Wszyscy wstrzymali oddech, połowa nawet zamknęła oczy.
Zdawało jej się, że spada całą wieczność, że ten lot jest nieskończenie długi.
Nic nie widziała, nie chciała widzieć. Wolała wyobrazić sobie przybliżającą się
ziemię. Po chwili poczuła ból, nastała ciemność i błoga cisza.
Ludzie podbiegli, do roztrzaskanego ciała, policjanci
zaczęli ogradzać teren, straż spłukiwała krew, która była wokół. To wszystko
działo się tak szybko, a trwało godzinami. Podjechał konwojent i zabrał ciało
do kostnicy.
W ciemności zaczęła słyszeć głosy. Jeden niczym śpiew
amazonek, drugi niczym skrzek. Oba do niej przemawiały, jeden przez drugiego.
Słowa się składały, jak w inkarnacji:
- Wybrana z pośród duszy setek…
- Aby złączyć to, co jest wrogami.
- Zrodzona na nowo, w tej samej skórze
- Lecz inna, zmieniona, oddana naturze.
- Jej duszę podzielną w większości oddałem
- Ja również swą część jej powierzyłem.
- Ty żyjesz na szali, a szalą jest Ziemia.
- Im niżej się kłania, tym bliższa mi jesteś
- Im wyżej się wznosisz do mnie się zbliżasz.
- Ja daję ci skrzydła, na znak mego stworzenia,
- A moje dziecko na nich runy złoży.
Nastała dłuższa chwila milczenia po czym dwa głosy zaczęły
mówić jednocześnie:
- Ty jesteś zrodzona z Nieba i Piekła. Ty jesteś żyjącym
przymierzem wrogów. Ty jesteś kimś innym, na którego kładziem losy świata tego.
Twój wybór jest, jak wszystko się potoczy, lecz czas cię nagli i szybko umyka.
My wybierzemy twoją chwilę śmierci, my zabierzmy ci oddech i ciało. Będziesz to
czuła, będziesz tego świadom, sama wyczujesz kiedy czas nadejdzie. Stajesz na
szali teraz równej świata, każdy twój krok będzie kowadłem lub piórkiem. Stąpaj
z myślą i rozsądkiem, zużyj życie godnie. Swą krwią wylaną z rozpaczy i
cierpienia podpisałaś cyrograf, bądź tego świadom. Nie wycofasz się przed tym
jesteś sobie winna, jak również jesteś darem zesłanym na Ziemię.
Po tych słowach nastąpiła eksplozja jasności i płomienie,
które lizały jej ciało, acz były zimne. Wszystko się do niej zbliżało, ciało
wewnątrz paliło, jakby było żywym ogniem, lecz ona przestała z tym walczyć,
czekała, aż wszystko ucichnie, osłabnie, jak się skończy...
Otworzyła
oczy i ujrzała nad sobą niebieskie, zimne światło, lekko mrugające i, co chwile
przygasające, jakby gdzieś w pobliżu panoszyły się demony. Uniosła się powoli na
łokciach i spojrzała na swoje ciało, nadal ubrane w sukienkę, całą zalaną
krwią, mimo że nie czuła już bólu.
- Czy ja
umarłam? – szepnęła sama do siebie – Ale to dlaczego oddycham?
Powoli zsunęła się z metalowego, chromowanego stołu i
chwiejnym krokiem zbliżyła do umywalki z lustrem. Przyjrzała się sobie i
zamarła. Jej twarz opuchnięta, porozcinana zakrwawiona, wręcz całkowicie
zmasakrowana, zaczęła się goić na jej oczach. Tak samo stało się po chwili z
rękoma, torsem i całym ciałem. Szybko obmyła twarz wodą i zaczęła się sobie
przyglądać. Całkowicie zapomniała o tym, że w środku nocy znalazła się w
kostnicy, gdzie leżało jeszcze wiele ciał. Gdy to sobie uświadomiła przełknęła
głośno ślinę i powolnym krokiem zaczęła się cofać do drzwi. Będąc już blisko,
nagle poczuła ból łopatek, zmuszający ją do osunięcia się na kolana. Zaczęła
się miotać w konfuzjach, po czym poczuła, że coś się z niej wydostaje.
