sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział# 11 - Ważna Decyzja


Drzwi gwałtownie stanęły otworem, a w ich progu pojawiła się znajoma jej wzrokowi sylwetka ukryta w cieniu. Zmrużyła oczy i zawiesiła nogę między futryną okna.
- Jace… - powiedziała wydłużając sylaby.
Chłopak powolnym krokiem wszedł do środka zamykając za sobą drzwi na klucz. Wyjął obie ręce z kieszeni i się do niej zbliżył krokiem spokojnym i czujnym. Jego wzrok był skupiony na szaro – niebieskich oczach, zmatowiałych i lekko podpuchniętych od łez wylanych nad ciałem Samuela.
- Lucyna… - wypowiadając imię, wziął z jej ręki poduszkę i niezgrabnie rzucił ją na łóżko.
Dziewczyna nic nie zrobiła ani nie powiedziała, gdy złapał ją delikatnie za nadgarstek i lekko pociągnął do siebie na znak, aby weszła do środka. Nie wiedziała, co się wokół niej dzieje, gdy patrzyła w jego oczy, w których został zamknięty blask poranka, a promienie stały się jego włosami roztrzepanymi wokół głowy, dając mu jeszcze bardziej anielski wygląd. Z lekko uchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami patrzyła się w źrenice, w których widziała swoje odbicie, gdy przekładała nogę przez okno, aby wrócić do pokoju.
Stanęła naprzeciw niego, a on nadal trzymał ją za nadgarstek, a drugą dłonią zaczął gładzić ramię w czułym wręcz miłosnym geście.
Gwałtownie w oczach coś jej błysnęło, jakby oglądała wybuch fajerwerki. Zamrugała instynktownie i spojrzała na Jace, lecz to już nie był Jace. Twarz miał podobną: te same wydatne kości policzkowe, ostry zarys szczęki, a jednak oczy nie były jak dwie złote kule z czarnymi źrenicami, większymi niż zawsze, acz miały kolor bezchmurnego nieba, które tak często widywała będąc w Polsce. Jego włosy, nie były już nićmi z promieni słońca, lecz zdawały się jakby kolor został zabrany z piór kruka. Uśmiechał się do niej niepewnie, tak jak przed chwilą robił to Jace.
Rozejrzała się wokół siebie i dopiero pojmując, że nie jest w swoim pokoju. Stała w pomieszczeniu ze ścianami koloru szmaragdu, ozdobionymi arrasami oraz akwarelowymi płótnami. Za chłopakiem, który ją gładził był rozpalony kominek o wiele większy niż ten w salonie w łódzkim Instytucie. Zauważyła, że niebieskooki miał na sobie białą, wykrochmaloną koszulę, spod której były widoczne czarne Znaki, wijące się po torsie i ramionach jak żmije i ciemne, pasujące do jego włosów spodnie.
Spojrzała na siebie i zobaczyła, że sama jest podobnie ubrana. Również miała takie jak on spodnie i koszulę, acz kremową rozpiętą pod szyją. Zauważyła, że jej skóra na dekolcie i rękach jest poprzecinana przez blizny. Zszokowana spojrzała w jego oczy, a on widząc jej spojrzenie na swoją skórę szepnął głosem, który zdawał się być znajomy:
- I tak jesteś piękna. – Po czym się nachylił w jej stronę.
Gwałtownie zamrugała oczami i znów zobaczyła przed sobą Jace, który właśnie do niej mówił, takim samym spokojnym tonem:
- Nie martw się, on jest w lepszym miejscu… – A następnie, tak samo jak niebieskooki chłopak nachylił się nad nią.
Przymrużył oczy, a ona znieruchomiała, gdy najpierw poczuła na swej skórze jego ciepły oddech, a później poczuła miękkie usta delikatnie muskające górną wargę, a później delikatnie rozwierające je.
Zaczerpnęła gwałtownie tchu, a następnie przymknęła powieki i wygięła się lekko dotykając własnym torsem jego. Ręka Jace powędrowała na szyję, a druga owinęła ją w tali. Lucy szybko zarzuciła swoje dłonie na jego kark, gdzie splotła je i jeszcze bardziej go do siebie pociągnęła.
Stykali się całym ciałem.
Ich pocałunek - najpierw niepewny, delikatny – stawał się pełen uczuć i goryczy, smutku i łez, które zostały wylane za śmierć jednej osoby. Jace delikatnie podgryzał wargi, a ona miętosiła jego włosy zachwycając się ich miękkością. Oboje byli pochłonięci tylko sobą, świat wokół nich zniknął i nic się nie liczyło prócz ich ust, ich uczuć, ich pragnień i wątpień. Oderwali się od siebie gwałtownie, aby zaczerpnąć tchu. Jace spojrzał na nią, na jej wypieki i spierzchnięte usta od pocałunku. Jego myśli szalały, nie pamiętał, co się działo wcześniej, liczyła się tylko ta chwila i żadna inna, żadna przeszłość ani przyszłość. Złapał ją mocniej i delikatnie popchnął w stronę łóżka. 
Lucyna zachwiała się, opadła na materac i spojrzała na chłopaka zaskoczona. Jace szybko się nad nie nachylił, podniósł jej ręce za głowę i złapał je jedną dłonią, a drugą zaczął wędrować po biodrze, powoli podnosząc t-shirt. W taj samej chwili jego usta pieściły bark i szyję, co chwilę podgryzając delikatną skórę.
Lucy przymknęła oczy i delikatnie się uśmiechając wyprężyła się. Jej ciało przechodziły dreszcze rozkoszy, które zaczynały się w miejscach, gdzie usta Jace dotknęły jej skóry. W głowie pytała siebie, czy to sen czy jawa, czy to nie jest tylko jej senne pragnienie, których miała tak wiele. Mimo wszystko, każda rzecz, każde doznanie było realne, targało jej sercem, które łomotało się o żebra, jakby chciało uciec. Doprowadzało, że płuca pracowały szybciej, a jej oddech był płytki i urwany, jakby wypłynęła z pod wody i brała pierwsze hausty świeżego powietrza.
Jego szorstka ręka dotknęła nagiego biodra, a ona mimowolnie mruknęła z zadowoleniem, dając się ponieść kolejnemu dreszczowi. Jace spojrzał na nią, a na jego twarzy pojawił się chochlikowaty uśmieszek, gdy zobaczył przymknięte oczy, delikatne wypieki, które na nowo się pojawiły na policzkach oraz wyraz twarzy pragnący czegoś więcej.
Ponownie wargami dotknął jej szyi i składając delikatne pocałunki, zaczął się zbliżać do ust. Cicho mruczała, a jej ciało wyprężało się w łuk. Gdy był już blisko warg, w jej głowie zaśmiał się głos, który już od dawna były cichy:
On cię nie kocha! On to robi, bo tak na niego działa twoja natura. Jesteś głupia, myśląc, że coś do ciebie czuje, prócz chwilowego pożądania! Znikniesz i zapomni o tobie, jakbyś nigdy nie istniała! Jesteś tylko zwykłym afrodyzjakiem! Nikt cię nie kocha, tylko chcę cię…
Lucyna gwałtownie odepchnęła od siebie ten głos i dała się całować, skupiając się jedynie na miękkości warg kochanka.
Jace złapał za przód jej kurtki i szybko zaczął ściągać ją z ramion delikatnie gładząc je rękoma. Zaraz po tym gwałtownym ruchem zdjął t-shirt. Lucy nie czekając lekko się podniosła i ściągnęła z niego czarną koszulkę. Zaczęła wędrować delikatnie dłońmi po umięśnionym torsie, doskonale wyrzeźbionym, jakby on nie był zwykłym człowiekiem, acz boskim stworzeniem, bogiem w ludzkim ciele, który powoli się z niego uwalnia.
Delikatnie zagryzła dolną wargę, kiedy przyglądała się jego ciału, gdy wciągnął ją w głąb łóżka i sam klękając, zaczął całować jej odkryty brzuch, a ręce same powędrowały do paska skórzanych spodni. Kiedy guziki również były odpięte zabrał się za zsuwanie ich z jej nóg, lecz szło mu to opornie. Zagryzł zirytowany wargi, kiedy skóra nie chciała zejść z ciała. Lucyna mimowolnie się zaśmiała widząc jego nadaremne starania.
- Poczekaj, pójdę zaraz po oliwę – powiedział zdenerwowany, kiedy spodnie dalej nie chciały schodzić.
Dziewczyna nie wytrzymała i wybuchła śmiechem, po czym, złapała za ubiór i sumiennie, wiedząc jak i gdzie pociągnąć zsunęła je z siebie zostając tym samym tylko w bieliźnie.
- Nawet panu Idealnemu, jak widać czasami coś nie wychodzi – zachichotała cicho, gdy się nad nią nachylił, przejechał ręką po wewnętrznej części uda i gwałtownie znieruchomiał.
Jego wzrok, jeszcze przed chwilą skupiony tylko na jej oczach, zaczął wędrować po ciele aż do ud.
- Lucy – szepnął zdławionym głosem, a ona już wiedziała o co się rozchodzi.
Gwałtownie usiadła i podciągnęła nogi pod brodę. Zaczęła go unikać wzrokiem, który ze szklistego, znów stał się matowy i odległy.
- Lucyna – powtórzył jej imię i się do niej zbliżył. Nie dotykał już jej, tylko patrzył na stężałą twarz, która gwałtownie zbledła – Co to jest? – Jego wzrok powędrował na nogi dziewczyny – Gorąca zabawa z kotem?
Dziewczyna siedziała nadal sztywno mimo sarkazmu rzuconego w jej stronę. Biła się sama ze sobą. Nie była pewna, czy powinna mu pokazać, czy też zachować to dla siebie.
Czy to nie będzie dla niego za dużo?
Pomyślała zrozpaczona, czując na swoim ciele jego zdezorientowany, zaniepokojony wzrok.
Widzisz! On cię nie kocha! Brzydzi się twoim ciałem! Całe pożądanie go opuściło! Jesteś nikim!
Lucyna odepchnęła głos z dala od siebie i zacisnęła usta w wąską linię, po czym wyciągnęła przed siebie jedną nogę. Jace od razu spojrzał na wewnętrzną część uda. Ujrzał to samo, co poczuł pod swoją dłonią. Długie i krótkie kreski, niektóre zaognione i otwarte, inne już białe, już jako zgrubienia skóry.
Blizny.
- Oto i moja przeszłość, moja rozpacz i brak szacunku do własnego ciała. Nie nikną, bo cięłam się demonicznym ostrzem, już jako ta druga ja. Robiłam tak, aby nie było ich widać nawet pod krótkimi spodenkami, czy jak mam sam t – shirt na sobie. Dlatego nikt ich wcześniej nie ujrzał… - powiedziała, nie patrząc na niego i starając się powstrzymać łzy.
Przypomniała sobie bezsenne noce spędzane w jakiś motelach, czy małych mieszkaniach. Siedziała w samych koszulkach w oknach i płakała nad własnym losem. Odwracając się widziała łóżka lub sofy, na których spał jej kolejny kochanek, dzięki któremu się utrzymywała, a dawała mu za to się sponiewierać. Kolejne sprzedanie, kolejne rany. Zawsze trzymała w kurtce swój nóż z czystej, demonicznej stali, który był przeznaczony do takowych okazji. Wbijając sobie zęby do krwi w dolną wargę cięła się kolejny raz, zabierała pieniądze chłopaka, którego wykorzystała i uciekała pod osłoną nocy, aby żyć tak długo jak mogła i znowu naciągnąć jakiegoś frajera, by móc przeżyć.
Jace przyglądał się jej, po czym delikatnie położył dłoń na jej bliznach, a drugą dotknął ręki i powoli się do niej zbliżył.
- Nie ważne, jaka jest twoja przeszłość Lucy, nie rób tego, nic ci to nie da – powiedział prawie przy jej uchu – Tak siebie nie ukarzesz, tylko jeszcze bardziej zranisz, a nie wyniesiesz z tego żadnej nauki.
- Już ci się nie podobam, prawda? „Idealna Lucyna” prysła jak bańka mydlana… - westchnęła, słysząc w swej głowie ten znajomy chichot pogardy.
- Nie, nawet tak nie myśl – powiedział gwałtownie lekko mrużąc oczy i muskając ustami jej policzek.
Jego ręce objęły ją i zaczęły majstrować przy zapince stanika, który zaraz spadł na podłogę. Lucyna przymknęła powieki i zaczęła całować brak, ocierając się klatką o tors. Delikatnie musnęła wargami bliznę w kształcie gwiazdy, a przed oczami znów wybuchła fajerwerka i ukazała się kolejna scena:
Kamienny pokój bez okien, acz z kominkiem, parawanem, paroma meblami po jednej stronie i łóżkiem, na którym leżały dwie osoby. Ciemnowłosy chłopak, którego widziała zamiast Jace i dziewczyna z delikatnymi rysami i kasztanowymi włosami opadającymi falami wokół jej twarzy. Leżała na ramieniu chłopaka. Kołdra była skotłowana, a oboje nadzy, co oznaczało o upojnej nocy. 
Lucyna znów nie była sobą, a po chwili zaczęła odczuwać, że na plecach ma charakterystyczny ciężar.
Skrzydła.
Lecz nie czarne, acz białe niczym świeży śnieg.
Spojrzała na siebie.
Znów była ubrana jak chłopak. Mimowolnie zbliżyła się do łóżka i dotknęła mechanicznego aniołka wiszącego na złotym łańcuszku na szyi dziewczyny.
- Ithurielu – wyszeptała mimo własnej woli.
Nie mówiła już swoim głosem. Był on cichszy, bardziej dziewczęcy zdający się, jakby był głosem młodej śpiewaczki.
Mechanizm zadrgał i uniósł się delikatnie w powietrzu. Jego maleńkie, metalowe skrzydełka delikatnie strzepotały wydając przy tym dźwięk przypominający ruch śmigła helikoptera, lecz o wiele cichszego.
Lucyno, co cię tutaj sprowadza?
Usłyszała głos w swojej głowie.
Był melodyjny, spokojny i również znajomy jej, jak i tej Lucynie, którą się stała.
- Proszę, daj mu – wskazała wzrokiem na chłopaka. – ochronę ode mnie.
A nie możesz sama?
Spytał czyście ciekawy, a nie rozgniewany, jakby można się było spodziewać po takim pytaniu.
- Nie potrafię – siliła się na spokojny głos, acz widać, że był roztrzęsiony i pełen frustracji.
Widok swej miłości, która kocha kogoś innego jest bolesna. Widzę, że nie zapomniałaś o swoim starym życiu i nadal wspominasz swoje noce, a teraz widok, że on wyznaje w taki sposób miłość komuś innemu niż tobie, Prawico Razjela jest dla ciebie bolesne.
- Och, proszę, daj już temu spokój! – syknęła - Chcę tylko, abyś w moim imieniu dał jemu ochronę i nie więcej – powiedziała zdenerwowana.
A ja chcę wolność, a jej nie mam.
Odparł Ithuriel z nutą złości, ale zaraz się uniósł, podniósł swój mały miecz i zaczął kreślić na barku chłopaka gwiazdę.
Ochrona dla niego i jego wszystkich potomków.
Rzekł po chwili, kiedy na skórze zaczął wypalać się znak.
Lucyna delikatnie się uśmiechnęła i widząc przebudzającą się dziewczynę pośpiesznie szepnęła:
- Dziękuję. – Po czym rozpłynęła się w delikatnej poświacie.
Powróciła świadomością do swego pokoju. Potrząsnęła gwałtownie głową i spojrzała na bliznę, po czym szybko zaczęła wyrzucać z siebie wspomnienie wizji i ponownie zajęła się całowaniem jego ciała, a rękoma odpinaniem spodni.
Delikatnie ją popchnął i spojrzał na jej nagi tors, a sam ściągając z siebie szybko resztę odzienia zdjął jej ostatnią część bielizny. Gdy skończył oparł się łokciami nad nią i przyglądał jej twarzy i ciału.
Lucyna westchnęła teatralnie, po czym położyła ręce na jego plecach i przejechała po nagiej skórze paznokciami tym samym podnosząc się i delikatnie go całując. Był to znak, że chce przejść do czynu.
Jace tylko się uśmiechnął i biorąc ją rękami w pasie zaczął całować szyję łącząc się z nią ciałami.

