ona sama. Trzeci grób – Ereka – postanowiła nie zbeszczeszczać, choć miała na to wielką ochotę.

* * *

- Magnusie, czy ty wiesz, gdzie się ona dokładnie znajduje? – spytał Luke podjeżdżając na lotnisko.
- Tak – odparł czarownik ze stoickim spokojem
- Czyli gdzie? - dopytywał
- W Instytucie.
- Za bardzo to nie pomogłeś – odburknął Jace, a następnie dodał: – Dlaczego nie możemy przenieść się Bramą?
- Wiesz ile kosztuje to mojej magii, a zarazem fryzury?  Po drugie, przecież i tak nie płacimy za lot, bo już się o to postarałem, a będziemy mieli ciekawe widoki – odrzekł Magnus z uśmiechem.
Prawie wszyscy westchnęli żałośnie i popatrzyli na siebie z brakiem jakiegokolwiek przekonania, co do słów czarownika.
Do Polski ogólnie jechało ich ośmioro: Luke, Jocelyn, Alec. Magnus, Jace, Izzy, Clary i Simon, który nie chciał zostawić Isabell samej. Państwo Lightwood’owie pozostali, aby zająć się Instytutem, a Maia na czas nieobecności Luciana postanowiła zaopiekować się stadem.
- A w ogóle wiesz gdzie jest ten Instytut? – spytał Alec patrząc na Magnusa.
- Wiem gdzie powinniśmy go szukać, ale najpierw dolećmy na miejsce – odpowiedział i skierował się do wejścia samolotu z biletami, które nagle znalazły się w jego ręce. – Chyba lubicie latać pierwszą klasą?

* * *

Drzwi otworzyły się ostrożnie, a w ich wnęce ukazała się głowa Lisy.
- Lucy, śpisz?
- Nie. Jestem przy toaletce – odpowiedziała dziewczyna i lekko się wychyliła na stołeczku obszytym jedwabiem.
Lisa od razu weszła do środka i usiadła na łóżku przyglądając się swojej przybranej siostrze.
Tak bardzo się za nią stęskniła, że gdy znów wróciła do rodziny, nie opuszczała jej na krok, tym samym cały czas wypytując się o ostatnie półtora roku.
- Lucy wiem, że dziadkowie się już ciebie o to tyle razy pytali, ale ja nadal nie rozumiem, gdzie ty się tyle czasu podziewałaś?
- Już ci mówiła Lis, że byłam w różnych miejscach, nigdzie nie gościłam zbyt długo, więc nie potrafię ci określić dokładnego mojego adresu zamieszkania przez ten czas.
Lisa cicho westchnęła i spojrzała na odbicie Lucyny, po czym zaciekawiona zapytała:
- Co robisz?
- Obcinam włosy. Jak chcesz, możesz mi trochę pomóc.
- Ale jak?
- Normalnie, przynieś mi ostrzejsze nożyczki, a i może jeszcze kilka farb do włosów.
Uśmiechnęła się do młodszej siostry, która już biegła do drzwi.

* * *

- No i jesteśmy na miejscu! – powiedział uradowany Magnus.
- Czyli? – spytała Izzy rozglądając się po zatłoczonym lotnisku i ludziach, którzy rozmawiali ze sobą, w nieznanym jej języku.
- Czyli – sapnął czarownik – na lotnisku im. Władysława Reymonta w Łodzi.
- Łatwiejszej nazwy do wymówienia dać nie mogli – żachnął się Jace, a Clary lekko się do niego przytuliła.
- Teraz dobrze by było znaleźć jakiś bus lub ogromną taksówkę, abyśmy wszyscy się mogli w niej pomieścić – rzekł Bane.
- Aby sobie to ułatwić, moglibyśmy nasz wspaniały Seksapil Pingwina ponownie zmienić w szczura – zaproponował Jace z ogromnym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Nie zgadzam się! – warknęła Isabell i wzięła pod rękę Simona, który zawzięcie jej przytakiwał.
- Nie kłóćcie się teraz, tylko może wyjdźmy na zewnątrz i już skierujmy się do tego Instytutu – przerwał waśń Luke i ruszył w stronę wyjściowych drzwi.
Gdy znaleźli się przed głównym wejściem, rozglądali się za dość sporymi środkami transportu, lecz prócz autobusów miejskich, a następnie tramwajów, które okazały się dla nich lekkim zaskoczeniem, nie ujrzeli niczego co mogłoby ich przewieźć do celu.
Magnus, któremu najmniej to przeszkadzało, skierował się w stronę ulicy Pienistej, a następnie Obywatelskiej. W czasie drogi sporo mówił o miejscach, które mijali, a najwięcej opowiadał, gdy znaleźli się na ulicy Fabrycznej i Przędzalnianej, która prawie w całości została zabudowana dziewiętnastowiecznymi famułami, w których dawniej mieszkali robotnicy pracujący w Białej Fabryce i nie tylko.  
Idąc tą ulicą, przechodząc przez Aleję Piłsudskiego, a następnie mijając Nawrot, dotarli do parafii stojącej na rogu. Pierwsza część budynku, był to odnowiony kościół, z którego właśnie wychodzili wierzący z wieczornej mszy, lecz zaraz za nim zaczął się zmywać czar i ukazał ogromną gotycką dobudówkę, a bardziej prawdziwy kościół ustawiony, na poświęconej ziemi.
Instytut.
Prowadziła do niego stara furtka, która pod wpływem Znaku Otwierającego, zgrzytnęła przeraźliwie i wpuściła ich do środka.

* * *

Lucyna wzięła komórkę do ręki i sprawdziła sms’a od starego znajomego, do którego odezwała się za potrzebą. Uśmiechnęła się sama do siebie i pobiegła przez korytarz.
Szybko zastukała w drzwi i nie otwierając ich krzyknęła przez nie:
- Lisa, zbieraj się! Dostałam wstęp do Ambasady, nie mamy czasu, a Oni nie lubią czekać!
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko szybko zaczęła grzebać w swojej szafie.