Skrzydła.
Pokaźnych rozmiarów, czarne, opierzone kończyny, na których
widniały starannie narysowane złote Znaki. Dużo z nich widziała po raz pierwszy
w życiu, niektóre jednak były jej znajome.
- Jesteś paktem dwóch wrogów, a na twych barkach spoczywają
losy tego świata. – Usłyszała w swojej
głowie głos, który uświadomił jej, że to co się wydarzyło nie było snem.
- Ja
naprawdę powstałam z martwych – szepnęła przytykają sobie rękę do ust.
* * *
Obudziła się i zaczęła masować obolałe skronie. Znowu śniło
jej się to wszystko, o czym chciała zapomnieć, jednak to wolało ją
prześladować.
Mijał piąty dzień od kiedy, znalazła się u siebie w
Instytucie i już powoli stawała na nogi, lecz do tej pory nie rozwijała
skrzydeł, wiedząc, że i tak nie będzie wstanie na nich latać, a po drugie był
środek nocy.
Ponownie zsunęła się na poduszki i postanowiła jeszcze
odrobinę przespać.
* * *
Podleciała do swojego domu i ujrzała zrozpaczoną matkę
kłócącą się z Erekiem. Mężczyzna na nią krzyczał i podnosił rękę, lecz dopiero
za którymś razem opuścił ją na twarz Sferii. W Lucynie zagotowała się chęć
mordu. Miała wielką ochotę potraktować jej oprawcę tak samo, jak on jej matkę,
lecz powstrzymała się i czekała na dalszy przebieg wydarzeń.
Sferia,
nie została mu wdzięczna i również przyłożyła mu w twarz, po czym wybiegła z
domu i ukryła się w szopie. Lucy w ostatniej chwili skryła się za filarami, aby
jej nie zauważyła.
Długą chwilę było słychać odgłosy z pomieszczenia, gdzie
schowała się Sferia, lecz nagle zapadła grobowa cisza. Dziewczyna zaciekawiona
tym, zajrzała do pomieszczenia i zmarła. Jej matka wisiała się na sznurze, a do
bluzki przyczepiła sobie kartkę z napisem:
Kochani!
Opuszczam was, gdyż nie mogę znieść tego, że moje dziecko nie
żyje. Zostałam sama, z winą ciążącą mi na sumieniu. Nie jestem w stanie z nią
żyć, więc odchodzę, z nadzieją, że tam zostanie mi wybaczone, jak i zarazem
kiedyś wszyscy się spotkamy.
Kocham Was.
Sferia
Lucyna w ostatniej chwili przełknęła łzy, które chciały
wypłynąć z oczu. Jej matka nie widząc oparcia w swoim mężu, załamała się i
powiesiła, zostawiając, jeszcze piątkę dzieci. Nie mogła tego przetrwać,
patrząc na blednące ciało, osoby którą jako jedyną kochała i nienawidziła tak
mocno, jak tylko mogła. Nie myśląc zbyt długo, odwróciła się i wyszła z szopy
sztywnym, prostym krokiem, po czym zaraz skierowała się do domu, gdzie
zaplanowała urządzić mały psychiatryk dla kogoś, komu należał się jedynie obłęd
i bolesna śmierć.
Tak właśnie Lucyna zaczęła wykańczać psychicznie swego
ojczyma. Ukazywała mu się nagle i znikała. Szeptała do niego i krzykiem
wybudzała ze snu. Cieszyła się, że jej rodzeństwo zostało w Instytucie z
dziadkami, a ona mogła do woli się bawić niczym najgorszy oprawca. Dwa
tygodnie, dzień w dzień dręczyła go, aż zapadł się w swoim własnym umyśle i
będąc już niezdolnym do racjonalnego myślenia zmusiła go, aby sam się zabił.
Zrobił to z wielką chęcią. Bez problemu przebił się nożem, dzięki czemu ona nie
musiała sobie plamić rąk jego krwią.
Szala obniżyła się.