* * *

Siedziała na nim delikatnie ruszając biodrami i cicho pojękując. Głowę odrzuciła do tyłu, skupiając się tylko na zalewającej jej wnętrze rozkoszy. Światło gwiazd i księżyca wpadało do pokoju i oświetlało jej sylwetkę.
Jace przyglądał się ciału Lucyny z zachwytem. W gwieździstej poświacie wyglądała jakby nigdy nie należała do tego świata, jakby naprawdę sprowadzona została, jakby była córą gwiazd i księżyca i całe ich piękno zakradnęła dla siebie. Wszystko było wspaniałe, aż do momentu, gdy nad lewą piersią skóra zaczęła jaśnieć jakby płonęła. Widząc to szybko usiadł, a ona gwałtownie znieruchomiała i spojrzała na jego wystraszony wyraz twarzy.
- Lucy – sapnął i spojrzał na miejsce, gdzie jest serce.
Dziewczyna powoli opuściła głowę i ujrzała, jak na jej skórze zaczyna się żłobić symbol – Pieczęć Cyrografu.
Spojrzała szybko przez okno i ujrzała dokładnie naprzeciw, sporą jasną gwiazdę – Gwiazdę Północy.
- Coś ci zrobiłem? – spytał niepewnym głosem.
Uśmiechnęła się do niego delikatnie i nadal na nim siedząc powoli się do niego zbliżyła tak, że między nimi, nie było już prawie miejsca.
- Spokojnie, to nie twoja wina Jace. To jest Pieczęć Cyrografu, który podpisałam własną krwią przelaną, gdy skoczyłam z dachu. Zgodziłam się na drugie życie i w tej chwili wypalono mi na sercu ten symbol, abym pamiętała. Pokazuje się tylko wtedy, gdy pada na niego blask Gwiazdy Północy, o tej – wskazała na jedną z wielu jasnych punktów za oknem.
Chłopak spojrzał we wskazane miejsce, a następnie na symbol z zamyślonym wyrazem twarzy.
- To jest jak piętno – rzekł po chwili.
Lucy wzięła delikatne jego rękę i położyła ją na miejscu symbolu.
- Jest gorące – szepnął.
- Tak. Wypalono go ogniem piekieł, a ugaszono świętą wodą – odpowiedziała ze spokojem i położyła swoją dłoń na jego. – Mimo tego noszę w sobie anielski ogień, tak jak ty i każdy inny anioł.
Spojrzał na nią zaskoczony, a jego usta ułożyły się w pytanie.
- Jace, to już moja tajemnica skąd wiem – uśmiechnęła się do niego delikatnie – I wiem, że każdego, kogo dotniesz parzysz, ale mnie nie. Czuję to większe ciepło twego ciała, ale ono mi nic nie robi, a to przez to, że nie jestem zwykła, Jace. I nic tego nie zmieni. Mogłabym powiedzieć, że jesteśmy podobni, ale tak nie jest, przynajmniej nie do końca. Noszę w sobie Ogień Nieba i Piekła. Znaki wypalone anielskim ogniem ugaszono krwią potępieńców, którą następnie zmyto święconą wodą. Jestem inna, inna i dziwna…
- Lucy – szepnął. – Nie ważne ile będziesz miała na sobie piętn – spojrzał na jej pierś, a następnie na własną, gdzie widniała spora blizna – I jak będziesz od wszystkich inna, ale dla mnie będziesz wyjątkowa – i namiętnie ją pocałował, a ona wydała z siebie cichy jęk rozkoszy.

* * *

Leżała wtulona w jego pierś. Cicho mruczała i szukała przez sen jego dłoni, którą zaraz po znalezieniu splotła ze swoją. Jace uśmiechnął się delikatnie widząc jak smacznie śpi z lekko uchylonymi ustami i delikatnie drażni jego skórę ciepłym, stabilnym oddechem. Drugą ręką pogładził jej włosy i przymknął na chwilę powieki. Sam nie wierzył, że to wszystko się wydarzyło, że w ogóle do czegoś takiego doszło i to w takiej chwili. Kiedy potrzebowała pocieszenia, a otrzymała rozkosz. Nie pamiętał, że wokół nich są pokoje, gdzie śpi jej rodzina, jego przyjaciel, a nawet jego ukochana. Liczyła się tylko ona, jej pokój i ciepło bijące od ciała.
Wziął głęboki oddech, w którym wyczuł unikalny zapach, który zawsze towarzyszył Lucynie. Zapach wanilii i cynamonu. Chwile zastanawiał się czy to są perfumy, czy anioły tak pachną, po czym usnął w głęboki sen, którego nie miał już od tak dawna.

* * *

Gdy się obudziła pierwsze, co ujrzała to skotłowaną kołdrę, jak i całe łóżko. Leżała (jakimś dziwnym cudem) oparta głową o łopatkę Jace, który spał zakryty od pasa w dół na brzuchu. Powoli podniosła się i przeczesała palcami włosy. Rozejrzała się po pokoju, który był szary, jak na starej fotografii. Słońce jeszcze nie wstało, więc nie było szóstej rano.
Ponownie spojrzała na swojego śpiącego kochanka i przypomniała sobie zdarzenia z nocy:
Rany na udach, Pieczęć, jego bliznę, ciało i te słodkie słowa wypowiadane, kiedy się…
Lucyna przełknęła głośno ślinę i opuściła głowę jakby była wściekła na siebie przez to, co zrobiła.
… kochali.
Nie wiedziała, czemu ma uczucie skruchy, jednak po chwili uświadomiła sobie wszystko. Tym, czym tylko kolejny raz musiała kogoś zranić, mogła się powstrzymać wieczorem, nie dopuścić do całego zdarzenia i mieć teraz czyste sumienie, jednak pragnienie nią zawładnęło…
Szybko pomyślała o znaku Ciszy i czym prędzej wyskoczyła z łóżka. Pośpiesznie zaczęła zbierać swoje ubrania z podłogi i chować je do szafy, a wyjmując inne, aby się ubrać.
Gdy się przeczesała i doprowadziła do porządku podeszła do biurka i wzięła kartkę. Otworzyła pióro i szybkimi ruchami zaczęła pisać:

Ciężko mi to wszystko opisać słowami, a także za długi byłby ten list, jeśli miałabym Ci opisywać całe moje zachowanie osobno, więc ujmę to w dwóch krótkich słowach:
Przepraszam i Żegnam
Lucyna S.A. Graymark

Zgięła kartkę i położyła ją na poduszce obok Jace, po czym wróciła do biurka i złapała za kolejny kawałek papieru. Pisała na niej o wiele dłużej i bardziej starannie, po czym składając ją jak poprzednią i zabierając szary woreczek z szuflady wyszła bezszelestnie z pokoju i skierowała się w dół po schodach.
Szybko położyła kartkę na stoliku w salonie, a następnie rozejrzała się po nim chwile, aby zaraz ruszyć do drzwi wyjściowych. Dotknęła dłonią ich wierzchu, a zawiasy i wszystkie zamki się poruszyły otwierając powoli acz bezgłośnie. Zaraz wyszła szybkim krokiem na zewnątrz, po czym znieruchomiała na widok swojego ojca stojącego przed wejściem.
- Tato? – wychrypiała, a usta i gardło gwałtownie stały się suche.
Obawy, których nie było gwałtownie odnalazły się w jej głowie, a strach zaczął paraliżować ciało.
- Lucyna, co tutaj robisz? – spytał i spojrzał na nią z powątpieniem i zatroskaniem.
- Ja… - jąknęła się – Nie mogłam spać. Idę się przejść do parku, tam mogę spokojnie myśleć – wymyślała na biegu i uciekała od niego wzrokiem.
- Nie chcesz towarzystwa? Mogę z tobą iść. Ja też nie mogłam spokojnie spać, więc wyszedłem na zewnątrz.
- Aha – mruknęła, a następnie pomyślała, że może z nim na pewien temat porozmawiać, jeśli już nadarzyła się takowa okazja – Pamiętasz, jak się mnie pytałeś o ujarzmieniu mojego wilka, że możesz mi w tym pomóc?
- Tak – powiedział, a w jego oczach zaiskrzyły się płomienie nadziei i… radości?
Które zaraz ugaszę.
Pomyślała zrozpaczona, ale już nie mogła się poddać, tylko brnąć dalej w słowa i czyny, które miała zrobić.
- Na razie nie skorzystam z tego, lecz później przyjdę do ciebie, bo kiedyś będę się musiała za to wziąć – rzekła stanowczym tonem patrząc się w jego oczy, które – jak u każdego wilkołaka – były zmienione i łatwo rozpoznawalne.
Jej ojciec cicho westchnął i odsunął się na schodach widząc, że zaczyna po nich schodzić. Dziewczyna wdzięczna kiwnęła głową i podbiegła do furtki.
- Pa tato! – krzyknęła sama nie wiedząc, czemu i ruszyła prosto ulicą.