* * *

Dzwonek do drzwi ponownie zabrzęczał i rozniósł się echem po kamiennym wnętrzu Instytutu.
- Obiecuje, że to jak znowu ty Jakubie, wracasz pijany, to nie wpuszczę cię! – krzyknęła idąc do drzwi Margaret, po czym przykładając stelę do zamka, otworzyła je.
Przed nimi stała spora grupa młodych Nocnych Łowców, czarownik i wilkołak, którego od razu rozpoznała po bliznach i zapachu.
- Słucham? – spytała po polsku, a gdy ujrzała, że jej nie rozumieją zaraz poprawiła się w języku angielskim.
- My do Lucyny Graymark – odpowiedział Magnus.
- Simon, proszę zostań na zewnątrz, niedługo do ciebie przyjdę – zwróciła się do wampira Isabell, a on lekko przytaknął głową.
- Boże Święty, w co ta dziewczyna się wpakowała? – szepnęła staruszka sama do siebie, po czym niechętnie ich wpuściła do środka i zaryglowała wejście. – Zapraszam do salonu, przyniosę coś do picia, kawę, herbatę, a Lucy zaraz powinna zejść na kolację, więc wybaczą państwo, ale już nie będę jej szukała. – Uśmiechnęła się poczciwie i ruszyła w stronę schodów prowadzących do kuchni.
Wszyscy powoli weszli do ogromnego pokoju przepełnionego fotelami, kanapami oraz kilkoma regałami z książkami. W niedużej mierze odróżniał się od Instytutów zachodnich, w których nie raz przebywali, lub odwiedzali. Ten wydawał się ogromnym domem, zadbanym i przerobionym na dziewiętnastowieczną modę, czyli wszystko drewniane i cieszące oko swymi pięknymi wzorami i freskami.
Również każdego zastanawiało ilu na stałe Nocnych Łowców tutaj mieszka wiedząc, że minimum dwójka na pewno.
Zapadła dość długa cisza, gdy dało się słyszeć ciche kroki od strony schodów prowadzących na wyższe piętra.
Gdy ujrzeli ją ponownie, nie wiedzieli, czy to jest ta sama osoba, z którą mieli do czynienia wcześniej.
Była… inna.
Jej wygląd przykuwał uwagę; włosy, które jeszcze do niedawna miała ścięte równo i z grzywką na bok, teraz zostały obcięte do połowy łopatek i bardzo wycieniowane, przez co zdawało się ich o wiele więcej. Nie miały już koloru ciemnego blond, lecz były ciemnobrązowe z kilkoma błękitnymi pasemek. Oczy miały idealnie zrobione granatowe powieki i czarne kreski, a usta były czarno – czerwone przypominające dojrzałą wiśnię. Paznokcie okazały się intensywnie ciemno niebieskie. Ubrana była w przetarte dżinsy i męską czarną koszulę, przeciągniętą pasem, a do tego samego koloru, co góra trampki na koturnie. 
Jej strój i cały wygląd bardzo przykuwał uwagę, lecz ona nic sobie z tego nie robiła, nawet ich nie zauważyła, tylko szybkim krokiem podeszła do drzwi.
- Lisa, do jasnej cholery pośpiesz się! – krzyknęła w stronę schodów, po których powoli schodziła dziewczyna ubrana w podobny strój, lecz z mniejszym makijażem, bez farbowanych włosów i z większymi trudnościami w chodzeniu na koturnie.
- Już, już idę – wysapała.
- Mówiłam ci, załóż zwykłe buty, jak nie umiesz w nich chodzić – westchnęła i chowając komórkę do kieszeni złapała za klamkę do drzwi w chwili, gdy dziewczyna gwałtownie się zatrzymała i otworzyła szeroko oczy i usta.
- Lucy, chyba mamy gości – szepnęła, lekko przerażona.
- No i co z tego? Na pewno nie do nas, lecz do któregoś z chłopaków. Pośpiesz się, bo za chwilę nie wyjdziemy w ogóle, jak nas dziadkowie złapią, a wiesz dobrze, że Oni nie lubią czekać – warknęła dziewczyna i podeszła do niej, łapiąc za rękę.
Spróbowała ją pociągnąć, gdy spojrzała na gości i w ostatniej chwili przełknęła przekleństwo.
- Lisa, ruszaj się! – syknęła i szybko pociągnęła siostrę do drzwi.
- A wy, dokąd? – Usłyszały znajomy głos Margaret dochodzących ze schodów kuchennych.
- Yyy… - jęknęły obie w chwili, gdy główne drzwi się otworzyły i stanęli w nich Samuel i Peter.
Wszyscy patrzyli na siebie nie wiedząc, co powiedzieć.
- Dziewczyny, a wy, jak widzę wybieracie się na imprezę – przerwał ciszę Samuel.
- Tak, wybieramy się, ale jak nas nie przepuścisz, to może w ogóle nie pójdziemy – szepnęła złowieszczo Lucy, nadal trzymając Lisę za rękę.
- Margaret, czy wiesz gdzie one się wybierają? – spytał Peter.
- No właśnie nie wiem. Po pierwsze i tak im nigdzie nie pozwolę TAK wyjść, a po drugie, Lucyna ma gości. – Wskazała głową na salon, w którym nadal wszyscy siedzieli i z zaciekawieniem przyglądali się całemu zdarzeniu.
Samuel zainteresowany ruszył do przodu, aby spojrzeć na nowo przybyłych w chwili, gdy z zewnątrz dobiegł sygnał klaksonu.
Lucy nie czekając ani chwili dłużej, pociągnęła siostrę i wybiegła na zewnątrz krzycząc:
- Wrócimy, nie martwcie się i nie czekajcie!
- Lucyna! – krzyknęła wystraszona Margaret i pobiegła za dziewczynami.
Obie zdążyły wybiec przed kościół i nie otwierając drzwi wskoczyły przez okna do mini – vana.
- Ruszaj! – wysapała Lucy na kierowcę i z piskiem opon wyjechali na pustą ulice.
- Boże Święty – westchnęła załamana staruszka i wróciła do Instytutu. – Gdzie one mogły pojechać?
- Jak, gdzie? Przecież Faerie dzisiaj w Ambasadzie organizują największą dyskotekę dla Podziemnych. Lucyna nigdy nie odpuści takiej okazji, a po drugie jej się nie dziwię. Rzadko się zdarza, aby najwyżej ustawieni Podziemni byli w jednym miejscu. Niesamowite wydarzenie. Sam bym chciał pójść, ale mam inne plany – westchnął Samuel.
- Zauważyłem, że Lucy wróciła do swej natury. Ten strój i zachowanie… Cała ona – powiedział zamyślony Peter, po czym skierował się do salonu, gdzie siedziała reszta.
- Witam – powiedział. – Wy do Lucy, tak?