Parę dni później odwiedziła wspólny grób, gdzie była
pierwszy i ostatni raz. Położyła dwie róże; na grobie matki i na grobie Antosia,
do którego śmierci przyczyniła się ona sama. Trzeci grób – Ereka – postanowiła
nie zbeszczeszczać, choć miała na to wielką ochotę.
* * *
-
Magnusie, czy ty wiesz, gdzie się ona dokładnie znajduje? – spytał Luke
podjeżdżając na lotnisko.
- Tak –
odparł czarownik ze stoickim spokojem
- Czyli
gdzie? - dopytywał
- W
Instytucie.
- Za
bardzo to nie pomogłeś – odburknął Jace, a następnie dodał: – Dlaczego nie
możemy przenieść się Bramą?
- Wiesz
ile kosztuje to mojej magii, a zarazem fryzury? Po drugie, przecież i tak nie płacimy za lot,
bo już się o to postarałem, a będziemy mieli ciekawe widoki – odrzekł Magnus z
uśmiechem.
Prawie
wszyscy westchnęli żałośnie i popatrzyli na siebie z brakiem jakiegokolwiek
przekonania, co do słów czarownika.
Do Polski ogólnie jechało ich ośmioro: Luke, Jocelyn, Alec.
Magnus, Jace, Izzy, Clary i Simon, który nie chciał zostawić Isabell samej.
Państwo Lightwood’owie pozostali, aby zająć się Instytutem, a Maia na czas
nieobecności Luciana postanowiła zaopiekować się stadem.
- A w
ogóle wiesz gdzie jest ten Instytut? – spytał Alec patrząc na Magnusa.
- Wiem
gdzie powinniśmy go szukać, ale najpierw dolećmy na miejsce – odpowiedział i
skierował się do wejścia samolotu z biletami, które nagle znalazły się w jego
ręce. – Chyba lubicie latać pierwszą klasą?
* * *
Drzwi otworzyły się ostrożnie, a w ich wnęce ukazała się
głowa Lisy.
- Lucy,
śpisz?
- Nie.
Jestem przy toaletce – odpowiedziała dziewczyna i lekko się wychyliła na
stołeczku obszytym jedwabiem.
Lisa od
razu weszła do środka i usiadła na łóżku przyglądając się swojej przybranej
siostrze.
Tak
bardzo się za nią stęskniła, że gdy znów wróciła do rodziny, nie opuszczała jej
na krok, tym samym cały czas wypytując się o ostatnie półtora roku.
- Lucy
wiem, że dziadkowie się już ciebie o to tyle razy pytali, ale ja nadal nie
rozumiem, gdzie ty się tyle czasu podziewałaś?
- Już ci
mówiła Lis, że byłam w różnych miejscach, nigdzie nie gościłam zbyt długo, więc
nie potrafię ci określić dokładnego mojego adresu zamieszkania przez ten czas.
Lisa
cicho westchnęła i spojrzała na odbicie Lucyny, po czym zaciekawiona zapytała:
- Co
robisz?
- Obcinam
włosy. Jak chcesz, możesz mi trochę pomóc.
- Ale
jak?
-
Normalnie, przynieś mi ostrzejsze nożyczki, a i może jeszcze kilka farb do
włosów.
Uśmiechnęła
się do młodszej siostry, która już biegła do drzwi.
* * *
- No i
jesteśmy na miejscu! – powiedział uradowany Magnus.
- Czyli?
– spytała Izzy rozglądając się po zatłoczonym lotnisku i ludziach, którzy
rozmawiali ze sobą, w nieznanym jej języku.
- Czyli –
sapnął czarownik – na lotnisku im. Władysława Reymonta w Łodzi.
-
Łatwiejszej nazwy do wymówienia dać nie mogli – żachnął się Jace, a Clary lekko
się do niego przytuliła.
- Teraz dobrze
by było znaleźć jakiś bus lub ogromną taksówkę, abyśmy wszyscy się mogli w niej
pomieścić – rzekł Bane.
- Aby
sobie to ułatwić, moglibyśmy nasz wspaniały Seksapil Pingwina ponownie zmienić
w szczura – zaproponował Jace z ogromnym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Nie
zgadzam się! – warknęła Isabell i wzięła pod rękę Simona, który zawzięcie jej
przytakiwał.