* * *

Jace obudził się, gdy pierwsze promienie słońca napotkały jego twarz. Ziewnął głośno i przeczesał palcami włosy, po czym odwrócił się, aby ucałować Lucynę, acz cmoknął tylko…
Poduszkę.
Zaskoczony rozejrzał się wokół siebie i napotkał wzrokiem, kartkę leżącą obok niego. Szybko ją rozłożył i wzrokiem przebiegł po słowach, które były na niej napisane. Jego twarz gwałtownie stężała, ręka się zacisnęła gniotąc papier, po czym zaczął się ubierać przełykając, co chwilę przekleństwa silące się uciec z jego ust.

* * *

Wszedł do salonu z kubkiem kawy w ręce.
Była to ciężka noc.
Siedział z Peterem i Michałem w pokoju i wspominał Samuela. Znali się całą czwórką od najmłodszych lat i byli wszyscy prawie jak bracia. Wszyscy sieroty, wszyscy dość wysoko ustawieni jako w nazwiskach, honorze i majątku, acz zapomniani i czekający na pełnoletniość. Zawsze mieli jedno marzenie:
Aby kontynuować swoje rody, które prawie zniknęły i znów być znani w Radzie Cleve.
Później, gdy wszystkie żale się skończyły, zaczęli rozmawiać o Lucynie i jej zachowaniu. Zdawało im się jakby pierwszy raz widzieli ją tamtego dnia płaczącą. Nigdy sobie nie wyobrażali jej ze łzami w oczach i trzęsącą się brodą. Wcześniej było to dla nich wręcz niemożliwe, a jednak stało się przy nich wszystkich. Było im jej szkoda, a jednak nie mieli zamiaru do niej zaglądać. Wiedzieli, że zawsze wolała w gorszych chwilach samotność. Nie raz jeden z nich stawał się celem jej noża, kiedy wchodził do jej „ciemni” i przeszkadzał w wylewaniu smutku gwiazdom, które oglądała na dachu.
Wszyscy sądzili, że jest i tak tym razem, więc postanowili z nią porozmawiać przy śniadaniu i zaproponować wspólne polowanie lub wyjście do klubu, aby mogła zapomnieć o żalu trawiącym jej serce.
Rozglądając się po jeszcze pustym pomieszczeniu jego uwagę zwróciła kartka leżąca na stoliku, której jeszcze wieczorem nie było. Wziął ją do ręki i niezdarnie zaczął rozkładać. Spojrzał na mały druk, który od razu poznał i co z miejsca włączyło alarm w jego głowie. Przesuwał uważnie wzrokiem po literach mrużąc oczy. Gdy skończył, kubek wypadł mu z ręki i rozbił się na dywanie zalewając go kawą. Jakub jednak w ogóle się tym nie przejął tylko podbiegł do schodów i zaczął krzyczeć:
- Wszyscy się obudźcie, szybko!

* * *

Lucyna stanęła przed wielką tablicą i spojrzała na rubrykę z nazwą „Budapeszt”.
- Pół godziny – powiedziała sama do siebie i ruszyła na peron jedenasty, skąd miał odjeżdżać jej pociąg.
Nie było jeszcze nikogo, tylko ona i rzędy pustych ławek czekających, aż ktoś na nich usiądzie. Dziewczyna jednak cieszyła się z tej pustoty. Nie chciała, aby ludzie przyglądali się jej, że nie ma walizki, torby, żadnego bagażu tylko to, co na sobie i przy sobie, czyli seraficki nóż, stelę, kartkę, szary woreczek i pieniądze.
Rozejrzała się jeszcze raz szukając dogodnego kąta, gdzie mogłaby się ukryć i znalazła go za śmietnikiem. Kucnęła za nim i wyjęła swój mały skarb, w którym znajdował się biały proszek. Spojrzała na niego z obrzydzeniem, a przed oczami znów widziała swoich przyjaciół przed Ambasadą.

- Na ile mi go starczy? – spytała patrząc na paczuszkę.
- To zależy od dawki, ale jak tak normalnie, to minimum pół roku.
Uśmiechnęła się do nich i odeszła, chowając pod kurtką zawiniątko.

Rozumiała jednak, że na tyle nie starczy. Zaledwie po paru dniach nie było już jego części, tylko dawka nie jest normalna, acz gigantyczna.
Wysypała na wierzch dłoni sporą garść amfetaminy i zaczęła ją wciągać z rozmachem i przyzwyczajeniem, które pozwalało jej unikać nieprzyjemnych odczuć w nozdrzach.
Ból w klatce, plecach, słabszy oddech, bóle głowy i kończyn, wszystko zaczęło raptownie ustępować, a ich wspomnienie zacierać się na końcu jej umysłu, jakby nigdy nie istniało.
Wiedziała, że w taki sposób nie powstrzyma czasu, który zaczynał się jej przypominać, ale odbierał ból, nie pozwalający funkcjonować. Uśmiechnęła się sama do siebie wiedząc, że jej źrenice są nienaturalnie duże, a świat lekko się chwieje, mimo to jej organizm nie reaguje na taka dawkę narkotyku, jak zwykłego człowieka.
Gdy znalazła się znów w centrum peronu, wokół niej było pełno ludzi, patrzących na nią z ukosa, ale ona się już tym nie przejmowała.
Nie przejmowała się niczym.
Zdawało jej się, że nie minęła nawet minuta, kiedy nadjechał pociąg, a konduktor krzyknął, aby wsiadać.
Weszła na pierwsze stopnie i po raz ostatni spojrzała na Dworzec Kaliski, po czym pogoniona przez innych pasażerów ruszyła do jednego z wolnych przedziałów.

* * *

Moi Drodzy!
Wiem, że nie tak powinnam Was powiadomić, jednak na tyle było mnie tylko stać - na ten jeden list. Ponownie Was opuszczam z kilu różnych przyczyn:
Poczucia winy. Nie, proszę, nie brońcie mnie! Moja wina, że Samuel zginął z ręki Camille, a Sebastian uciekł. Mogłam to inaczej rozegrać i też byłoby inne zakończenie….
Przez to, że wiem, iż niedługo się mną zainteresują kochani przyjaciele z Cleve, a wiecie dobrze, że przetrzymywaliście mnie w Instytucie nielegalnie.
Ostatnią rzeczą jest propozycja… Otrzymałam ją od Brata Zachariasza. Długo by tu wyjaśniać, na czym ona polegała i w ogóle, po co ją przyjęłam, jednak nie żałuje swojej decyzji. Dzisiaj wyjeżdżam ze świadomością, że nie będziecie mnie poszukiwać ani się denerwować, że po raz kolejny opuściłam Was bez słowa. Nie bójcie się, ani nie martwcie o mnie, bo będę w miejscu, gdzie nie nazwą mnie odmieńcem. Będę mogła żyć jako osoba, którą jestem (no prawie, bo wybrańcem to naprawdę trzeba się urodzić i takich jest jeden na milion), jednak skrzydła nie będą już moją oznaką demonizmu.
Dziękuję Wam za to, że byliście przy mnie, że mi pomogliście i nie opuściliście w gorszych momentach, które były w moim życiu. Minęło tak niewiele czasu - zaledwie kilkanaście dni - a jednak wreszcie nie czułam się samotna.
Teraz powiem, za co każdemu dziękuję (nie mogę sobie tego odpuścić):
Lucianowi – dziękuję Ci, że poznałam cię ojcze i, że nie zabiłam Cię, tak jak miałam to wcześniej w planach. Okazałeś się inny niż zawsze sobie Ciebie wyobrażałam. Nie powiedziałam Ci tego nigdy wprost i nie powiem, ale na papierze jest mi łatwiej – Przepraszam, że pół życia oskarżałam Cię za śmierć mamy, wiem, że to nie przez Ciebie ona oszalała, lecz już nie cofnę czasu i jej nie pomogę, więc cieszę się, że mam nadal Ciebie…
Jocelyn – która nie obwiniała mnie, że jestem nieślubny dzieckiem jej narzeczonego.
Isabelle – że dzięki niej, mój „sekret” wyszedł na jaw. A i przepraszam, że z tego powodu musiałaś spadać z dachu, ale to było zaledwie dziesięć metrów… Najwyżej byś zginęła.
Margaret – dziękuję babciu, że… że… Że po prostu mam Ciebie i mimo że jestem niewdzięczną wnuczką, Ty zrobiłabyś dla mnie wszystko.
Jerzemu – Tobie to samo, co babci, dziadku i mimo tego ile cię nabawiłam kłopotów, nigdy się mnie nie wyparłeś, choć nie jestem tak naprawdę Waszą wnuczką i mogłeś to zrobić.
Clary – za to, że dzięki Tobie, Jace i Alec nadal żyją i Ty naprawdę się dla wszystkich Twoich bliskich poświęcasz.
Peterowi, Michałowi i Adamowi – że byliście super braćmi, którzy wskoczyliby za mnie w ogień, choć bym go sama rozpaliła.
Lisie, Ice i Nice (moim dwóm kochanym szkrabom!) – Za to, że przy mnie byłyście, że byłyście moimi młodszymi siostrzyczkami, dla których zawsze warto jest żyć i które zawsze będę kochać.
Kubusiowi – że mój mały urwis nigdy się na mnie nie złościł i umiał mnie pocieszyć w nawet najgorszych chwilach.
Jakubowi – za to, że byłeś zawsze blisko mnie, wspierałeś i wiedziałeś jak ze mną postąpić. Żałuję, że nigdy nie zgodziłam się, abyśmy zostali parabatai. Prawdę mówiąc zawsze chciałam, abyś nim był, jednak czasu już nie cofnę… (wybacz Adam, ale ty nigdy się nie nadawałeś jako parabatai, dla nikogo – no chyba, że siostry)
Alecowi – Hmm… Że po prostu byłeś. Nie znaliśmy się długo, jednak jesteś wspaniałym Nocnym Łowcą i wiem, że nigdy nie zhańbisz swojego rodu.
Magnusowi – za to, że po Przemianie zaopiekowałeś się mną, dawałeś przenocować, dokarmiałeś i szkoliłeś. Gdyby nie ty, pewnie ponownie bym się poddała i po raz kolejny odeszła z tego świata, lecz w hańbie i ubóstwie.
Na koniec chcę podziękować Jace’owi – za to, że mimo początkowego lekkiego konfliktu potrafiliśmy znaleźć wspólny język i dziękuję za pewną rozmowę jak i wsparcie, które dałeś mi w tamtej chwili.
Koniec już tych czułości! 
Żegnam się z Wami wszystkimi, bo tam dokąd jadę, wątpię już kiedykolwiek wrócić, a jak nawet to się stanie nie sądzę, aby nasze drogi po raz kolejny się przecięły. 
Dziękuję za wszystko, również przepraszam za wszystko i żegnam…

W imię Razjela i Jego Prawicy!
Lucyna Sferia Adele Graymark

* * *

Do drzwi Instytutu gwałtownie ktoś się zaczął dobijać. Zatroskana, z czerwonymi oczami od płaczu Margaret, szybkim krokiem podeszła do nich i otworzyła je.
W ich progu stanęła osoba, której nigdy nie sądziła się otworzyć drzwi tego Instytutu, a jednak to się stało. Spojrzała na twarz Konsula z zeskoczeniem i nutą przerażenia nie mogąc znaleźć jakichkolwiek słów, aby go przywitać.
- Witaj Margaret, mam do ciebie jako szefowej Instytutu pytanie. – Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem i wepchnął się do środka rozglądając wokół. – Czy nie było przypadkiem u was Lucyny Graymark?