- Tak, my do niej, ale powiedzcie nam co ona u was robi? – warknął lekko zirytowany Luke.
- Peter, idź do siebie, ja z nimi porozmawiam, a ty Samuel idź po Jerzego, przyda się tutaj. – Obaj chłopcy kiwnęli lekko głowami i skierowali się w przeciwne strony.
- Dostaniemy odpowiedź na pytanie? – spytał Lucian, kiedy staruszka usiadła w fotelu naprzeciw nich.
- A co mam powiedzieć? Lucyna jest prawie dla mnie jak wnuczka, przecież jest przybraną siostrą mych prawdziwych wnucząt.
- To pani jest panią Poleys? – zapytała do tej pory milcząca Jocelyn powoli łącząc wszystkie fakty.
- Tak, matka Ereka Poleys’a i opiekunka łódzkiego Instytutu.
W chwili, gdy skończyła to zdanie do pokoju wszedł postawny mężczyzna z siwą brodą i tak samo białymi włosami, który mógł mieć około sześćdziesięciu lat.
- Dzień dobry – powiedział i stanął koło swej żony. – Państwo w jakiej sprawie?
- Kochanie, oni przyszli do Lucyny i pytają się o to kim jesteśmy – rzekła Margaret i złapała go za rękę.
- A może państwo mi powiedzą, w jakiej sprawie państwo przyjechało do naszej wnuczki?
- Ja jestem jej ojcem i została można wręcz powiedzieć porwana i przewieziona tutaj – odparł Luke z zaciętą miną.
- Nie została porwana, tylko uratowana! – krzyknął chłopak, który wbiegł do pokoju z wyrazem wściekłości na twarzy.
Mógł mieć około szesnastu lat, z tego co wywnioskował Jace przyglądając się mu. Jak na tak młody wiek, był już dobrze zbudowany, a prawie całe jego ciało, było naznaczone znakami i wieloma bliznami, co nie tylko go postarzało, ale z miejsca nadawało mu odrobinę szacunku.
- Nikt jej nie porwał! Umarłaby z wycieńczenia i bólu w waszej zatoce, zanim byście ją znaleźli. Ja z siostrą jej pomogliśmy i powinniście być za to wdzięczni! – wrzasnął, a jego twarzy przybrała odcień dojrzałej czereśni.
- Adam, uspokój się i przestań krzyczeć! – skarcił go Jerzy, a chłopak opuścił głowę. – Przepraszam za wnuka – zwrócił się do wszystkich.
- To pański wnuk? – zdziwił się Alec rozpoznając chłopaka.
- Tak – odpowiedziała za niego Margaret. – Jest to przybrany brat Lucy, tak samo jak Kubuś.
- To ile na stałe was mieszka w Instytucie? – zaciekawiła się Clary.
- Hmm… - zamyślił się Jerzy – Ja, Margaret, Lisa, Adam, Kubuś, Wiktoria, Weronika, Samuel, Peter, Jakub, Michał i Lucyna, czyli łącznie dwanaście osób.
Wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy.
- Ilu? – wykrztusiła Isabell.
- Dwunastu, coś źle powiedziałem?
- Nie, tylko ja sądziłam, że jak u nas jeszcze do niedawna było sześcioro, czy nawet siedmioro Nocnych Łowców na stałe to już jest dużo.
- Kochanie, jeszcze niedawno nas było trzynaścioro, zapomnieliśmy o Camille – zwróciła się do męża Margaret.
- Kto? – spytał się nagle Magnus.
- Nasza jedna z emigrantek. Młoda Nocna Łowczyni, ale już nią nie jest – odparła kobieta, zbywając dalsze pytania ruchem ręki.
- A co z Lucyną? – spytał nagle Luke zirytowany zmianą tematu.
- Wybieram się po nią do Ambasady, więc kto idzie ze mną? – zapytał Michał wchodząc do salonu i trzymając na rękach dwie, identyczne dziewczynki ubrane w białe sukienki w czerwone grochy.
- Babcia, babcia – pisnęły obie i postawione na ziemi wgramoliły się na kolana staruszki, która mocno je przytuliła i spojrzała na chłopaka z nuta niepewności w oczach.
- A kogo zabierasz od nas? – spytała po dłuższej chwili.
- Samuel ma ze mną iść. Peter z wami zostanie, bo ktoś musi upilnować maluchy, a Jakuba jak spotkam na mieście to go przyprowadzę – powiedział i lekko uśmiechnął się do bliźniaczek pochłoniętych ciągnięciem frędzli fartucha.
- A co do dzieciaków, gdzie Kuba? – zapytał Jerzy.
- Śpi u siebie w pokoju.
- Michał, ja z tobą idę – rzekł nagle Adam i spojrzał na przyjaciela.
- A czy nie jesteś trochę za młody? – Zastanowił się Nocny Łowca.
- Nie jestem za młody! To że ja się urodziłem w grudniu, a Lisa w styczniu to nic nie znaczy, bo to był ten sam rok! – wybuchł chłopak i zaczął ciężko oddychać.
- Już, już spokojnie, bez bulwersu – zaśmiał się Samuel wchodząc ubrany w strój bojowy, po czym spojrzał po gościach – I kto idzie?
Prawie wszyscy podnieśli rękę, prócz Magnusa i Jocelyn.
- Ja tutaj zostanę i pomogę tobie Margaret, tym samym chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziała spokojnie narzeczona Luke.
- A ja nie mam wstępu do Ambasady od czasu, gdy ta Faerie, a nieważne… - rzekł Magnus i podszedł do okna.
Alec odprowadził go wzrokiem, który mógłby zamienić w kamień, tym samym się zastanawiając, o kim znów napomknął czarownik.
- Dobra, to reszta niech idzie ze mną do zbrojowni, dam wam stroje i broń – powiedział Michał i ruszył w stronę schodów.
____________________________________________________________________________
Kochani! Pisząc ten rozdział weszłam w temat, który nie wszyscy dokładnie znają czyli miasto Łódź. Zaczęłam tu opisywać trochę ulice, trasę przejścia itp. Cała trasa przejścia jest prawdziwa, tak można dojść z Lublinka do Parafii im. Świętego Piotra i Pawła, gdzie właśnie umiejscowiłam Instytut, lecz uprzedzam, że nie ma on żadnej dobudówki, gdzie dokładnie znajdowałoby się do niego wejście. Druga sprawa, często pojawia się u mnie nazwa: Ambasada.
Jest to klub na dzielnicy - Polesie - który: po pierwsze bardzo lubię, po drugie przypomina mi Pandemonium, gdyż często też tam pojawiają się ludzie, którzy mają inny ubiór, fryzurę, no ogólnie odróżniają się, tak jak Podziemni. 