- Nie
kłóćcie się teraz, tylko może wyjdźmy na zewnątrz i już skierujmy się do tego
Instytutu – przerwał waśń Luke i ruszył w stronę wyjściowych drzwi.
Gdy znaleźli się przed głównym wejściem, rozglądali się za
dość sporymi środkami transportu, lecz prócz autobusów miejskich, a następnie
tramwajów, które okazały się dla nich lekkim zaskoczeniem, nie ujrzeli niczego
co mogłoby ich przewieźć do celu.
Magnus, któremu najmniej to przeszkadzało, skierował się w
stronę ulicy Pienistej, a następnie Obywatelskiej. W czasie drogi sporo mówił o
miejscach, które mijali, a najwięcej opowiadał, gdy znaleźli się na ulicy
Fabrycznej i Przędzalnianej, która prawie w całości została zabudowana
dziewiętnastowiecznymi famułami, w których dawniej mieszkali robotnicy pracujący
w Białej Fabryce i nie tylko.
Idąc tą
ulicą, przechodząc przez Aleję Piłsudskiego, a następnie mijając Nawrot,
dotarli do parafii stojącej na rogu. Pierwsza część budynku, był to odnowiony
kościół, z którego właśnie wychodzili wierzący z wieczornej mszy, lecz zaraz za
nim zaczął się zmywać czar i ukazał ogromną gotycką dobudówkę, a bardziej
prawdziwy kościół ustawiony, na poświęconej ziemi.
Instytut.
Prowadziła do niego stara furtka, która pod wpływem Znaku
Otwierającego, zgrzytnęła przeraźliwie i wpuściła ich do środka.
* * *
Lucyna wzięła komórkę do ręki i sprawdziła sms’a od starego
znajomego, do którego odezwała się za potrzebą. Uśmiechnęła się sama do siebie
i pobiegła przez korytarz.
Szybko
zastukała w drzwi i nie otwierając ich krzyknęła przez nie:
- Lisa,
zbieraj się! Dostałam wstęp do Ambasady, nie mamy czasu, a Oni nie lubią
czekać!
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko szybko zaczęła
grzebać w swojej szafie.
* * *
Dzwonek do drzwi ponownie zabrzęczał i rozniósł się echem
po kamiennym wnętrzu Instytutu.
-
Obiecuje, że to jak znowu ty Jakubie, wracasz pijany, to nie wpuszczę cię! – krzyknęła
idąc do drzwi Margaret, po czym przykładając stelę do zamka, otworzyła je.
Przed
nimi stała spora grupa młodych Nocnych Łowców, czarownik i wilkołak, którego od
razu rozpoznała po bliznach i zapachu.
-
Słucham? – spytała po polsku, a gdy ujrzała, że jej nie rozumieją zaraz
poprawiła się w języku angielskim.
- My do
Lucyny Graymark – odpowiedział Magnus.
- Simon,
proszę zostań na zewnątrz, niedługo do ciebie przyjdę – zwróciła się do wampira
Isabell, a on lekko przytaknął głową.
- Boże
Święty, w co ta dziewczyna się wpakowała? – szepnęła staruszka sama do siebie,
po czym niechętnie ich wpuściła do środka i zaryglowała wejście. – Zapraszam do
salonu, przyniosę coś do picia, kawę, herbatę, a Lucy zaraz powinna zejść na
kolację, więc wybaczą państwo, ale już nie będę jej szukała. – Uśmiechnęła się
poczciwie i ruszyła w stronę schodów prowadzących do kuchni.
Wszyscy powoli weszli do ogromnego pokoju przepełnionego
fotelami, kanapami oraz kilkoma regałami z książkami. W niedużej mierze
odróżniał się od Instytutów zachodnich, w których nie raz przebywali, lub
odwiedzali. Ten wydawał się ogromnym domem, zadbanym i przerobionym na
dziewiętnastowieczną modę, czyli wszystko drewniane i cieszące oko swymi
pięknymi wzorami i freskami.
Również
każdego zastanawiało ilu na stałe Nocnych Łowców tutaj mieszka wiedząc, że
minimum dwójka na pewno.