* * *

Magnus wychylił głowę z salonu i widząc oblicze Konsula wyrwał kartkę z ręki Aleca i wrzucił ją do rozpalonego kominka. List od razu stanął w płomieniach, a atrament zaczął się rozpływać. Gdy gość wszedł do pomieszczenia, po kartce nie było już śladu, prócz czarnego pyłu. 






sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział #10 - Lucyna i Lucyna


Londyn, styczeń 1887 rok

Charlotte lekko uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Wiedziała, czego się powinna spodziewać i nie myliła się.
Jem oraz Will siedzieli w fotelach przy łóżku, w którym leżała młoda dziewczyna. Jej włosy były splątane, ciało blade, ręce zaciśnięte na kołdrze, a twarz wykrzywiał grymas cierpienia. Ponownie spojrzała na chłopców. Jem siedział zgarbiony i widocznie walczył ze snem. Pod srebrnymi oczami miał granatowe cienie. Skóra na twarzy była ściągnięta, a usta zaciśnięte w wąską linię.
Will natomiast był oparty o ramię swego parabatai i cicho pochrapywał. Nie dziwiła mu się. Odkąd ją przynieśli, siedzieli obok jej łóżka i przy niej czuwali. Mijała powoli druga doba od kąt nie spali, co dawało im się we znaki i zmuszało wręcz do snu. Za nim James wyczuł, że Charlotte jest w pokoju minęła długa chwilą, którą ona poświęciła, aby zobaczyć, że Will także ma duże cienie pod oczami, a jego sen jest płytki i niespokojny, tak jakby śnił mu się koszmar. Oboje z chłopców mieli zmierzwione włosy i pogniecione ubrania.
- Charlotte – szepnął cicho jej imię i powoli odwrócił głowę uważając, aby nie obudzić Willa.
Szefowa Instytutu się do niego zbliżyła. Stanęła w rogu łóżka i cały swój wzrok skupiła na dziewczynie.
- Wybudzała się? – spytała cicho.
- Nie. Wiła się, płakała, nawet krzyczała, ale się nie obudziła – odrzekł. Na chwilę zamarła nieprzyjemna cisza, po czym zapytał drżącym głosem: – Ona cierpi, prawda?
Spojrzała na niego ze współczuciem nic nie odpowiadając. Sam jej wzrok dawał mu odpowiedź na to pytanie. Charlotte cicho westchnęła i przymknęła oczy siląc się na spokojny, opanowany ton, a nie roztrzęsiony, zatroskany i wręcz załamujący.