piątek, 4 lipca 2014

Rozdział #5 - Początek i koniec

Kochani!
Ten rozdział, różni się od pozostałych, jest bardziej... dorosły? Tak, to dobre określenie, gdyż są tam sceny nie dla młodych ludzi, ale jednak musiały powstać, za prośbą mej dobrej znajomej i również imienniczki, która postanowiła być jedną z bohaterek tego utworu.
Więc dlatego Tobie K.K dedykuję TWÓJ fragment ^^
________________________________________________________________________

- Adam co się dzieje?! Budzisz mnie w środku nocy i nic nie wyjaśniając, próbujesz mnie zmusić, abym się ubrała i poszła z tobą?!
- Oj, przymknij się Lisa i nie rób tyle hałasu bo dziadków obudzisz! – syknął brat i pociągnął ją w dół schodów.
- Za chwilę zbudzę ich umyślnie, jeśli nie przestaniesz mną targać jak workiem ziemniaków! – warknęła i wyrwała się z jego uścisku.
Zatrzymała się na schodach i patrzyła wściekle na Adama. Chłopak spojrzał bezradnie na siostrę i załamany pokręcił głową.
Wiedział, że to co się wydarzyło było idiotyczne, lecz on wierzył w ten idiotyzm i miał nadzieję, iż się nie myli co do niego. Od dawna nie czuł czegoś takiego, jak tej nocy. Zdawało się to na tyle realistyczne, aby było prawdą.
Westchnął teatralnie i spuścił wzrok ku podłodze prześwitującej w dziurach stopni schodów.
- Jak ci powiem, co się dzieje, to mi nie uwierzysz – powiedział rozgoryczonym głosem.
- To się okaże – prychnęła wręcz oskarżycielsko.
- Uznasz mnie za wariata – odpowiedział.
- Tego jeszcze nie wiem. Oj, skończ już tą dziecinadę i wysłów się wreszcie! – Jej zdenerwowanie zaczynało narastać i stawało się wręcz namacalne.
Adam nie miał zamiaru ryzykować jego wybuchu, więc po przełknięciu sporej guli, pociągnął swoją siostrę do salonu. Pchnięciem usadził ją na sofie, po czym sam stanął na jej przeciw i zaczął mówić:
- Dzisiaj w nocy śniło mi się coś nadzwyczajnego. Nie byłem sobą, a raczej nie miałem swojej postać, lecz zostałem uwięziony w czyimś ciele. Była to… Lucyna. – Na te słowa Lisa z sykiem wciągnęła powietrze i cała zesztywniała. – Leciałem. Miałem skrzydła i w ogóle. Czułem to co ona, czyli zmęczenie, wręcz wyczerpanie. Także wiedziałem, że czymś się zadręcza. Jej myśli błądziły i nie była skupiona na locie ani na własnym zdrowiu, była ranna, lecz czułem, że powoli zaczynała się regenerować, jak na wilkołaka przystało. Starałem się skupić, ale jej własna wola była ode mnie silniejsza. Zdawało się, że zostałem uwięziony w klatka, z której nie można było się wydostać. Gdy wiedziałem, że muszę się pogodzić z tym, że jestem tylko pomocnikiem, postanowiłem trochę zapanować nad lotem, jednak jak szybko zapanowałem nad skrzydłami, tak szybko straciłem tą kontrolę, ponieważ Lucyna zaczęła wspominać swój ostatni dzień, tym samym zmuszając mnie do tego samego.
Widziałem TO całe zdarzenie jej oczami, aż do momentu kroku. Wtedy gwałtownie poczułem się ciężki, za ciężki aby latać. Powróciliśmy do teraźniejszości i uświadomiłem sobie, że ona spada. Próbowałem ją ocucić i zapanować nad skrzydłami, lecz nic nie mogłem. Widziałem, że pod nami jest woda, najprawdopodobniej zatoka, która bardzo szybko stawała się wyraźniejsza, tak jak plaża i pojedyncze drzewa. Będąc już blisko, obudziłem się, cały zlany potem.
To jest dziwne bo nie wiem co to za miejsce, ale wiem gdzie spadła Lucyna. Trzeba tylko przejść przez Bramę…
- Stój! – Gwałtownie przerwała mu Lisa. – Miałeś rację Adam, jesteś szaleńcem. Lucyny nie widzieliśmy od półtora roku. To był tylko sen, jak jeden z wielu. Ona też nie raz mi się śniła, ale to nie oznacza…
- To nie był sen! – oburzył się chłopak. – To zdarzyło się naprawdę i Lucyna potrzebuje naszej pomocy! I nie mów mi, że nawet jak to się zdarzyło, to ona mogła nie przeżyć, bo czuję, że ona żyje. Jeśli nie chcesz iść, twój wybór, lecz mnie nie powstrzymasz. Muszę się przekonać, czy się nie mylę!
- Jesteś głupkiem! Dziadkowie cię zabiją, jeśli rano dowiedzą się, że podróżowałeś Bramą.
- Lisa, mam to gdzieś! Tu się rozchodzi o naszą siostrę i nie pozwolę jej umrzeć! Nic mnie nie zmusi do zmiany decyzji.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi prowadzących do pomieszczenia, gdzie znajdowała się Brama.
Siostra chwilę przyglądała się Adamowi, który szybkim krokiem się od niej oddalał. Nie mogła zrozumieć, po kim przejął ten ośli charakter.
Ona była jego chodzącym przeciwieństwem. Rozsądna, wytrwała i pokojowo nastawiona do wszystkiego. On był uparty, zaborczy, pochopny, często wpadał w tarapaty, przez które i ona obrywała.
Oboje byli niczym ogień i woda. Rzadko kiedy się ze sobą dogadywali, częściej bili i wyzywali, niż byli w zgodzie, lecz jak jedno z nich było w niebezpieczeństwie, drugie mogło oddać za pierwszego życie.
Cóż tu dużo mówić, byli rodzeństwem.
Najstarsi po swojej przybranej siostrze. To oni pomagali dziadkom przy wychowywaniu reszty rodzeństwa, czyli ośmioletnich bliźniaczek i pięcioletniego brata. Przeżyli wiele i wiedzieli, że nie mogą siebie stracić. Nie ucierpieliby oni, lecz ich najbliżsi. Byli w kiepskiej sytuacji i oboje mieli tego świadomość. Musieli o wiele wcześniej dorosnąć, dużo wybaczyć, zmienić się, poznać prawdę i sporo się nauczyć. Tym samym, mimo wszystko byli sobie tak bliscy, że gdyby wtedy pozwoliła pójść Adamowi samemu i coś by mu się stało, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Widząc, jak drzwi do pokoju z Bramą się otwierają podbiegła do niego i złapała za ramię.
Odwrócił się zaskoczony nie wiedząc, co ma powiedzieć. Lisa tylko przewróciła oczami i wyjmując rękę spod płaszcza, który jedynie zdążyła narzucić na siebie, włożyła mu w dłoń seraficki nóż i stelę.
Zacisnął mocniej palce na przedmiotach i zrobił odważny wyraz twarzy. Siostra uśmiechnęła się pobłażliwie i lekko popchnęła go do środka, a następnie bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi.
Po chwili w pokoju obok, zastawa ustawiona na segmencie lekko się zatrzęsła, a spod drzwi wypłynął gwieździsto – biały blask.