Zapadła dość długa cisza, gdy dało się słyszeć ciche kroki
od strony schodów prowadzących na wyższe piętra.
Gdy
ujrzeli ją ponownie, nie wiedzieli, czy to jest ta sama osoba, z którą mieli do
czynienia wcześniej.
Była…
inna.
Jej wygląd przykuwał uwagę; włosy, które jeszcze do
niedawna miała ścięte równo i z grzywką na bok, teraz zostały obcięte do połowy
łopatek i bardzo wycieniowane, przez co zdawało się ich o wiele więcej. Nie
miały już koloru ciemnego blond, lecz były ciemnobrązowe z kilkoma błękitnymi
pasemek. Oczy miały idealnie zrobione granatowe powieki i czarne kreski, a usta
były czarno – czerwone przypominające dojrzałą wiśnię. Paznokcie okazały się
intensywnie ciemno niebieskie. Ubrana była w przetarte dżinsy i męską czarną
koszulę, przeciągniętą pasem, a do tego samego koloru, co góra trampki na
koturnie.
Jej strój i cały wygląd bardzo przykuwał uwagę, lecz ona
nic sobie z tego nie robiła, nawet ich nie zauważyła, tylko szybkim krokiem
podeszła do drzwi.
- Lisa,
do jasnej cholery pośpiesz się! – krzyknęła w stronę schodów, po których powoli
schodziła dziewczyna ubrana w podobny strój, lecz z mniejszym makijażem, bez
farbowanych włosów i z większymi trudnościami w chodzeniu na koturnie.
- Już,
już idę – wysapała.
- Mówiłam
ci, załóż zwykłe buty, jak nie umiesz w nich chodzić – westchnęła i chowając
komórkę do kieszeni złapała za klamkę do drzwi w chwili, gdy dziewczyna
gwałtownie się zatrzymała i otworzyła szeroko oczy i usta.
- Lucy,
chyba mamy gości – szepnęła, lekko przerażona.
- No i co
z tego? Na pewno nie do nas, lecz do któregoś z chłopaków. Pośpiesz się, bo za
chwilę nie wyjdziemy w ogóle, jak nas dziadkowie złapią, a wiesz dobrze, że Oni
nie lubią czekać – warknęła dziewczyna i podeszła do niej, łapiąc za rękę.
Spróbowała
ją pociągnąć, gdy spojrzała na gości i w ostatniej chwili przełknęła
przekleństwo.
- Lisa,
ruszaj się! – syknęła i szybko pociągnęła siostrę do drzwi.
- A wy,
dokąd? – Usłyszały znajomy głos Margaret dochodzących ze schodów kuchennych.
- Yyy… -
jęknęły obie w chwili, gdy główne drzwi się otworzyły i stanęli w nich Samuel i
Peter.
Wszyscy
patrzyli na siebie nie wiedząc, co powiedzieć.
-
Dziewczyny, a wy, jak widzę wybieracie się na imprezę – przerwał ciszę Samuel.
- Tak,
wybieramy się, ale jak nas nie przepuścisz, to może w ogóle nie pójdziemy –
szepnęła złowieszczo Lucy, nadal trzymając Lisę za rękę.
-
Margaret, czy wiesz gdzie one się wybierają? – spytał Peter.
- No
właśnie nie wiem. Po pierwsze i tak im nigdzie nie pozwolę TAK wyjść, a po
drugie, Lucyna ma gości. – Wskazała głową na salon, w którym nadal wszyscy
siedzieli i z zaciekawieniem przyglądali się całemu zdarzeniu.
Samuel zainteresowany ruszył do przodu, aby spojrzeć na
nowo przybyłych w chwili, gdy z zewnątrz dobiegł sygnał klaksonu.
Lucy nie
czekając ani chwili dłużej, pociągnęła siostrę i wybiegła na zewnątrz krzycząc:
-
Wrócimy, nie martwcie się i nie czekajcie!
- Lucyna!
– krzyknęła wystraszona Margaret i pobiegła za dziewczynami.
Obie
zdążyły wybiec przed kościół i nie otwierając drzwi wskoczyły przez okna do
mini – vana.
- Ruszaj!