- Rozmawiałam z Bratem Enochem.
Niedawno Cisi Bracia opuścili Instytut. Zostali przez nią sprowadzeni zaraz, gdy została przywieziona tutaj. Brat Enoch z dwoma jeszcze Braćmi wyprosili z jej pokoju Willa i Jema, a oni przez prawie cztery godziny siedzieli pod drzwiami nic nie mówiąc, tylko wysłuchując krzyków Lucyny i jej płaczu.
Kiedy wyszli z pokoju, Jem próbował się dowiedzieć, co się z nią dzieje, lecz Cisi Bracia odpowiedzieli, że jemu tego nie powiedzą. Od tamtej pory obaj chłopcy siedzieli przy jej łóżku i przyglądali się, jak co godzinę przez prawie jeden dzień przychodził któryś z Braci i podawał Lucynie jakieś płyny, po czym wychodził bez słowa.
Charlotte była zobowiązana powiedzieć to, co przekazali jej Cisi Bracia. Było to ciężkie zadanie, które chętnie by sobie odpuściła, ale nie mogła.
Spojrzała na zmartwione, senne oczy jej podopiecznego, po czym zaczęła szeptać załamującym się głosem:
- Powiedzieli, że nie ma już ratunku. Czas się z nią pożegnać.
Bardzo walczyła ze sobą, lecz mimo uporu z jej oczu pociekły łzy i zaczęły wić się po policzkach. Jem zamarł na krześle wpatrzony w nią niedowierzającym wzrokiem, po czym z całej siły szarpnął ramie Willa, który zerwany ze snu od razu dobył noża.
Rozejrzał się zaspanym wzrokiem wokół siebie i gdy napotkał spojrzenie swego przyjaciela, które wyrażało tak wiele emocji, że można się w nich było pogubić, upuścił broń na ziemię.
Will chwilę na niego patrzył wyczytując zaskoczenie, niedowierzanie, niepewność, a przede wszystkim ból psychiczny i rozpacz.   
Spojrzał na Charlotte z lekko uchylonymi ustami, które powoli zaczęły się składać w imię dziewczyny leżącej na łóżku, lecz Jem szybko szarpnął swojego parabatai ponownie i patrząc mu w oczy z wymuszonym w głosie spokojem powiedział:
- Czas się pożegnać Will, czas się z nią pożegnać.
Przy słowie „nią” głos mu się załamał, a oczy same powędrowały do Lucyny  spokojnie śpiącej, lecz mimo to widocznie cierpiącej.
- Ale jak to?! – Will prawie krzyknął na panią Branwell, a ona cofnęła się o krok wycierając wierzchem dłoni łzy.
- Williamie, spokojnie – odezwał się James, ale ten już wstał i patrzył wściekłym wzrokiem na szefową Instytutu.
- Przecież Cisi Bracia ją leczyli – sapnął rozwścieczony.
- Will, Cisi Bracia zrobili, co mogli. Przedłużyli jej życie o tyle godzi ile się dało, ale ostrze za bardzo ją zraniło, ona nie da rady dłużej – mówiła drżącym głosem.
- Ile czasu jej zostało? – spytał, starając się uspokoić tonaż głosu.
- Brat Enoch mówił, że około dwóch godzin. Za godzinę Runa Snu przestanie działać, prawdopodobnie, gdy się obudzi ból zacznie ją szybciej wykańczać niż sama rana – westchnęła i opuściła głowę.
Nie potrafiła spojrzeć tym chłopcom w oczy, kiedy wiedziała, jak te słowa w nich uderzyły.
Dwie godziny.
Ona sama stała jak wryta z otwartymi ustami, kiedy usłyszała to od Cichego Brata, a później wszystko zaczęło jakby przyśpieszać.
Tak mało czasu.
- Idę napisać list do Lightwood’ów – rzekła po chwili i zaczęła się odwracać w stronę wyjścia.
- Po co?! – Głos Williama znów stał się zdenerwowany.
- Gabriel i Tatiana znali Lucynę. Tatiana może nie przepadała za nią, ale z Gabrielem Lucyna miała dobre stosunki, chyba chciałby się z nią pożegnać – powiedziała po dłuższej chwili i szybkim krokiem wyszła z pokoju.
Will zachwiał się do tyłu i ciężko opadł na krzesło. Od razu skrył twarz w dłoniach i starał się jak najbardziej uspokoić. Zdawało mu się, że jego serce powoli przestaje bić.
Znowu moja wina, znowu moja klątwa.
Ta myśl była jak ostrze w jego własnym ciele. Gdyby nie on, gdyby nie klątwa, nic by się takiego nie stało. Chciał, żeby zamiast niej leżał tam on, żeby to on umierał, a nie ona.
Poczuł na swoim ramieniu znajome mu ciepło dłoni Jema.
- Will… – Usłyszał swoje imię, na które powoli podniósł wzrok zaraz napotykając srebrne tęczówki i znajomą bladą twarz.
- Będę siedział przy niej do końca. Nie opuszczę jej Jem, nie chce, aby umarła samotnie w otoczeniu Cichych Braci, którzy później zabiorą jej ciało do Cichego Miasta, aby prochy stały się kolejnym filarem, czy fasadą – odpowiedział pewnym głosem i spojrzał, jak dziewczyna lekko drga i zagryza dolną wargę.
- Wiem Will, wiem, że jej nie opuścisz, ja też tego nie zrobię – rzekł Jem i pozwolił, aby Will usiadł na podłodze koło jego nóg i oparł głowę o kolano.
- Ona jest taka młoda – szepnął po chwili milczenia – Za młoda, aby umierać. Przecież niczego nie była winna, była wspaniałą Nocną Łowczynią.
- Will, ona nadal żyje, nie mów tak jakby już jej tutaj nie było – skarcił go parabatai.
Chłopak nic nie odpowiedział na te słowa tylko przyglądał się, jak Lucyna szarpie delikatnie rękoma kołdrę, a na jej czoło wchodzą kolejne krople zimnego potu.
James z fotela widział, jak pościel okrywająca jej ciało na wysokości brzucha, powoli acz dobitnie zaczyna zabarwiać się na szkarłatno.
- Bandaże przesiąkają – szepnął sam do siebie i powoli wstał z fotela.
Will o nic nie zapytał, gdy Jem zbliżył się do Lucyny, delikatnie złapał za kołnierzyk jej koszuli i rozchylił ją tak, aby było widać obojczyk i szyję. Następnie narysował starannie stelą Znak powolniejszego krwawienia oraz Znak uśmierzający ból będąc świadom, że niedługo się obudzi, a cierpienie może ją bardzo szybko zabić.
Gdy skończył opuszkami palców przejechał po fragmencie blizny na wgłębieniu jej szyi. Teraz była tylko bladym paskiem odcinającym się od kremowej skóry. Ślad po batach od matki za to, że żyje. Jem pamiętał ten ślad. Pierwszy raz go ujrzał, kiedy spotkali ją walczącą przy Tamizie. Gdy upadła na ziemię w męskim stroju z mieczem w ręce jej ramiona były całe w ranach, a koszula, którą miała na sobie zsunęła się z obojczyka i ukazała krwawą pręgę. Will jako pierwszy to ujrzał i spytał się, czy to zrobił jakiś demon, a ona odpowiedziała:
- Tak, moja matka, końskim pejczem.
W tamtej chwili oboje wymienili spojrzenia. Znaleźli dziewczynę w wieku piętnastu lat, z polskim akcentem, która prawdopodobnie nie miała w przeszłości wesoło.
Tamtego właśnie dnia, zaczął się nowy rozdział w jej życiu, życiu Instytutu i ich – jego i Willa.
Herondale, który nadal siedział na ziemi zaśmiał się bez krzty wesołości.
- Dwa lata, a zdaje się, jak dwadzieścia.
Jem odwrócił się w jego stronę i usiadł obok niego przysuwając kolana pod brodę.
- Pamiętasz, jak siedzieliśmy w tym pokoju pierwszy raz? – spytał Will i odwrócił głowę w stronę swojego parabatai.
- Tak – odpowiedział lekko się uśmiechając. – Zdawało się wtedy jakby to była dla nas kara.
Will odwzajemnił uśmiech.
- Dopiero ją znaleźliśmy, ale rany po batach na jej plecach i te, które zadały demony trzeba było wyleczyć. Cisi Bracia pobyli przy niej, a później nam kazano nam czuwać jakby się obudziła. Pamiętam, że graliśmy wtedy w karty i ja wygrywałem.
- A ja pamiętam jaką zrobiłeś minę, kiedy się obudziła i siarczyście zabluźniła – zaśmiał się cicho. 
- Nie spodziewałem się takich słów i to jeszcze po angielsku od takiej młodej osoby i to dziewczyny, a pamiętasz potem jej słowa: tak mnie nie bolał głowa nawet po butelce dżinu.
Oboje parsknęli śmiechem i zwrócili wzrok na umierającą.
- Dwa lata treningów, wspólnego zwiedzania Londynu, polowania na demony i chodzenia do tawern.
- To ostatnie, to tylko z tobą Will – odpowiedział Jem. – A pamiętasz, jak ją uczyłem grać na skrzypcach?
Herondale lekko się skrzywił.
- Tak, przez to Instytut spać nie mógł. Rzępoliła strasznie.
- Tak jak każdy na początku – odparł Carstairs.
Zaraz po tym zaczęli dalej wspominać wspólne chwile z młodszą od nich o rok Lucyną. Ich bieganie po dachach, spanie przy kominku zaraz po tym, jak na zmianę sobie czytali, nauki angielskiego, aż wreszcie wspólne obchodzenie świąt i wspomnienie, że nigdy, nawet na balu nie pojawiła się w sukni nie chcąc ukazać blizn oznaczających jej nogi, ręce, plecy, szyję i dekolt. Tylko oni i Charlotte wiedzieli, że to są pamiątki z jej domu, po matce. Wspomnieli jak oni i pani Branwell wstawili się za nią podczas Bożego Narodzenia, gdy zjawiła się Enklawa, a ona w towarzystwie Willa i Jema weszła do sali balowej ubrana w czarne, męskie spodnie, wykrochmaloną koszulę, marynarkę i muchę pod szyją, aby zakryć najwyższe blizny, a wszyscy poczuli się oburzeni jej wyglądem.
- Przecież to jest dama, a nie chłopak! – oburzyła się ciotka Charlotte.
- Jak śmiała w święta się tak ubrać, to jest obraza! – Ktoś krzyknął, a oczy Lucyny się zaszkliły.
Will ścisnął mocniej jej rękę i szepnął na ucho:
- Nie płacz, bądź dzielna, nie daj im satysfakcji.
On oraz Jem zaczęli jej bronić próbując zmienić temat i mówić, że po prostu ona nie nosi sukni, lecz nikt ich nie słuchał. Wtedy na wysokości zadania stanęła Charlotte, która zaczęła się wypowiadać, że ona nie może nosić sukni z wielu różnych powodów.
- Niby, jakich? – zagrzmiały głosy, a Lucyna nie wytrzymała.
Szybko wyszła na środek i gwałtownym ruchem zerwała z siebie muchę. Kołnierzyk opadł i na wierzch ukazał się fragment z jej lżejszych blizn, jednak nadal zaczerwieniony i gruby na prawie trzy palce. Rozpięła pierwszy guzik i ukazała jej dalszą część, a dużo dam w pomieszczeniu ręką zakryło sobie usta, jakby w geście powstrzymania się przed mdłościami. Gwałtownie zapanowała cisza, którą przerwał załamujący się głos Lucyny:
- Dlatego nie mam na sobie sukni! I jeśli teraz macie zamiar powiedzieć, że urażają was moje blizny albo jak wam jest strasznie przykro, że coś takiego mam na swoim ciele, a będą to puste słowa, to nie mam zamiaru ich słuchać! Równie dobrze mogę spędzić te święta na ulicy, jak nie chcecie mieć ze mną styczności! – Z jej oczu popłynęły gorzkie łzy.
W tamtej chwili honorowo zachował się Gabriel, który jako pierwszy się do niej zbliżył jako gość i wycierając jej łzy chusteczką powiedział na głos:
- Dla mnie będzie zaszczytem, jeśli spędzę z panią te święta.
Zaraz do niej zbliżyli się Will, Jem oraz Charlotte, która ją przytuliła i uspokoiła do końca, mówiąc, że święta spędza się z rodziną, a oni teraz nią są i, żeby nawet nie myślała wybywać z Instytutu.
Ogólnie Boże Narodzenie wyszły bardzo przyjemne. Lucyna dużo tańczyła z różnymi gośćmi oraz zaskoczyła wszystkich pieśnią acz nie kolędą po polsku. Uczestniczyła w każdej zabawie i wszyscy z Londyńskiego Instytutu widzieli ją po raz pierwszy taką uradowaną.
- Wtedy zrozumieliśmy, że ona w domu nigdy nie miała prawdziwych świąt – skwitował Will i oparł głowę o ramię Jema.
- Tak i widząc jej radość tamtego wieczora, kiedy otrzymała prezenty, widok był nieopisany. – Uśmiechnął się do przyjaciela.
Mijały kolejne minuty na kolejnych wspomnieniach, gdy od strony łóżka dobiegł cichy jęk, a drzwi jak na zawołanie się otworzyły i do środka weszła pani Branwell z mężem, a zaraz za nimi Jessamine.
- Obudziła się – szepnął Henry i zbliżył się do łóżka.
Obok niego stanęła Charlotte, a jej wzrok przykuła ogromna plama krwi na pościeli. Will i Jem szybko wstali z podłogi i również podeszli do jej łoża.
Lucyna powoli otworzyła oczy i zaczęła nimi podążać po zgromadzonych. Ponownie jęknęła, a jej ręka powędrowała na brzuch. Skrzywiła się z bólu, a gdy uniosła i zobaczyła na niej posokę odwróciła załamana głowę.
- Jessamine, chcesz coś powiedzieć? – spytała roztrzęsionym głosem Charlotte.
- A co mam powiedzieć? Nawet nie chciałam tutaj przyjść, tylko mnie do tego zmusiłaś, a wiesz dobrze, że mdli mnie na widok krwi. – Po tych słowach odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem wyszła z pomieszczenia.
- Jak ją później spotkam, to osobiście zabije – warknął Will odprowadzając ją wzrokiem.
Henry również miał nieprzyjemny wyraz twarzy, lecz wszystkie słowa, które chciał wypowiedzieć na temat panny Lovelance zostawił dla siebie.
Szefowa Instytutu cicho westchnęła, po czym dodała:
- Wybacz Lucynko, nie chciałam abyś to słyszała.
- Nic się nie stało, nie każdy potrafi w takich chwilach się wysłowić. – Uśmiechnęła się słabo. – A w szczególności przed obliczem śmierci.
Pani Branwell z sykiem wciągnęła powietrze.
- Ja i Henry przyszliśmy się z tobą pożegnać. Nie wiem nawet, co mam powiedzieć... Chyba to, że mimo tak krótkiego czasu pokochałam cię i dałabym wszystko, abyś z nami została.
- Nikt nie wybiera dnia ani godziny – szepnęła słabym głosem i spojrzała na Henrego i Charlotte – Dziękuję wam za wszystko: zrozumienie, cierpliwość, dom, schronienie, swobodę i za miłość, którą mi okazaliście. Staliście się dla mnie rodziną, prawdziwą rodziną, której nigdy nie miałam. Pokazaliście, że nawet z pecha – jej wzrok przeniósł się na Pana Branwell’a – można się cieszyć i śmiać. Za to wszystko dziękuję wam z czystego serca i mam nadzieję, że kiedy i wasze gwiazdy zgasną spotkamy się w otoczeniu aniołów, aby po raz kolejny porozmawiać i powspominać nawet te dwa krótkie lata.
Charlotte nie zdołała się powstrzymać przed łzami i wtulając się w ramię męża zaczęła głośno płakać. Henry głaskał żonę po plecach, po czym jeszcze raz żegnając Lucynę, wyszedł z pokoju.
Niedługo później weszła Sophie, która również po przemowie Lucyny o spotkaniu po drugiej stronie z płaczem wybiegła z pokoju, tak samo jak Aghata. Po dłuższym spokoju zjawił się Thomas i składając życzenia i żegnając się z nią sztywnym krokiem wyszedł.
Jako ostatni zjawił się Gabriel, który na widok Willa siedzącego w fotelu skrzywił się z niesmakiem.
- Czy moglibyście wyjść? – spytał zimnym głosem.
- A co? Boisz się, że znów złamię ci rękę? – syknął Will.
- Nie kłóćcie się! – krzyknęła Lucyna, po czym zaczęła głośno kasłać, a plama na kołdrze diametralnie się powiększyła.
Jem szybko podszedł i spojrzał na narysowany Znaki powolnego krwawienia i uśmierzenia bólu, które już prawie się wtopiły.
- Nie ma wiele czasu – powiedział w stronę Gabriela i cofnął się do fotela.
Lightwood westchnął zirytowany, po czym podszedł do krańca łóżka i zaczął mówić spokojnym, acz sztywnym głosem, jakby to, co wypływało z jego ust zadawało mu cierpienie.
- Bardzo miło mi było panią poznać i żałuje, że tak krótka była nasza znajomość. Muszę pani przyznać, że była pani inna od reszty Nocnych Łowczyń, wręcz musiałbym powiedzieć, że tolerancyjna, co jest rzadko spotykane. Jak każdy z nas miała pani wady, ale w moich oczach zdawały się być one zaletami. Cieszę się, że miałem zaszczyt być przy pani, chociaż przez te dwadzieścia cztery miesiące zdające się być tylko jednym krótkim miesiącem, który zniknął w tak szybko płynącym czasie. Mam nadzieję, że gdy i na mnie przyjdzie pora spotkam panią po drugiej stronie i znów ujrzę to piękne oblicze.
Lucyna delikatnie się uśmiechnęła, acz zaraz skrzywiła z bólu i powiedziała o wiele słabszym głosem, niż wcześniej:
- Drogi panie Gabrielu, mnie również było miło pana poznać i będę się czuć zaszczycona, kiedy pana ponownie ujrzę, jednak pragnę, aby pan żył jak najdłużej będzie mógł. Dziękuję za te miłe słowa, które wypłynęły z pańskich ust i dziękuję, że zjawił się pan mimo tego, że droga krótką nie była.
Lucyna do końca mogłaby przysiąc, że gdy Lightwood delikatnie skinął głową na znak pożegnania jego oczy były szkliste, a żeby nikt tego nie zdążył zobaczyć wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia.
W pokoju zostali tylko ci, którzy pragnęli być do ostatnich jej chwil. Usiedli po obu jej stronach i złapali ją za ręce. Delikatnie się uśmiechnęła i kaszlnęła głośno, a następnie krzyknęła z bólu. Chwilę się uspokajała, a gdy cierpienie minęło powiedziała:
- Dziękuję wam, że ze mną jesteście w tej chwili, że nie jestem sama, że nie boję się tego, co się do mnie zbliża. – Wzięła głęboki wdech. – Dziękuję za cały czas, który z wami spędziłam i nie żałuję żadnego uczynku, nie żałuję niczego. Gry na skrzypcach, gonitwie po dachach, bitwie na śnieżki, tańcach, piciu na czas w tawernie, spaniu przy kominku, czytaniu poezji, treningach, śpiewaniu wam w bibliotece, aby nikt o ty nie wiedział, karmieniu kaczek mięsem i jeszcze jednej rzeczy. – Uśmiechnęła się do obu znacząco, po czym złapała urwany oddech. – Zimno mi.
Will spojrzał na Jema, a ten pogładził ją po policzku i szepnął:
- Wiem o tym Lucuś, wiem.
Czuł po dotyku, że jej ręka staje się coraz zimniejsza i zesztywniała.
- My również niczego nie żałujemy i cieszymy się z każdej chwili spędzonej z tobą. Cieszymy się, że byłaś inna od reszty Nocnych Łowczyń. Jesteśmy dumni z tego, że mogliśmy z tobą tyle przeżyć, że byłaś nam tak bliska, jakby można było mieć drugiego parabatai ty byś nim była. My nauczyliśmy cię wiele i ty nas również. Pokazałaś, że nieważne, co cię w życiu spotkało, to i tak można cieszyć się z najmniejszej rzeczy i znaleźć w każdej sytuacji pozytyw. Cieszę się, że spotkałem cię wtedy nad Tamizą, ale pamiętaj, że jakbym cofnął czas, zrobiłbym wszystko, abym to ja został przebity tym harpunem, a nie ty i żeby twój brat żył. – Will skończył swoją przemowę prawie szepcząc.
To on musiał mówić, ponieważ jego przyjaciel nie miał zdolności do znajdowania trafnych słów, a jemu, choć nie było łatwo, potrafił powiedzieć wszystko, co czuł.
Lucyna spojrzała na niego słabym wzrokiem, po czym przeniosła go na Jema i szepnęła:
- Proszę, ostatni raz…
Chłopak powoli wstał i sięgnął po skrzypce leżące na komodzie. Wiedział, co Lucyna chce, aby zagrał i po chwili spod smyczka wypłynęła spokojna acz smutna muzyka będąca jak śpiew wdowy, a jednak miała w sobie odrobinę radości, nutę nadziei, którą Lucyna kochała. Uśmiechnęła się delikatnie i przyglądała, jak smyczek powoli sunie po strunach, po czym zamknęła powieki.
Zimno dotarło do jej serca. Poczuła, że nie może już złapać oddechu, a mimo ciemności zalewa go jeszcze ciemniejsza fala, po czym przed nią ukazuje się biały, jasny tunel oświetlony anielskim ogniem.
- Dziękuję – zdołała szepnąć, gdy się odwróciła i ujrzała siebie na łóżku, zgarbionego Willa i nadal grającego Jema, a następnie ruszyła w stronę białego światła.
- James, skończ – szepnął załamującym się głosem Will. - Ona nie żyje.
Chłopak odłożył skrzypce i podszedł do łóżka. Oboje mieli napięte mięśnie, a ich oczy ukazywały pustkę, rozpacz i wielka chęć uronienia łzy.
Herondale, powoli wysunął rękę z jej uścisku i nakrył ją bardziej kołdrą.
Nawet nie wiedzieli, kiedy do pokoju weszli Cisi Bracia. Kazali im się odsunąć od ciała. Jem siłą odciągnął skamieniałego Will, który miał utkwiony wzrok w bladej twarzy Lucyny.
- Nie przywrócisz jej życia uporem – szepnął mu do ucha, a następnie posadził go w fotelu, skąd patrzyli, jak Cisi Bracia zakrywają i zabierają ciało.
Gdy Lucynę wyniesiono w pokoju pozostał Brat Enoch, który patrzył na obu Nocnych Łowców kamienną twarzą z bliznami.
Lucyna spodziewała się dziecka i ono przeżyło.
Po tych słowach wyszedł posuwistym krokiem zostawiając chłopców w osłupieniu, jak i przerażeniu.

