Drzwi gwałtownie stanęły otworem, a w ich progu pojawiła się
znajoma jej wzrokowi sylwetka ukryta w cieniu. Zmrużyła oczy i zawiesiła nogę
między futryną okna.
- Jace… -
powiedziała wydłużając sylaby.
Chłopak powolnym krokiem wszedł do środka zamykając za sobą
drzwi na klucz. Wyjął obie ręce z kieszeni i się do niej zbliżył krokiem
spokojnym i czujnym. Jego wzrok był skupiony na szaro – niebieskich oczach,
zmatowiałych i lekko podpuchniętych od łez wylanych nad ciałem Samuela.
- Lucyna…
- wypowiadając imię, wziął z jej ręki poduszkę i niezgrabnie rzucił ją na
łóżko.
Dziewczyna nic nie zrobiła ani nie powiedziała, gdy złapał
ją delikatnie za nadgarstek i lekko pociągnął do siebie na znak, aby weszła do
środka. Nie wiedziała, co się wokół niej dzieje, gdy patrzyła w jego oczy, w
których został zamknięty blask poranka, a promienie stały się jego włosami
roztrzepanymi wokół głowy, dając mu jeszcze bardziej anielski wygląd. Z lekko
uchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami patrzyła się w źrenice, w których
widziała swoje odbicie, gdy przekładała nogę przez okno, aby wrócić do pokoju.
Stanęła naprzeciw niego, a on nadal trzymał ją za
nadgarstek, a drugą dłonią zaczął gładzić ramię w czułym wręcz miłosnym geście.
Gwałtownie w oczach coś jej błysnęło, jakby oglądała wybuch
fajerwerki. Zamrugała instynktownie i spojrzała na Jace, lecz to już nie był
Jace. Twarz miał podobną: te same wydatne kości policzkowe, ostry zarys
szczęki, a jednak oczy nie były jak dwie złote kule z czarnymi źrenicami,
większymi niż zawsze, acz miały kolor bezchmurnego nieba, które tak często
widywała będąc w Polsce. Jego włosy, nie były już nićmi z promieni słońca, lecz
zdawały się jakby kolor został zabrany z piór kruka. Uśmiechał się do niej
niepewnie, tak jak przed chwilą robił to Jace.
Rozejrzała się wokół siebie i dopiero pojmując, że nie jest
w swoim pokoju. Stała w pomieszczeniu ze ścianami koloru szmaragdu, ozdobionymi
arrasami oraz akwarelowymi płótnami. Za chłopakiem, który ją gładził był
rozpalony kominek o wiele większy niż ten w salonie w łódzkim Instytucie. Zauważyła,
że niebieskooki miał na sobie białą, wykrochmaloną koszulę, spod której były
widoczne czarne Znaki, wijące się po torsie i ramionach jak żmije i ciemne,
pasujące do jego włosów spodnie.
Spojrzała na siebie i zobaczyła, że sama jest podobnie
ubrana. Również miała takie jak on spodnie i koszulę, acz kremową rozpiętą pod
szyją. Zauważyła, że jej skóra na dekolcie i rękach jest poprzecinana przez
blizny. Zszokowana spojrzała w jego oczy, a on widząc jej spojrzenie na swoją
skórę szepnął głosem, który zdawał się być znajomy:
- I tak
jesteś piękna. – Po czym się nachylił w jej stronę.
Gwałtownie zamrugała oczami i znów zobaczyła przed sobą
Jace, który właśnie do niej mówił, takim samym spokojnym tonem:
- Nie
martw się, on jest w lepszym miejscu… – A następnie, tak samo jak niebieskooki
chłopak nachylił się nad nią.
Przymrużył oczy, a ona znieruchomiała, gdy najpierw poczuła
na swej skórze jego ciepły oddech, a później poczuła miękkie usta delikatnie
muskające górną wargę, a później delikatnie rozwierające je.
Zaczerpnęła gwałtownie tchu, a następnie przymknęła powieki
i wygięła się lekko dotykając własnym torsem jego. Ręka Jace powędrowała na
szyję, a druga owinęła ją w tali. Lucy szybko zarzuciła swoje dłonie na jego
kark, gdzie splotła je i jeszcze bardziej go do siebie pociągnęła.