– wysapała Lucy na kierowcę i z piskiem opon wyjechali na pustą ulice.
- Boże
Święty – westchnęła załamana staruszka i wróciła do Instytutu. – Gdzie one
mogły pojechać?
- Jak,
gdzie? Przecież Faerie dzisiaj w Ambasadzie organizują największą dyskotekę dla
Podziemnych. Lucyna nigdy nie odpuści takiej okazji, a po drugie jej się nie
dziwię. Rzadko się zdarza, aby najwyżej ustawieni Podziemni byli w jednym
miejscu. Niesamowite wydarzenie. Sam bym chciał pójść, ale mam inne plany –
westchnął Samuel.
-
Zauważyłem, że Lucy wróciła do swej natury. Ten strój i zachowanie… Cała ona –
powiedział zamyślony Peter, po czym skierował się do salonu, gdzie siedziała
reszta.
- Witam –
powiedział. – Wy do Lucy, tak?
- Tak, my
do niej, ale powiedzcie nam co ona u was robi? – warknął lekko zirytowany Luke.
- Peter,
idź do siebie, ja z nimi porozmawiam, a ty Samuel idź po Jerzego, przyda się
tutaj. – Obaj chłopcy kiwnęli lekko głowami i skierowali się w przeciwne
strony.
-
Dostaniemy odpowiedź na pytanie? – spytał Lucian, kiedy staruszka usiadła w
fotelu naprzeciw nich.
- A co
mam powiedzieć? Lucyna jest prawie dla mnie jak wnuczka, przecież jest
przybraną siostrą mych prawdziwych wnucząt.
- To pani
jest panią Poleys? – zapytała do tej pory milcząca Jocelyn powoli łącząc
wszystkie fakty.
- Tak,
matka Ereka Poleys’a i opiekunka łódzkiego Instytutu.
W chwili,
gdy skończyła to zdanie do pokoju wszedł postawny mężczyzna z siwą brodą i tak
samo białymi włosami, który mógł mieć około sześćdziesięciu lat.
- Dzień
dobry – powiedział i stanął koło swej żony. – Państwo w jakiej sprawie?
-
Kochanie, oni przyszli do Lucyny i pytają się o to kim jesteśmy – rzekła
Margaret i złapała go za rękę.
- A może
państwo mi powiedzą, w jakiej sprawie państwo przyjechało do naszej wnuczki?
- Ja
jestem jej ojcem i została można wręcz powiedzieć porwana i przewieziona tutaj
– odparł Luke z zaciętą miną.
- Nie
została porwana, tylko uratowana! – krzyknął chłopak, który wbiegł do pokoju z
wyrazem wściekłości na twarzy.
Mógł mieć około szesnastu lat, z tego co wywnioskował Jace
przyglądając się mu. Jak na tak młody wiek, był już dobrze zbudowany, a prawie
całe jego ciało, było naznaczone znakami i wieloma bliznami, co nie tylko go
postarzało, ale z miejsca nadawało mu odrobinę szacunku.
- Nikt
jej nie porwał! Umarłaby z wycieńczenia i bólu w waszej zatoce, zanim byście ją
znaleźli. Ja z siostrą jej pomogliśmy i powinniście być za to wdzięczni! – wrzasnął,
a jego twarzy przybrała odcień dojrzałej czereśni.
- Adam,
uspokój się i przestań krzyczeć! – skarcił go Jerzy, a chłopak opuścił głowę. –
Przepraszam za wnuka – zwrócił się do wszystkich.
- To
pański wnuk? – zdziwił się Alec rozpoznając chłopaka.
- Tak –
odpowiedziała za niego Margaret. – Jest to przybrany brat Lucy, tak samo jak
Kubuś.
- To ile
na stałe was mieszka w Instytucie? – zaciekawiła się Clary.
- Hmm… -
zamyślił się Jerzy – Ja, Margaret, Lisa, Adam, Kubuś, Wiktoria, Weronika,
Samuel, Peter, Jakub, Michał i Lucyna, czyli łącznie dwanaście osób.
Wszyscy
wytrzeszczyli na niego oczy.
- Ilu? – wykrztusiła
Isabell.
-
Dwunastu, coś źle powiedziałem?