* * *

130 lat później….

Ciche Miasto.
Dom Cichych Braci i miejsce, gdzie zdawało jej się, że nadal żyje, mimo tego, iż tak wcale nie było. Za pierwszym razem zgubiła się w korytarzach tego podziemnego labiryntu, gdzie kryło się wiele tajemnic. Pamiętała, że zaczęła panikować, aż trafiła do sali z Mieczem Anioła i natrafiła na Brata Jeremiasza, który na jej widok zaniemówił.
Nie dziwiła mu się, jednak nie spodziewała się takiej reakcji po Cichym Bracie, który miał wyraz zaskoczenia na zawsze takiej samej, spokojnej twarzy. A najgorzej było, gdy spytała się o drogę, a on prawie wybiegł z sali, aby powiadomić o niej innych Cichych Braci.
Później długo im się tłumaczyła, aż wreszcie udało ich się przekonać, że teoretycznie jest niegroźna.
Jednak po tylu razach przybywania do tego miejsca wiedziała, jak iść, aby dojść do celu.
Szybko szła korytarzami, przechodząc pod wielkimi łukami z prochów Nocnych Łowców. Skręciła w mniejszy korytarz, gdzie po obu stronach były cele Cichych Braci.
- Trzecia po prawej – szepnęła sama do siebie i nie pukając weszła do środka.
Jak zawsze siedział przy biurku nad kartką papieru i piórem w kościstej ręce.
- Witaj Jem – powiedziała cicho i zbliżyła się do niego.
Nie wiedziała, czy da się wystraszyć Cichego Brata, jednak patrząc na jego gwałtowny ruch i upadające pióro, mogła być prawie pewna, że właśnie udało się jej, go wystraszyć.
Lucyna.
Powiedział jej imię z dziwną ulgą.
Coś się stało?
Zapytał i wstał od biurka.
- Nic nad wyraz ważnego. Już od dawna chciałam ci złożyć wizytę Jem, ale mam do ciebie pytanie… - odpowiedziała spokojnie.
Jakie?
- Dlaczego okłamałeś mą prawnuczkę na temat mej śmierci?
Cichy Brat poruszył się niespokojnie.
Nie sądziłem, że będziesz wiedziała, że byłem u Lucyny i rozmawiałem na twój temat.
- Jem, ja z góry widzę wszystko i wiem bardzo dużo, ale odbiegasz od tematu – zwróciła uwagę i złożyła ręce na piersi.
Powiedziałem, że umarłaś w parku.
Rzekł spokojnym, acz lekko niepewnym głosem, co było aż dziwne na Cichego Brata.
- A umarłam w Instytucie – odparła i zrobiła zaciętą minę.
Chciałem oszczędzić jej bólu związanego z tym, jak ty cierpiałaś, kiedy umierałaś Lucyno, To tyle. Nie chciałem ranić kogoś, kogo mam chronić.
- Jem – westchnęła. – Śmierć to nie cierpienie, acz ulga i nowa przygoda. To jedna sprawa, a druga, mimo że odeszłam z tego świata stanęłam po prawicy Razjela i to była moja nagroda, za to jak umarłam i za kogo. Nawet zdołałam mieć potomka. – Uśmiechnęła się lekko i poprawiła na sobie białą, damską koszulę, kontrastującą z czarnymi, materiałowymi rurkami.
Wyglądała jak zwykła nastolatka: włosy do łopatek, grzywka spięta na bok, ubranie galowe. Nikt by nawet nie pomyślał, że liczy sobie ponad sto trzydzieści lat i przed chwilą zeszła z Nieba.
Wiem o tym, jednak to nic nie zmienia, że nie żyjesz, że ona umrze, że ja jestem Cichym Bratem, że wszystko to, co kiedyś mnie otaczało, przeminęło.
Powiedział spokojnym głosem, choć jako człowiek, prawdopodobnie wypowiedziałby to w nerwach.
- Nie do końca minęło, a w ogóle na Górze zaczynają się szepty Jem. Już niedługo.
Po tych słowach wyszła z celi i zaraz po zamknięciu drzwi zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Został jedynie delikatny zapach wanilii i cynamonu.
Twoje perfumy.
Powiedział sam do siebie, wyczuwając ich zapach i przypominając je sobie jeszcze z Londyńskiego Instytutu i ze spotkania nad Tamizą.

* * *


 Wracając do Instytutu, Lucyna jechała furgonetką, a na jej motor prowadził Michał. Całą drogę siedziała wtulona w swojego ojca, a jedną dłonią dyskretnie trzymała w uścisku pocieszenia rękę Jace.
Luke, cały czas głaskał ją po plecach i szeptał uspokajające słowa. Ona jednak w ogóle go nie słuchała. Przed oczami miała Samuela, który się nad nią pochylał, później całował i pieścił jej skórę rękoma, a następnie sceneria się zmieniała i znów widziała jego twarz: martwe oczy wpatrzone w sufit, sine usta i krew wyciekającą z rany.
- On nie zasłużył na śmierć – wychrypiała, gdy zbliżali się do Instytutu.
- Oczywiście, że nie zasłużył – przytaknęła Margaret z przedniego siedzenia drżącym głosem.
Ponownie zapadła krępująca cisza, a Lucyna przymknęła na moment oczy. Widziała twarz Camille: zmienioną, dziką z oczami, w których widoczna była rządza krwi.
Furgonetka zatrzymała się przy Instytucie. Wszyscy zaczęli z niej wychodzić. Luke pomógł córce, a następnie znów ją do siebie przytulił. Już dawno przestała płakać, jednak jego ramie nadal było mokre od jej łez.
Patrzyła, jak wszyscy zbierają się przed wejściem, po czym po kolei wchodzą rozmawiając i wspominając Cichych Braci, którzy zabrali ciało Samuela oraz zaczęli gestykulować na temat całego ataku ich dawnej znajomej, która przeszła na stronę Sebastiana.
Gdy Lucyna znalazłam się w ciepłym Instytucie odsunęła się od ojca i spojrzała po wszystkich, po czym ruszyła w stronę schodów zmęczonym, posuwistym krokiem. Gdy weszła na pierwszy stopień gwałtownie odwróciła się do reszty i powiedziała głośno:
- Pomszczę go. - Wszyscy spojrzeli na nią zszokowani, nie wiedząc, co odpowiedzieć. - Nie zasłużył na śmierć, lecz ona zasłużyła i ja ją jej zadam. Będę jej Ariochem, będę jej zemstą, cieniem i zgubą. Nie będzie wiedziała, kiedy zadam cios, acz będzie on pierwszym i ostateczny.
Nie czekając na reakcję zebranych, odwróciła się i ruszyła do swojego pokoju. Po drodze spojrzała na Znak Iratze na swoim ramieniu, który wyleczył jej ranę na udzie.

* * *

Jace przyglądał się, jak Lucyna niknie w cieniu, a następnie skręca na koleje schody prowadzące na piętro, gdzie jest jej sypialnia. Ignorując słowa na temat jej wypowiedzi, szybko ruszył za nią. Gdy znalazł się na schodach usłyszał za sobą Aleca:
- Gdzie idziesz?
- Tam gdzie powinienem być – odparował zdenerwowanym głosem i zaczął wspinać się po dwa stopnie.
Gdy znalazł się na piętrze, było ciemno. Magiczne światło się nie paliło, wszędzie panował mrok, a cienie malowały na ścianach mozaiki. Mimo że był krótko w tym Instytucie, pamiętał, które drzwi należą do pokoju Lucyny. Szybkimi, dużymi krokami znalazł się przy nich i na chwilę się zatrzymał. Nie był pewien, czy powinien zapukać, czy wejść, lecz gdy usłyszał otwierane okno zrozumiał, że nie powinien zwlekać. 

_____________________________________________________________
Tak, możecie się w tym rozdziale pogubić, bo są dwie Lucyny, ale już tłumaczę: w pierwszym i drugim fragmencie rozchodzi się o prababkę głównej bohaterki, jak i również jej imienniczkę.
W ostatnim fragmencie mówię o głównej bohaterce. 
Również ważnym jest powiadomić, że ten rozdział jest powiązany z rozdziałem 8 - Brat Zachariasz

Dziękuję za uwagę :)

niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział# 9 - Życie i jego brak



Następnego ranka, chłopacy zeszli do salonu, gdzie mieli czekać, aż wszyscy zostaną zawołani na śniadanie. Jak zawsze w pokoju przebywała już spora część mieszkańców Instytutu. Jakub opierał się o ścianę ze skrzypcami w dłoni, a Michał siedział przy fortepianie i razem z przyjacielem przygrywał spokojną, acz lekko smutną piosenkę.
- Alec, Jace u nas jest tak zawsze. Jedyna rozrywka, to muzyka – powiedziała Lisa, która złapała na ręce jedną z rozbawionych bliźniaczek, biegających po pokoju i ujrzał zaskoczone miny przybyszów.
- Ale tak od rana? – spytała zaskoczona Isabell ściskająca dwa puste kubki w ręce wracając z Sanktuarium.
- Zawsze, gdy mamy czas – powiedział Michał, po czym zaczął śpiewać.

Świat się wokół nas wciąż mniejszy staje,
Kontynenty na odległość dłoni są,
Samoloty jak z dziecinnych bajek,
Ponad głową coraz szybciej niebo tną.

Ludzie wciąż wędrują wielkim, głośnym stadem,
Z pomieszania mowy słychać jeden głos
Zbudowano drugą, większą Wieżę Babel,
Kto pamięta tamtej, pierwszej mierzy los.