* * *

Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Twarz czarownika była skryta w cieniu, lecz chłopak dostrzegł na niej przejawy gniewu… A może rozgoryczenia?
- Alexandrze, czy ty… - zaczął, szukając jakichkolwiek trafnych słów.
Chłopak opuścił głowę i lekko westchnął. Nie wiedział co powiedzieć Magnusowi. Podobno najlepsza jest prawda, ale czy w tym wypadku?
Przeczuwał, że jego partner coś podejrzewa i pewnie się wielu domyśla, lecz nie chce uwierzyć. Nie chce, aby prawda była prawdą…
- Magnusie, nie wiem, co mam powiedzieć…
- Może skąd i po co jest ci ten pukiel włosów? – Jego ton nadal był spokojny, acz chłodny.
Wyszedł z cienia i oparł się o biurko naprzeciw chłopaka.
- To naprawdę nic nie oznacza. To było zwykłe zauroczenie. Nie kocham nikogo prócz ciebie – wyrzucił z siebie słowa, jak z procy.
Nie okłamał Magnusa, lecz także nie mógł ujawnić wszystkiego, co trzymał w środku. Obiecał sobie, że gdy przyjdzie odpowiednia chwila, że gdy będzie już na wszystko gotowy, że będzie znał słowa, jakimi potrafiłby to wszystko dokładnie wyjaśnić i opisać, opowie mu tą historię jego uczuć, lecz ta chwila nie nadeszła.
- Zauroczyła cię swoimi ruchami, gracją, spokojnością i całym swym charakterem? – spytał nagle czarownik, wyrywając go z myślenia nad słowami, których i tak nigdy nie wypowie.
Alec stanął jak wryty, a w ustach zrobiło mu się sucho. Takich zdań się najmniej spodziewał, ale były one częścią tego, co chciał mu kiedyś powiedzieć. Trafiły wręcz w główny wątek tej trudnej do zrozumienia sytuacji.
Na samo wspomnienie jej delikatnego niczym puch ruchu, lekko kołyszących się, jak fala na morzu bioder, niewidocznych ruchów ramion i barków, które tańczyły tylko dla bystrych, zrobiło mu się ciepło i błogo, a całe napięcie z niego uleciało.
Gwałtownie otrząsnął się i powrócił wzorkiem do kocich źrenic Magnusa, po czym lekko przytaknął głową.
- To jest anioł, Alec. Nic dziwnego, że się tobie podoba, gdyż taki jest ich już urok, lecz, aż tak bardzo? Widać twoja krew, bliższa jej odezwała się w tobie z całkiem pozytywnym skutkiem. Lucyna jest niesamowitym okazem, lecz tak samo niebezpiecznym. Ty teraz tego nie zrozumiesz, mało kto potrafi to zrozumieć, nie znając wielu faktów z jej życia, jak również z życia świata, lecz mniejsza o to. Znam ją od dawna. Lepiej niż niektórzy, wiem jaka jest i co się działo w jej życiu w ciągu ostatnich kilku lat. Znając jej życiorys i życiorys świata, wiedziałem kim ona jest i pojąłem każdą część Wielkiego Planu. Dlatego właśnie zacząłem się nią opiekować i to nie z litości, lecz z obowiązku narzuconego na samego siebie.
Alec patrzył na niego, jak na całkowicie obcą osobę, która zaczyna do niego mówić w nieznanym języku. Nie rozumiał tego, co Magnus mu właśnie powiedział. Te kilka zdań znaczyło tak wiele, a zarazem nic.
Czarownik był skryty, lecz chłopak nie wiedział, że aż tak bardzo. Było tego dużo, za dużo. Nie był pewien, czy powinien mu ufać, jak tyle spraw jest przed nim ukrywanych.
Cały czas nie spuszczał wzroku z podłużnych źrenic otoczonych jaskrawożółtą tęczówką. Ten wzrok był przeszywający, zimny, niepewny, władczy, lecz zarazem spokojny, nieukazujący innych emocji prócz maluteńkiej nuty rozczarowania. Chłopak nie potrafił dłużej znieść tego i postąpił krok w tył, po czym odwrócił głowę w bok.
W jednej chwili miał tysiące pytań do Magnusa, a wyrwało się zaledwie jedno i najmniej odpowiednie:
- Czy ty ją kochasz?
Magnus westchnął i z niedowierzaniem pokręcił głową. Spodziewał się raczej pytań dotyczących Lucyny i jej przeszłości, lecz Alec potrafił zaskoczyć.
- Nie, Alexandrze, nie kocham jej, ale spytaj siebie, czy ty ją kochasz.
Chłopak gwałtownie podniósł głowę i spojrzał zaskoczony na czarownika. Jego partner powrócił za swoje biurko i nachylił się nad mapami i papierami zapisanymi runami, jemu całkowicie nieznanymi.
Słowa Magnusa były dla niego zaskoczeniem tak ogromnym, że wręcz go sparaliżowało i odebrało mowę.
Czarodziej na moment podniósł wzrok na partnera i spokojnym, beznamiętnym głosem powiedział:
- Czy mógłbyś wyjść z gabinetu? Potrzebuję odrobiny spokoju.