- Nie,
tylko ja sądziłam, że jak u nas jeszcze do niedawna było sześcioro, czy nawet
siedmioro Nocnych Łowców na stałe to już jest dużo.
-
Kochanie, jeszcze niedawno nas było trzynaścioro, zapomnieliśmy o Camille –
zwróciła się do męża Margaret.
- Kto? – spytał
się nagle Magnus.
- Nasza
jedna z emigrantek. Młoda Nocna Łowczyni, ale już nią nie jest – odparła
kobieta, zbywając dalsze pytania ruchem ręki.
- A co z
Lucyną? – spytał nagle Luke zirytowany zmianą tematu.
-
Wybieram się po nią do Ambasady, więc kto idzie ze mną? – zapytał Michał
wchodząc do salonu i trzymając na rękach dwie, identyczne dziewczynki ubrane w
białe sukienki w czerwone grochy.
- Babcia,
babcia – pisnęły obie i postawione na ziemi wgramoliły się na kolana staruszki,
która mocno je przytuliła i spojrzała na chłopaka z nuta niepewności w oczach.
- A kogo
zabierasz od nas? – spytała po dłuższej chwili.
- Samuel
ma ze mną iść. Peter z wami zostanie, bo ktoś musi upilnować maluchy, a Jakuba
jak spotkam na mieście to go przyprowadzę – powiedział i lekko uśmiechnął się
do bliźniaczek pochłoniętych ciągnięciem frędzli fartucha.
- A co do
dzieciaków, gdzie Kuba? – zapytał Jerzy.
- Śpi u
siebie w pokoju.
- Michał,
ja z tobą idę – rzekł nagle Adam i spojrzał na przyjaciela.
- A czy
nie jesteś trochę za młody? – Zastanowił się Nocny Łowca.
- Nie
jestem za młody! To że ja się urodziłem w grudniu, a Lisa w styczniu to nic nie
znaczy, bo to był ten sam rok! – wybuchł chłopak i zaczął ciężko oddychać.
- Już,
już spokojnie, bez bulwersu – zaśmiał się Samuel wchodząc ubrany w strój
bojowy, po czym spojrzał po gościach – I kto idzie?
Prawie
wszyscy podnieśli rękę, prócz Magnusa i Jocelyn.
- Ja
tutaj zostanę i pomogę tobie Margaret, tym samym chciałabym z tobą porozmawiać
– powiedziała spokojnie narzeczona Luke.
- A ja
nie mam wstępu do Ambasady od czasu, gdy ta Faerie, a nieważne… - rzekł Magnus
i podszedł do okna.
Alec odprowadził go wzrokiem, który mógłby zamienić w
kamień, tym samym się zastanawiając, o kim znów napomknął czarownik.
- Dobra,
to reszta niech idzie ze mną do zbrojowni, dam wam stroje i broń – powiedział
Michał i ruszył w stronę schodów.
____________________________________________________________________________
Kochani!
Pisząc ten rozdział weszłam w temat, który nie wszyscy dokładnie znają czyli
miasto Łódź. Zaczęłam tu opisywać trochę ulice, trasę przejścia itp. Cała trasa
przejścia jest prawdziwa, tak można dojść z Lublinka do Parafii im. Świętego
Piotra i Pawła, gdzie właśnie umiejscowiłam Instytut, lecz uprzedzam, że nie ma
on żadnej dobudówki, gdzie dokładnie znajdowałoby się do niego wejście. Druga
sprawa, często pojawia się u mnie nazwa: Ambasada.
Jest to
klub na dzielnicy - Polesie - który: po pierwsze bardzo lubię, po drugie
przypomina mi Pandemonium, gdyż często też tam pojawiają się ludzie, którzy
mają inny ubiór, fryzurę, no ogólnie odróżniają się, tak jak Podziemni.
Cudooo ! Aż mi się imiona mylą :P
OdpowiedzUsuńMasz talent. I to, że ona wstała z martwych i jest od piekła i nieba ... BOSKIE <3
To radzę ci się sprężyć do ósmego rozdziału, ponieważ tam będzie z jej pochodzeniem, jeszcze ciekawiej :D
Usuń