Wszyscy wokół dośpiewywali co jakiś czas, jakby ćwiczyli całość od zawsze. Lisa wiedziała, kiedy ma razem z bliźniaczkami cicho mruczeć, dokańczać słowa i pogwizdywać dając całej piosence większy rozdźwięk. Chłopcy swoimi niskimi głosami śpiewali po kolei zwrotki, tak jakby to był biały wiersz.
Nefilim ze Stanów przyglądali się im z zaciekawieniem. Wszyscy faktycznie byli jedną, wielka rodziną, jednym organizmem myślącym i czującym tak samo.
W połowie utworu drzwi się gwałtownie otworzyły i weszła nimi jako ostatnia z nieobecnych Lucyna, która z miejsca zaczęła się ruszać w rytm wygrywanej muzyki.
- Bardzo lubię tą piosenka. Nowa Wieża Babel… - Uśmiechnęła się do grających, po czym zaczęła się wsłuchiwać w wokal Petera.
Powolnym krokiem podeszła do kanapy i usiadła na niej biorąc kubek i popijając kawę. Zaraz obok niej znalazł się Samuel i delikatnie zaczął masować jej plecy.
- Nie dotykaj mnie! – syknęła cicho wstając i odwracając się w jego stronę.
- Dlaczego? – Zapytał zdziwiony.
- Bo tak! – Warknęła i czym prędzej przeniosła się na parapet.
Jace i Alec przyglądali się im chwilę, po czym wymienili znaczące spojrzenia. Zastanawiali się, czy dziewczyna tylko gra, czy może wczoraj coś się wydarzyło, że nagle jej stosunki z Samuelem się pogorszyły.
Oprócz nich, na nikim więcej zachowanie Lucy nie zrobiło żadnego wrażenia. Dziewczyna usiadła na parapecie i cicho przyśpiewywała z resztą rozglądając się po obecnych. Zdawała się jakby kogoś wyszukiwała w tłumie, lecz bezskutecznie. Oparła czoło o zimną szybę i przyglądała się tętniącej życiem ulicy za nią, jakby to był bardzo ciekawy film. Wydawała się być w tamtych chwilach myślami gdzieś daleko, a jednak ona była tylko w bibliotece.
Leżała na sofie, na jej ciele były składane delikatne, miękkie niczym puch pocałunki, których od zawsze pragnęła. Marzyła o nich, a jednak wiedziała, że są dla niej zakazane i ta myśl w niej zwyciężyła. Obecnie zastanawiała się, czy nie mogła raz stawić się i zrobić to, co zawsze pragnęła…
Gdy muzyka ucichła Lucyna zsunęła się powoli ze swego siedzenia i spytała spokojnie:
- Czy dzisiaj mamy jakieś plany, czy też siedzimy w domu?
- Na pewno do południa nic nie robimy, a później w Parku Źródliska jest festyn – powiedziała rozradowana Lisa i rozejrzała się po reszcie. – Idziemy na niego, prawda?
- Ja na bank idę – odpowiedziała Lucy i odstawiła kubek na stolik. – Chłopaki, wy chyba nas nie zostawicie?
Michał, Peter oraz Jakub wymienili znaczące spojrzenia, po czym Jakub się odezwał:
- Jak wam, dziewczyny tak bardzo zależy to możemy się przejść, a ty Samuel i Adam idziecie? – Skierował wzrok na przyjaciół.
- Ja sióstr nie zostawię – rzekł szybko Adama i stanął przy nich niczym strażnik.
- A ja mam inne plany – odrzekł ponuro Samuel i rzucił Lucynie złowrogie spojrzenie.
- No ok, a wy? – zapytał gości, którzy na raz przytaknęli głowami.
Zapadła na chwilę długa cisza, po czym gwałtownie odezwała się Isabell:
- Simon czuję się w Sanktuarium samotnie, czy nie możemy z nim spędzić trochę czasu?
- Po śniadaniu chodźmy do niego, chłopaki weźcie instrumenty, to może coś się zagra – odpowiedziała od razu Lucy i spojrzała na Nocną Łowczynię z sympatią, po czym rzekła po polsku – Jesteś wspaniałą osobą kochając wampira tak mocno, mimo że ta miłość jest zakazana.
Izzy patrzyła na nią zdezorientowana, nie rozumiejąc słów wypowiedzianych do niej.
- Ty to robisz specjalnie – odezwał się gwałtownie Peter po angielsku.
- Co robię? – Odwróciła się do niego zaskoczona.
- Mówisz w języku, który rozumiemy jedynie my, ale nie oni.
Lucy lekko się zarumieniały, acz z tej nieprzyjemnej sytuacji wyrwał ją krzyk Margaret oznajmiający śniadanie.
Wszyscy pośpieszyli w dół po schodach i usiedli na swoich miejscach. Jak zawsze dorośli byli już dawno na dole i jako pierwsi zaczęli jedzenie jak i rozmowę z młodzieżą. Wszyscy mówili o swoich planach na dzisiejszy dzień i pytali się czy coś nie jest zaplanowane. Szefowie Instytutu zapewniali, że tego dnia, każdy może się rozerwać, ponieważ wszystko jest pozałatwiane, co wychodziło na wszystkich korzyść.
Gdy skończyli jeść, każdy pomógł posprzątać po śniadaniu, po czym młodzież wybrała się do Sanktuarium.
W kącie zimnego pomieszczenia siedział nachmurzony Simon, który na widok tak wielu gości zamarł z otwartymi ustami.
- My w odwiedziny – powiedziała wesoło Isabell wychodząc na przody.
- Do mnie? – wykrztusił zaskoczony.
- Nie, do ścian – odparł sarkastycznie Jace, za co dostał od Clary kuksańca w ramię.
Wszyscy przywitali się z wampirem i rozsiadając się po krzesłach i podłogach zaczęli z nim rozmawiać i się śmiać. Atmosfera była lekka i przyjemna, a widok uradowanego Simona podnosił każdego na duchu.
- Ej, kompania mam pomysł! – krzyknęła nagle Lisa przerywając rozmowę – Zróbmy konkurs w śpiewaniu!
Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni nie wiedząc, co na to odpowiedzieć.
- Siostra, ale nasi goście nie zrozumieją słów niektórych piosenek, bo jestem pewien, że będziesz chciała losować gatunki – odrzekł ponuro brat wiedząc, że jego mocną stroną nie jest śpiew.
- No tak, a nie ma runy, żeby można było kogoś zrozumieć? – żachnęła się dziewczyna.
- Jest – powiedziała spokojnie Lucyna i wyjęła zza dekoltu swoją stelę. – Ja mam taki Znak, mogę wam go narysować, bo go potrafię.
- Bardzo przypomina on Iratze – powiedziała nagle Clary i również złapała za swoja stelę.
Obie dziewczyny zaczęły do każdego podchodzić i rysować im Znak, dzięki któremu mogli spokojnie się porozumiewać nie zmieniając języka.
Gdy obie skończyły i patrzyły na swoją pracę z niemałą dumą, Jakub i Peter gwałtownie się odezwali:
- Lucyna, zaczynaj, niech będzie coś miłosnego.
- Co?! Dlaczego ja?! – krzyknęła zaskoczona.
- Bo mamy taki kaprys – zaśmiali się obaj i pociągnęli ją na środek.
- Ale ja nie mam pomysłu – powiedziała zdezorientowana, stojąc i odwracając się do wszystkich.
Jej wzrok na chwilę utkwił na oczach Jace, a później Aleca. Zdawała się szukać w nich wsparcia, lecz zaraz zaniechała tego i skupiła się na przyjaciołach, którzy trzymali w rękach instrumenty, gotowi do zagrania.
- Hmm… A jaką tą piosenkę śpiewałaś dla swojego kochanka? – syknął niemiło Samuel – „Na Odległość”? Dobrze pamiętam? A w ogóle jak się nazywał ten twój ostatni niewolnik, bo już zapomniałem?
- On nie był żadnym niewolnikiem! – warknęła ostrzegająco dziewczyna. – Miał na imię Reneus i wiesz dobrze, że nie żyje.
- I z tej przyczyny, że go straciłaś przez swoją głupotę nie zaśpiewasz tej piosenki Lucynko? - zapytał z udawanym żalem i troską w głosie.
Dziewczyna prawie zabiła go swoim wzrokiem ignorując zaskoczone miny Aleca i Jace oraz ich przyjaciół, nieznających historii tego chłopaka. Szybko wzięła się jednak w garść i biorąc głęboki oddech skinęła na Petera.
Chłopak od razu zaczął grać, a Lucy stanęła wyprostowana, przymknęła oczy, wzięła kolejny oddech i ściskając ręce w pięści zaczęła śpiewać smutną piosenkę o wymogach, które stawia miłość.
Gdy skończyła, widocznie odetchnęła z ulgą i wszystkim się delikatnie pokłoniła. Otrzymała krótką salwę oklasków i gwizdów chłopaków.
- Ładnie śpiewasz – powiedział na głos Alec, ku jej wielkiemu zdziwieniu.
Uśmiechnęła się krzywo i stanęła bliżej reszty uciekając od chłopaka wzrokiem.
- Za nim stała się kimś z nas, uczyła się śpiewu i grania na paru instrumentach, za to ja z siostrą trenowaliśmy taniec – rzekł Adam lekko się rumieniąc.
Nefilim, spojrzeli na nich zszokowani.
- Tak to prawda. Jako, że ja zaczęłam całą rozrywkę, wybieram kolejną osobę i jest nią Peter i Jakub. Zagrajmy tą moją ulubioną – puściła do niego oko, po czym spojrzała na Lisę i Adama – A wy zatańczcie.
- W planach był tylko śpiew! – oburzyła się dziewczyna, ale wstała i pociągnęła brata za rękę. W duchu bardzo chcą pokazać, że naprawdę dobrze tańczy.
Kuba podniósł się z ziemi i wziął dwie pary skrzypiec, od razu jedną z nich podając przyjacielowi.
- Twoje wyższe – rzekł.
- Wiesz, jak ja dawno nie grałem, ale zawsze chciałam. – Uśmiechnął się lekko i razem z parabatai wyszli do rodzeństwa i stanęli po przeciwległych bokach.
Oboje ułożyli sobie podbródki i poprawili strony, po czym Kuba trzy razy machnął w powietrzu smyczkiem i zaczęli grać.
Najpierw spokojnie, ale muzyka zaraz zaczęła lekko przyśpieszać. Adam z Lisą na początku okrążyli siebie jak zwierzęta, które mają zacząć walkę, po czym brat złapał siostrę za ramie i mocno ją przechylił. Muzyka przyśpieszyła i była lekko urwana, a młoda para zaczęła się poruszać w jej rytm z niewyobrażalną zręcznością, jak i gracją jakby istnieli tylko oni. Lisa bardzo dobrze owijała się wokół Adama i bez problemu dawała się mu podrzucać. Brat widział tylko jej ciemne oczy skupione wyłącznie na nim. Podtrzymywali obaj kontakt wzrokowy nie musząc patrzeć na swe ciało, aby wiedzieć, jak zaraz postąpią.
Smyczki śmigały po obu skrzypcach bardzo szybko, zdając się jakby chciały przeciąć struny. Oboje muzykanci mieli zamknięte oczy i byli wyłącznie skupieni na grze, tak jak rodzeństwo na sobie i na swoich krokach. Najważniejsze było żeby trafić w rytm, wiedzieć jaką strunę przycisnąć i jak nachylić smyczek.
Muzyka dwóch skrzypiec o różnych tonacjach, jak szybko się zaczęła tak i gwałtownie skończyła, a Lisa trzymana pod ręce przez brata wykonała spektakularny szpagat.
Kolejna salwa oklasków i wiwatów.
- No widzę, że z formy nie wypadłeś – zaśmiał się Kuba i wziął od Petra skrzypce.
- Sam jestem zaskoczony – uśmiechnął się i podeszła do reszty.
Zabawa była dalej kontynuowana i każdy z miłą chęcią w niej uczestniczył. Nawet Jace i Alec zaśpiewali dwie piosenki, co było ogromnym zaskoczeniem dla Isabell oraz Clary, które i tak na koniec stwierdziły, że ich głosy nie nadają się nawet do poezji śpiewanej.
Kiedy wszyscy byli już po minimum jednej rundzie nadeszło południe.
Każdy rozszedł się do swoich pokoi, aby się przebrać na festyn. Spotkali się przed Instytutem.
Lisa miała na szyi aparat cyfrowy, a chłopaki ogarnęli koc na wieczór oraz pieniądze, po czym wszyscy ruszyli sporą grupą do sporego, ogrodzonego parku ze stawem i Palmiarnią.
Lucyna jako pierwsza weszła do niego i stanęła w plamie słońca, a jej włosy rozwiał wiatr. Lisa szybko uchwyciła ją na zdjęciu, gdzie wyglądała niczym anioł zesłany prosto z nieba, ale bez skrzydeł. 
- Nic się nie zmienił – powiedziała rozglądając się Lucyna.
- A jak mógł się zmienić, przecież nie dawno go odczyścili, a to było za twoich czasów – powiedział Peter i ruszył przodem w stronę altanki, gdzie była ustawiona scena, a wokół niej stoiska oraz budki z jedzeniem i bibelotami.
- Ej, a może chodźmy nad staw, tam jest przyjemniej – zaproponował Adam.
Wszyscy przytaknęli i ruszyli do wody koło której organizowali tańce i inne zabawy. Ludzie rozkładali się z kocami na trawie i obserwowali zabawę oraz słuchali muzyki. Clary w tłumie wypatrzyła Magnusa, Luke oraz Jocelyn. Podbiegła do nich i zaprosiła do przyłączenia się.
W tym czasie Adam oraz Lisa postanowili wziąć udział w konkursie na akrobacje na linie.