Stykali się całym ciałem.
Ich pocałunek - najpierw niepewny, delikatny – stawał się
pełen uczuć i goryczy, smutku i łez, które zostały wylane za śmierć jednej
osoby. Jace delikatnie podgryzał wargi, a ona miętosiła jego włosy zachwycając
się ich miękkością. Oboje byli pochłonięci tylko sobą, świat wokół nich zniknął
i nic się nie liczyło prócz ich ust, ich uczuć, ich pragnień i wątpień.
Oderwali się od siebie gwałtownie, aby zaczerpnąć tchu. Jace spojrzał na nią,
na jej wypieki i spierzchnięte usta od pocałunku. Jego myśli szalały, nie
pamiętał, co się działo wcześniej, liczyła się tylko ta chwila i żadna inna,
żadna przeszłość ani przyszłość. Złapał ją mocniej i delikatnie popchnął w
stronę łóżka.
Lucyna zachwiała się, opadła na materac i spojrzała na
chłopaka zaskoczona. Jace szybko się nad nie nachylił, podniósł jej ręce za
głowę i złapał je jedną dłonią, a drugą zaczął wędrować po biodrze, powoli
podnosząc t-shirt. W taj samej chwili jego usta pieściły bark i szyję, co
chwilę podgryzając delikatną skórę.
Lucy przymknęła oczy i delikatnie się uśmiechając wyprężyła
się. Jej ciało przechodziły dreszcze rozkoszy, które zaczynały się w miejscach,
gdzie usta Jace dotknęły jej skóry. W głowie pytała siebie, czy to sen czy
jawa, czy to nie jest tylko jej senne pragnienie, których miała tak wiele. Mimo
wszystko, każda rzecz, każde doznanie było realne, targało jej sercem, które
łomotało się o żebra, jakby chciało uciec. Doprowadzało, że płuca pracowały szybciej,
a jej oddech był płytki i urwany, jakby wypłynęła z pod wody i brała pierwsze
hausty świeżego powietrza.
Jego szorstka ręka dotknęła nagiego biodra, a ona
mimowolnie mruknęła z zadowoleniem, dając się ponieść kolejnemu dreszczowi.
Jace spojrzał na nią, a na jego twarzy pojawił się chochlikowaty uśmieszek, gdy
zobaczył przymknięte oczy, delikatne wypieki, które na nowo się pojawiły na
policzkach oraz wyraz twarzy pragnący czegoś więcej.
Ponownie wargami dotknął jej szyi i składając delikatne
pocałunki, zaczął się zbliżać do ust. Cicho mruczała, a jej ciało wyprężało się
w łuk. Gdy był już blisko warg, w jej głowie zaśmiał się głos, który już od
dawna były cichy:
On cię nie kocha! On to robi, bo tak na niego działa twoja
natura. Jesteś głupia, myśląc, że coś do ciebie czuje, prócz chwilowego
pożądania! Znikniesz i zapomni o tobie, jakbyś nigdy nie istniała! Jesteś tylko
zwykłym afrodyzjakiem! Nikt cię nie kocha, tylko chcę cię…
Lucyna gwałtownie odepchnęła od siebie ten głos i dała się
całować, skupiając się jedynie na miękkości warg kochanka.
Jace złapał za przód jej kurtki i szybko zaczął ściągać ją
z ramion delikatnie gładząc je rękoma. Zaraz po tym gwałtownym ruchem zdjął
t-shirt. Lucy nie czekając lekko się podniosła i ściągnęła z niego czarną
koszulkę. Zaczęła wędrować delikatnie dłońmi po umięśnionym torsie, doskonale
wyrzeźbionym, jakby on nie był zwykłym człowiekiem, acz boskim stworzeniem,
bogiem w ludzkim ciele, który powoli się z niego uwalnia.
Delikatnie zagryzła dolną wargę, kiedy przyglądała się jego
ciału, gdy wciągnął ją w głąb łóżka i sam klękając, zaczął całować jej odkryty
brzuch, a ręce same powędrowały do paska skórzanych spodni. Kiedy guziki
również były odpięte zabrał się za zsuwanie ich z jej nóg, lecz szło mu to
opornie. Zagryzł zirytowany wargi, kiedy skóra nie chciała zejść z ciała.