* * *

- Szukajcie jej, gdzie tylko się da! – krzyknął do stada, które szykowało się do wyjazdu. – Nie odleciała za daleko, ponieważ była osłabiona.
Sam za chwilę miał wsiąść do swojego samochodu i ruszyć nad rzekę, aby jej szukać.
W ciągu pięciu minut postawił cały komisariat i swoją rodzinę na nogi.
W między czasie wysłał również Maię do Instytutu, aby poprosiła o pomoc w poszukiwaniach. W tym czasie chodził niespokojnie i czekał aż przybędzie Jocelyn i Clary. Obie powiedziały, że przybędą jak najszybciej. Wiedział, że będzie miał im sporo do wyjaśnienia, ale co mógł innego zrobić, przecież i tak wcześniej czy później musiał by to uczynić. Najgorsze, co było to dobranie odpowiednich słów do sytuacji.
Gdy prawie całe stado wyjechało w rożnych kierunkach, zza rogu wybiegły Jocelyn, Clary, Maia i Jace. Dziewczyna na moment zamieniła się i wyprzedzając resztę podbiegła do Luke.
- Powiedziano mi, że zadzwonią do Aleca i ruszają też przeszukać tereny bliżej zatoki.
- Dobrze, my pojedziemy nad rzekę i tam się rozejrzymy – odpowiedział głośno i ruszył w stronę samochodu.
Wszyscy wsiedli do środka, nie zadając żadnych pytań. Jocelyn usiadła na przedzie, a młodzież zajęła miejsca z tyłu. Nastała dłuższa chwila milczenia, którą przerwała zdenerwowana narzeczona:
- Luke, co się dzieje? Zdołałeś przekazać, że rozchodzi się o jakieś dziecko.
- Moje dziecko – powiedział lekko zmieszany, po czym z niemałym, lecz niewidocznym przerażeniem czekał na jej reakcję.
- Nie mów mi, że chodzi o tą całą Lucynę? – westchnęła lekko zirytowana Clary.
- Czyli ona naprawdę jest twoją córką? – spytał zdezorientowany Jace.
- Tak. Wszystko się zgadza. Jej matka, historia, lata, ona nie może kłamać, jestem tego pewien... – mówił zamyślony wymijając auta.
- Ale z kim tym miałeś dziecko? – zapytała zaskoczona Jocelyn.
Patrzyła na niego z przejęciem, starając się rozszyfrować przedwcześnie tą jedną wielka niewiadomą.
- Pamiętasz Sferię? Była z nami w Kręgu. Spokojna, potulna bardzo uprzejma i cicha. Valentaine szybko się jej pozbył, jak mojej siostry. – Na chwilę się zatrzymał i ciężko westchnął.
Nadeszła chwila, kiedy powinien wyjawić kawałek swej przeszłości, który ukrywał nawet przed samym sobą, przez ponad szesnaście lat.
- Kiedy wyszłaś za mąż, ja się Przemieniłem i na pewien czas zniknąłem. Czas kiedy określano mnie za zmarłego, właśnie spędziłem u niej - odpowiedział zwięźle i prosto, choć na usta ciskało się więcej słów.
- Kochałeś ją? – spytała spokojnie jego narzeczona.
- Tak mi się zdawało, przez moment. Gdy zrozumiałem, że i tak nie jestem szczęśliwy, odeszłam.
- Zostawiłeś ją tak po prostu? – Jocelyn podniosła głos, ku zdziwieniu Clary.
- Nie – odpowiedział szybko. – Długo rozmawialiśmy na ten temat. Wytłumaczyłem jej wszystko, a ona nie miała nic za złe. Pożegnaliśmy się i ja wróciłem do stada. Nigdy więcej jej już nie widziałem. Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że była w ciąży, a później z rozpaczy oszalała…
Wszyscy wciągnęli z sykiem powietrze. Clary przytuliła się do Jace, a Jocelyn złapała za rękę Luka ukazując, że tak chce dodać mu choć odrobinę wsparcia.
- Nie mogę uwierzyć, ona była zawsze taka spokojna, inna, nader ludzka… - powiedziała lekko drżącym głosem.
- Chyba ta ludzkość, której miała w nadmiarze ją zgubiła albo samotność…
- Ale Lucyna mówiła, że miała ojczyma – wtrącił się Jace.
- Nawet pan Lightwood mówił, że go znał – dopowiedziała Clary
- Chyba na nazwisko miał Poleys…
- Erek? – powiedzieli na raz Jocelyn i Luke.
- Tak! – odparła Clary.
Narzeczeni wymienili lekko przerażone spojrzenia, po czym Luke ciężko wzdychając dopowiedział szeptem:
- Zawsze potrafił wykorzystać krzywdę innych…