Zgłosili się razem i szli jako pierwsi. Wszyscy zebrali się wokół i przyglądali jak rodzeństwo się zabezpiecza, po czym wchodzą na linę na wysokości dwóch metrów nad ziemią. Była to raczej taśma, na której można było robić przewroty, od których zaczęli, a następnie skokami i obrotami w locie. Wybijali się z własnych rąk oraz pomagali się złapać.
Zostali za cały pokaz nagrodzeni wiwatami i śmiertelnie przerażonym wzrokiem Jocelyn, kiedy zeszli.
Nic się do niej nie odezwali tylko uśmiechnęli, po czym zaczęli się dalej bawić, jak reszta.
Popołudnie mijało na zabawie, tańcach, konkursach oraz na dużej ilości zdjęć. Wszyscy mieli dobry humor, aż do chwili, gdy do Michała zadzwoniła Margaret.
- Musimy wracać do Instytutu – powiedział. – Sebastian jest w Łodzi.
Wszyscy bez słowa zaczęli się zbierać i wrócili pośpiesznie do domu. W progu czekała na nich zdenerwowana szefowa Instytutu, która od razu zaczęła im tłumaczyć gdzie i dokąd mają się wybrać oraz w jakiej sprawie. Każdy szybko poszedł do swojego pokoju, aby się przebrać w strój bojowy.
Jace i Alec znaleźli się jako pierwsi na zewnątrz ubrani. Zaraz do nich dołączyli Isabell, Clary i Magnus, a później reszta.
Jerzy naszykował sporą furgonetkę, którą mieli jechać do klubu, gdzie widziano Sebastiana. Wszystko było już gotowe, gdy wyszła przed Instytut, a Alec i Jace znieruchomieli przy swoich ukochanych. Szeroko otwartymi oczami patrzyli jak powoli schodzi po schodach i zbliża się do wszystkich.
Tym razem ubrana była w skórzane, czarne i obcisłe spodnie, z grubym pasem tego samego koloru. Nałożyła na to granatowy obcisły t – shirt i skórzaną, czarną kurtkę oraz kozaki na koturnie. Jej oczy były umalowane na granatowo, a włosy wytapirowane i przełożone na jeden bok. Na rękach nosiła skórzane rękawiczki bez palców, obite ćwiekami.
Robiła wrażenie.
- Chyba się nie spóźniłam? - spytała podchodząc.
- Na twoje szczęście nie – odburknął Samuel i ruszył w stronę furgonetki.
- Ja pojadę sama – odpowiedziała i ruszyła do garażu.
- Nie! – odpowiedział Peter i Jakub na raz. – Nie puścimy cię samej.
- Ale nikt nie jedzie razem ze mną, macie swoje - powiedziała wyniośle, ku zaskoczeniu wszystkich, którzy nie wiedzieli, o czym jest mowa.
- Mimo to, będziemy jechali koło ciebie –odparł poważnie Peter.
Dziewczyna cicho westchnęła i przewróciła oczami, po czym cała trójka zniknęła w garażu, aby zaraz z głośnym warkotem wyjechać na trzech ścigaczach.
Lucyna wyjechała na przody, na czarno – granatowo – srebrnym motorze.
- Tylko uważaj na siebie – powiedziała dla zasady Margaret i popędziła resztę do furgonetki.
- Jasne! – odkrzyknęła Lucy i zasunęła kask.
Samochód ruszył jako pierwszy, lecz zaraz wyminęły go ścigacze, stając dwa po bokach i jeden na przedzie. Oczywiście prowadziła Lucyna, co chwilę lawirując, lub stając na kole ku przerażaniu reszty.
Nastolatki w furgonetce przyglądali jej się, gdy Peter i Jakub również wyjechali do niej i co chwilę między sobą lawirowali, niczym w jakiejś układance, aby za moment przyśpieszyć i ścigać się po opustoszałej ulicy i zajeżdżać sobie drogę.
- Zabiją się! – pisnęła Margaret zakrywając sobie oczy ręką, gdy po raz kolejny Lucyna lub Peter okręcali się na jednym kole i ruszali dalej.
Alec i Jace nie mogli oderwać wzroku od jej sztuczek na motocyklu, od jazdy na jednym kole po stawanie na siodełku oraz jej wymigiwaniu chłopaków i zyskiwaniu na odległości.
- Dobra jest – powiedział Magnus, również przyglądając się, jak srebrno – granatowo – czarna smuga, śmiga przed furgonetką.
- Tak, jest. Dużo traci, więc gdy ma szansę wrócić do dawnych czasów to, to robi. Zawsze kochała motory i jazda dla nich to chleb powszedni – rzekł staruszek za kierownicą.
- No dobra, teraz będziemy mieli sporo skrętów, więc patrzcie na nich uważnie, bo to się nazywa niezły widok – powiedział Michał siedzący koło Jerzego.
Faktycznie, miał rację.
Gdy skręcili w węższą uliczkę, wszyscy jechali rzędem wymieniając się na skrętach, gdzie jak się przekrzywili na siodełkach i specjalnie dotykali rękoma ziemi albo i połową ciała. Najbardziej i tak odważną była Lucyna, która postanowiła zakręcić na jednym kole i udało jej się to tylko dzięki temu, że okręciła się, a nie przechylała.
Wyglądali, jakby takie sztuczki, ćwiczyli całą trójką razem.
- Zbliżamy się do celu, więc powinni powoli zwalniać, jeśli się nie zapomnieli – powiedział Jerzy, który kierował furgonetką i zaczął zjeżdżać na pobocze.
Zaraz zatrzymał się i zgasił silnik, a Nefilim wyspali się z pojazdu. Motory zatrzymały się przed furgonetką i wszyscy z nich zsiedli.
- Nieźle młoda – powiedział Michał. – Nie wypadłaś z formy.
- Ale to chyba ostatni raz, kiedy na nim jadę – powiedziała i pogładziła stal.
- Dlaczego? – spytał zaskoczony.
- Za dużo wspomnień – odparła, a przed oczami Michała ukazały się obrazy jej zakrwawionej twarzy, a później zmasakrowanego pojazdu i widoku krwi płynącej po asfalcie.
Szybko się otrząsnął i podszedł do wejścia klubu.
- PLAGA – przeczytała na głos nazwę Clary.
- Dosłownie plaga – rzekł Samuel i spojrzał do wnętrza wypełnionego dymem, światłami i tańczącą młodzieżą.
- Tak jak zawsze? – spytała Lisa.
- Tak - rzekła Margaret.
- Lucy, idź pierwsza, wiesz dobrze, co masz robić – powiedział Peter stając przed wejściem.
- No jasne – błysnęła zębami i ruszyła do środka kręcąc lekko, acz kusząco biodrami, mocno zarysowującym się pod skórzanymi spodniami.
Pomieszczenie, do którego weszła było zaciemnione i gęste od zapachu olejków, potu i dużej ilości likieru Faerie.
Rozejrzała się wokół siebie, poszukując najlepszego miejsca, gdzie mogłaby przykuć uwagę wszystkich. Jej wzrok utkwił na podwyższeniu sceny z metalową rurą na środku. Przecisnęła się jak najszybciej przez tłum i bez żadnych oporów dostała się na scenę. Zmieniono akurat muzykę i zaczęło lecieć „Mrs Saxobeat”
Raz kozie śmierć
Zaczęła okręcać się wokół rury w rytm muzyki i wyginać całe ciało. Już po chwili prawie wszyscy patrzyli się na nią w skupieniu, jak uwodzicielsko ściąga z siebie kurtkę i podnosi się na rurze, opuszcza, zjeżdża w tym samym momencie oblizując wargi i mrugając do prawie każdego okiem. Wygięła się ostentacyjnie w chwili, gdy wśród tłumu wypatrzyła osobę, której poszukiwała.
Sebastian.
Stał i patrzył się na nią nie rozpoznając jej. Powoli zsunęła się ze sceny i zaczęła kocimi ruchami, czasami nawet na kolanach zbliżać do niego, aż stanęła naprzeciw i tańczyć, ku jego zadowoleniu. Mruczała mu do ucha i cicho śpiewała piosenkę tym samym muskając odrobinę jego ucho. Muzyka powoli się kończyła, a ona zaczęła go zaciągać w ustronne miejsce. Wszyscy patrzyli na nią, jak sprawnymi ruchami kręci przed nim się i przybliża, co jakiś czas muskając jego bladą skórę wargami.
- Nie opieraj się – szepnęła słodko i zaciągnęła go do pokoju dla personelu.
Zaraz zamknął za sobą drzwi i przyparł ją do ściany, a ona udając zadowolenie lekko wygięła się w łuk.
Nie zdążył nawet położyć na niej swych bladych ust, gdy poczuł na plecach ostrze. Powoli się odwrócił i ujrzał wszystkich, którzy z nią przyjechali z Jacem na czele.
- O witaj braciszku – powiedział Sebastian.
- Widzę, że nie jesteś zaskoczony – wysyczał przez zęby.
- Wiesz, rzadko się zdarza, aby taka ładna suka się do mnie przymilała.
Poczuł pukanie w swoje ramię i odwrócił się w stronę Lucyny. Ta nie czekając przywaliła mu z całej siły pięścią w policzek, dzięki czemu rozorała mu ćwiekami spory kawałek twarzy.
- Za co?! – krzyknął upadając na podłogę.
- Za tą sukę, palancie – syknęła i poprawiła kopnięciem w brzuch.
Chłopak wysyczał jakąś inkarnację, po czym przekręcił pierścień za nim Jace, zdołał zadać jakikolwiek cios.
- I skur… - nie dokończyła, ponieważ z sufitu zaczęły spadać demony, podobne do wyrośniętych, zmutowanych nietoperzy.
Wszyscy od razu złapali za broń i zaczęli się bronić przed atakującymi ich bestiami mającymi ostre jak brzytwa zęby i ciało całe w guzach, które na sam widok przyprawiało o mdłości.
Lucyna szybko przetoczyła się do reszty i wyjęła swój sztylet. Rozejrzała się poszukując Adama i Lisę. Mimo że nie byli parabatai, wypełniali się podczas walki, co było bardzo ważne w takich sytuacjach.
Stanęli do siebie plecami i zaczęli odpierać demony.
W powietrzu błyskały ostrza mieczy i noży, co chwilę śmigały strzały Aleca. Wszystko szło dobrze, potworów było coraz mniej, aż do chwili, gdy Lucyna została gwałtownie wyrzucona w powietrze i obiła się plecami o ścianę.
- Lucyna! – Ktoś krzyknął.
Dziewczyna szybko się otrząsnęła i ujrzała przed sobą jakże znajomą twarz.
- Camille? – spytała słabym głosem.
- O! Pamiętasz mnie? – zaśmiała się z udawanym zaskoczeniem i błysnęła swoimi kłami.
- Co ty tu robisz?
- Zabijam was – syknęła i szybkim ruchem wyjęła sztylet z rękawa.
Lucyna w ostatniej chwili się przetoczyła, a ostrze wbiło się w jej biodro. Dziewczyna krzyknęła cicho i potoczyła się dalej, próbując odpędzić się od jednego z demonów, który ją zaatakował.
Wszystko przyśpieszyło.
Widziała przed sobą tylko oślizgłą paszczę demona bez oczu, który próbowała ugryźć ją w gardło, a ona wyszarpując sztylet ze swego ciała wbiła mu go w pierś.
Rozejrzała się przerażona wokół siebie. Camille stała tyłem do niej, a przed Samuelem. Oboje walczyli, aż dziewczyna z zastraszającą szybkością przybliżyła się do niego, a jego twarz wykrzywił grymas bólu. Zaraz po tym wampirzyca znalazła się przy drzwiach i machając wszystkim na pożegnanie wyszła z pomieszczenia znikając w tłumie.
Samuel upadł przed Lucyną jak długi.
- Nie! – krzyknęła dziewczyna i trzymając się za ranę podczołgała się do niego.
- Nic mi nie jest, to tylko śmierć… - powiedział spokojnie lekko głaszcząc jej policzek.
- Tylko śmierć? Samuel nie odchodź, wytrzymaj. Za chwilę narysuję ci Iratze i wyleczysz się.
- To jest demoniczne ostrze moja miła, nie dasz rady. Dziękuję, że odchodzę chociaż w twoich ramionach. – Delikatnie się uśmiechnął, po czym wydał ostatnie chrapowate tchnienie.
- Samuel, Samuel… - szeptała, a jej łzy spadały na bladą twarz chłopaka, skamieniałą i z otwartymi oczami.
W jego piersi trwał sztylet z demonicznego metalu.
- Nie! – krzyknęła przez łzy i całych sił przytuliła się do jego ciała.
Na swoim ramieniu poczuła znajomy dotyk, który gwałtownym ruchem ręki próbowała odtrącić.
- Lucy, odsuń się od niego. Nie uratujesz mu życia – powiedział łagodnie Luke i uklęknął przy córce.
Spojrzała na niego zaszklonymi oczami i powoli odsunęła się od ciała przyjaciela, po czym znalazła się w ramionach swojego ojca.
Ścisnęła z całej siły powieki i palce na plecach Luciana, pozwalając sobie na jeszcze parę łez, po czym na krótki, chrapliwe oddechy, aby się uspokoić.
Wszyscy stali wokół nich i ciała Samuela, patrzącego się w sufit martwymi oczami. _____________________________________________________________________________
Piosenki wykorzystane w rozdziale:
https://www.youtube.com/watch?v=-J1W_-EhDck
https://www.youtube.com/watch?v=-J1W_-EhDck

oraz muzyka, która zagrali Lucyna i Kuba na skrzypcach

https://www.youtube.com/watch?v=ntQ4dlCLjQ0

Wiem, Lucyna jest wszech utalentowana, ale jednak ma wiele wad, które pokaże w