* * *

Za oknem było coraz ciemniej, a na niebie ukazywało się tysiące gwiazd. Ich blask zachwyciłby każdego, lecz nie ją, gdyż dla niej liczył się tylko blask piwnych oczu ukochanej. Siedziała na jej kolanach i lekko obejmowała w pasie.
Camille zatopiła dłonie w jej włosach i powoli się do niej przybliżała. Usta delikatnie rozchyliła i połączyła się z ustami Nejlii. Ręce młodej kochanki zniknęły pod koszulką partnerki, która zachęcająco mruknęła i przybliżyła do siebie jej ciało.
Guziki pod naporem rozleciały się kaskadą po pokoju, a reszta materiału zaraz została zdjęta i wrzucona w kąt. Camille nie chciała pozostawać jej dłużna i zamiast zająć się błękitną koszulką, zabrała się z pasek u spodni. Nejla uśmiechnęła się i lekkim ruchem ją od siebie odepchnęła, tym samym zmuszając, aby położyła się na pościeli. Kochanka usłuchała i posłusznie wyciągnęła się na kołdrze.
- Przymknij powieki - szepnęła uwodzicielsko i pocałowała ją delikatnie.
Zaczęła podążać ustami po jej twarzy, ramionach, barkach, szyi i piersiach. Camille pod wpływem jej miękkich ust wzdychała i lekko się wierciła. Nejla nie przestając całować skóry, rozpięła jej spodnie i płynnym ruchem z niej zdjęła.
Po chwili stopy, łydki i uda były pieszczone pocałunkami. Ręce zaczęły powoli podążać ku górze, a następnie włożyła palce pod materiał jej czarnych, koronkowych majtek. Camille lekko się wyprężyła, po czym znów rozluźniła i czekała na dalszą część zabawy. Majtki w przeciwieństwie do spodni zostały precyzyjnie rozerwane, a Nejla przestała ją całować i powoli nachyliła się nad jej łonem.
Camille wyczuła to i mimowolnie rozchyliła nogi. Kochanka uśmiechnęła się i przyłożyła język do gładkiej skóry. Powolnym ruchem zaczęła zjeżdżać nim w dół, zbliżając się do najczulszych miejsc. Partnerka nieświadomie zacisnęła palce na materiale i wyczekująco zaczęła kręcić biodrami, niecierpliwie czekając na rozpoczęcie swej rozkosznej tortury. Za nim się obejrzała poczuła język między udami i pisnęła z rozkoszy. Ciało wygięło się w łuk, a z ust wydobyła się seria jęków.
Nejla zachowywała się jak zwierz, łaknący swej zdobyczy.
Camille była uległa jak nigdy. Od zawsze marzyła o takim dniu, aby raz kochanka odwdzięczyła się jej za te wszystkie spełnienia.
Nie bawiła się z nią długo w grę wstępną. Gdy czuła, że ukochana jest blisko zakończyła zabawę językiem i zabrała się za dogadzanie swoimi palcami. W tym czasie ponownie połączyły się pocałunkiem, a Camille drżącymi rękoma zdjęła z niej ubranie.
Obie miały wypieki na twarzy i urwane oddechy, gdy ich nagie ciała były ze sobą złączone. Starsza masowała jej najczulsze miejsca i dochodziła raz za razem z głośnymi jękami.
Gdy po kolejnym spełnieniu Camille opadła na bok i lekko podkuliła nogi było wiadome, że jej limit doznań został wyczerpany.
Nejla położyła się na niej i zaczęła bawić kosmykami jej ciemnych włosów. Długo leżały, zajęte tylko swoją bliskością, gdy Camille złapała swą kochankę za rękę i pociągnęła na kraniec łóżka.
Sama uklękła na podłodze i zaczęła jej się odwdzięczać za każde spełnienie. Nejla pod wpływem rozkoszy, jęczała i miętosiła pościel rękoma. To co się działo, było dla niej czymś wspaniałym, jak i torturą.
Po również długiej serii doznań Camille wspięła się na łóżko i położyła na swej kochane. Zaczęła ją namiętnie całować i masować gładką, mleczną skórę. Nejla uśmiechnęła się do niej i obejmując ją mocno szepnęła wzruszona do ucha:
- Kocham cię, kocham cię Camille.
Kochanka nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ Nejla gwałtownie zatopiła zęby w jej szyi. Do ust napłynęła krew, a do oczu łzy. Nie wiedziała co się dzieje. Wszystko stawało się czarne i zimne.
- Będziemy razem na zawsze, - Te słowa jako ostatnie dotarły do niej przed pustką.

* * *

- Ale tutaj śmierdzi! –poskarżyła się Lisa.
- Daj spokój! Jak przyszłaś ze mną, po to aby marudzić, to lepiej otwórz sobie Bramę i wróć do Instytutu!
- Nie rozkazuj mi Adam, bo pożałujesz – warknęła siostra i stanęła w bojowej postawie.
- Zamilcz! Coś słyszę. –Wytężył słuch i zaczął się pospiesznie rozglądać.
Do jego uszu dotarło kilka cichych jęków. Próbował zlokalizować, z której strony dochodzą, lecz szum wody i wycie wiatru nie pomagało w tym zadaniu. Przymknął na moment oczy i postanowił kierować się intuicją.
W tamtej chwili żałował, że nigdy nie zgodził się zrobienie z siebie i Lucy parabatai, kiedy tak bardzo prosili o to jego dziadkowie, zapewne przeczuwając przebieg dalszych wydarzeń. Mimo wszystko miał jeszcze intuicję, na którą postanowił postawić ostatnią kartę.
Ruszył w stronę brzegu z sercem łomoczącym jak młot. Miał małą nadzieję, że nie rozerwie mu piersi, kiedy ujrzał na piasku ślady krwi prowadzące bliżej wody.
Przyśpieszył kroku i ujrzał zarys postaci, leżącej na mieliźnie. Podbiegł do niej i z westchnieniem ulgi, jak i falą kolejnego przerażenia krzyknął do Lisy:
- Znalazłem ją! Otwórz Bramę!
Pogłaskał Lucynę delikatnie po przemoczonych włosach, a następnie przeciągnął palcami po rozpostartych, jak i zarazem połamanych skrzydłach.
- Wszystko będzie dobrze. Zabierzemy cię do domu – szepnął, gdy dziewczyna kolejny raz jęknęła.
Jego siostra w tym czasie drżącą ręką zaczęła rysować Znaki na pobliskim murku. Miała nadzieję, że o niczym nie zapomniała i Brama się otworzy. Gdy oderwała rękę ze stelą, wstrzymała oddech i patrzyła jak czarny otwór powoli się rozrasta i lekko faluje, oznaczając, że jest gotowy do transportu.
- Gotowe! – krzyknęła i spojrzała, jak Adam w niewygodnej pozycji niesie Lucynę w jej stronę.
A jednak się nie myliłeś – pomyślała lekko rozgoryczona.
Nie wiedziała, co czuje, gdyż to były przeciwieństwa: radość i smutek, ulga i przerażenie.
Odsunęła się od przejścia między wymiarowego i czekała, aż brat przejdzie przez nie.
Twarz jej siostry była blada, nieukazująca żadnych oznak życia, lecz również nie przypominała tej, którą zapamiętała z ostatnich dni z przed półtora roku.
Wysunęła rękę, aby pogładzić jej policzek, gdy od strony ulicy usłyszała pisk opon i podniesione głosy. Zwróciła się w stronę skąd dobiegały krzyki i ujrzała czwórkę postaci biegnących w ich stronę.
- Adam, pośpiesz się! – pisnęła i popchnęła go do czarnej otchłani, sama zaraz wskakując i modląc się, aby przejście zdążyło się zamknąć.

* * *

Gdy Alec dostał telefon od rodziców, a Magnus zdołał namierzyć położenie Lucyny, szybko wsiedli do auta, podjechali do Instytutu zabierając Roberta i Maryse i ruszyli nad zatokę.
Podróż była milcząca, lecz pełna napięcia, które zostało wyładowane w chwili ujrzenia dwójki nastolatków, którzy przenieśli się razem z Lucy Bramą.
Alec podbiegł, jako pierwszy do murku, lecz przejście zdążyło się zamknąć, pozostawiając po sobie zapach siarki.
- Spóźniliśmy się – powiedział do zbliżającego się czarodzieja.
- Postaram się namierzyć, gdzie przenosiła ich Brama. Dajcie mi chwilę i zadzwońcie do Luke.
Alec zaraz wyjął komórkę i zaczął wybierać numer.  W tym czasie jego rodzice rozejrzeli się po plaży i ujrzeli ślady krwi, pojedyncze pióra oraz strzępki ubrań.
- Musiała obić się o to drzewo – powiedział Robert patrząc na topolę.
- Coś musiało się stać, kiedy leciała – odpowiedziała Maryse, która podniosła kilka czarnych, jak węgiel piór. Na niektórych widoczne były kawałki złotych znaków.
Alec, słuchając piątego dźwięku sygnału stracił nadzieję na odebranie, gdy wreszcie usłyszał znajomy mu głos.
- Halo?
- Luke? Tu Alec.
- Coś się stało? – W jego głosie było słychać zdenerwowanie.
- Znaleźliśmy Lucynę – zaczął.
- Uh… To dobrze.
- No, ale jej już z nami nie ma, znaczy została jakby porwana. Nie wiem jak to nazwać.
- Co?!
- Ktoś ją zabrał. Jakaś dwójka ludzi. Jesteśmy teraz  nad zatoką i Magnus sprawdza, gdzie Brama ich przeniosła.
- Już wiem! – krzyknął gwałtownie czarownik i zbliżył się do swojego ukochanego pokazując, że chce telefon.
Chłopak bez sprzeciwu podał mu komórkę i patrzył na niego niepewnie.
- Tu Magnus. Już wiem, gdzie jest twoja córka i nie wiem, czy to dla was dobra nowina, ale mamy wyjazd do Polski.
W słuchawce gwałtownie zapanowała cisza, tak samo, jak wokół czarownika.

* * *

Powoli otworzyła oczy i poczuła z miejsca okropny ból głowy i pleców. Lekko pomasowała skronie i zaklęła pod nosem. Półprzytomnym wzrokiem rozejrzała się wokół siebie i zrozumiała, że jest w miękkim, ciepłym łóżku i znajomym jej pomieszczeniu. Poczuła, że ściska kogoś rękę i dopiero po chwili uświadomiła, że zna tą osobę:
- Lisa..
- Lucyna. – Uśmiechnęła się szeroko po czym dodała z westchnieniem ulgi: – Przestraszyłaś nas, jak nigdy.
- Co się stało? – Dopiero wtedy zaczęła się zastanawiać, co się wydarzyło po ucieczce z komisariatu.
- Myślałam, że ty nam to powiesz, a w ogóle, chyba się nie obrazisz, jak otworzę drzwi.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, uznając to pytanie za idiotyczne. Zaraz jednak tego pożałowała, ponieważ do pokoju wpadła dwójka dziewczynek, ubrana w turkusowe sukienki i chłopiec, cieszący się jak nigdy. Wskoczyli na łóżko, a następnie na nią piszcząc i klaszcząc w dłonie.
- Wika, Nika, Kubuś – westchnęła i mocno uściskała dzieci.
Za nimi wszedł młody chłopak ubrany w błękitną koszulę i lekko wytarte dżinsy, a następnie kobieta w starszym wieku.
- Skarbie, witaj w domu – powiedziała Margaret i usiadła na rogu łóżka.
Lucy nic nie odpowiedziała, tylko osunęła się niżej na poduszce i przymknęła oczy.
Nie wiedziała co czuje. Z jednej strony radość, z drugiej strony niepewność i żal do samej siebie. Nie sądziła, czy to jest miejsce, gdzie powinna się znaleźć, lecz jakby miała wybrać, gdzie najbardziej pragnęła być, to właśnie tutaj.
- Witaj babciu, tęskniłam – szepnęła i złapała kobietę za rękę, a drugą objęła lekko senne maluchy.

* * *

Ciszę przerwało walenie do frontowych drzwi. Mężczyzna spokojnie do nich podszedł i za pomocą steli je otworzył.
Przed nimi ujrzał umorusaną ziemią dziewczynę, w podartych ubraniach i zapłakanej twarzy. Wyglądała jak żebrak z najgorszych zaułków. Szybko się do niej zbliżył i pomógł utrzymać na roztrzęsionych nogach. Nie mógł uwierzyć, co musiało jej się stać, że przyszła w takim stanie w środku nocy.
- Camille, co się dzieje?! – spytał przejęty i spróbował ją wprowadzić do Instytutu.
Dziewczyna jednak gwałtownie mu się wyrwała i upadając na kolana wychrypiała:
- Jerzy, ratuj mnie, ratuj mnie przede mną. Zostałam Przemieniona!
Mężczyzna stanął nad nią przerażony i z łomoczącym sercem oglądał, jak kły wyżynają się z jej dziąseł i przebijają wargi.