Lucyna mimowolnie się zaśmiała widząc jego nadaremne starania.
-
Poczekaj, pójdę zaraz po oliwę – powiedział zdenerwowany, kiedy spodnie dalej
nie chciały schodzić.
Dziewczyna
nie wytrzymała i wybuchła śmiechem, po czym, złapała za ubiór i sumiennie,
wiedząc jak i gdzie pociągnąć zsunęła je z siebie zostając tym samym tylko w
bieliźnie.
- Nawet
panu Idealnemu, jak widać czasami coś nie wychodzi – zachichotała cicho, gdy
się nad nią nachylił, przejechał ręką po wewnętrznej części uda i gwałtownie
znieruchomiał.
Jego wzrok, jeszcze przed chwilą skupiony tylko na jej
oczach, zaczął wędrować po ciele aż do ud.
- Lucy –
szepnął zdławionym głosem, a ona już wiedziała o co się rozchodzi.
Gwałtownie
usiadła i podciągnęła nogi pod brodę. Zaczęła go unikać wzrokiem, który ze
szklistego, znów stał się matowy i odległy.
- Lucyna
– powtórzył jej imię i się do niej zbliżył. Nie dotykał już jej, tylko patrzył
na stężałą twarz, która gwałtownie zbledła – Co to jest? – Jego wzrok
powędrował na nogi dziewczyny – Gorąca zabawa z kotem?
Dziewczyna siedziała nadal sztywno mimo sarkazmu rzuconego
w jej stronę. Biła się sama ze sobą. Nie była pewna, czy powinna mu pokazać,
czy też zachować to dla siebie.
Czy to nie będzie
dla niego za dużo?
Pomyślała zrozpaczona, czując na swoim ciele jego
zdezorientowany, zaniepokojony wzrok.
Widzisz! On cię nie kocha! Brzydzi się twoim ciałem! Całe
pożądanie go opuściło! Jesteś nikim!
Lucyna odepchnęła głos z dala od siebie i zacisnęła usta w
wąską linię, po czym wyciągnęła przed siebie jedną nogę. Jace od razu spojrzał
na wewnętrzną część uda. Ujrzał to samo, co poczuł pod swoją dłonią. Długie i
krótkie kreski, niektóre zaognione i otwarte, inne już białe, już jako
zgrubienia skóry.
Blizny.
- Oto i
moja przeszłość, moja rozpacz i brak szacunku do własnego ciała. Nie nikną, bo
cięłam się demonicznym ostrzem, już jako ta druga ja. Robiłam tak, aby nie było
ich widać nawet pod krótkimi spodenkami, czy jak mam sam t – shirt na sobie.
Dlatego nikt ich wcześniej nie ujrzał… - powiedziała, nie patrząc na niego i
starając się powstrzymać łzy.
Przypomniała sobie bezsenne noce spędzane w jakiś motelach,
czy małych mieszkaniach. Siedziała w samych koszulkach w oknach i płakała nad
własnym losem. Odwracając się widziała łóżka lub sofy, na których spał jej
kolejny kochanek, dzięki któremu się utrzymywała, a dawała mu za to się
sponiewierać. Kolejne sprzedanie, kolejne rany. Zawsze trzymała w kurtce swój
nóż z czystej, demonicznej stali, który był przeznaczony do takowych okazji.
Wbijając sobie zęby do krwi w dolną wargę cięła się kolejny raz, zabierała
pieniądze chłopaka, którego wykorzystała i uciekała pod osłoną nocy, aby żyć
tak długo jak mogła i znowu naciągnąć jakiegoś frajera, by móc przeżyć.
Jace przyglądał się jej, po czym delikatnie położył dłoń na
jej bliznach, a drugą dotknął ręki i powoli się do niej zbliżył.
- Nie
ważne, jaka jest twoja przeszłość Lucy, nie rób tego, nic ci to nie da –
powiedział prawie przy jej uchu – Tak siebie nie ukarzesz, tylko jeszcze
bardziej zranisz, a nie wyniesiesz z tego żadnej nauki.
- Już ci
się nie podobam, prawda? „Idealna Lucyna” prysła jak bańka mydlana… -
westchnęła, słysząc w swej głowie ten znajomy chichot pogardy.
- Nie,
nawet tak nie myśl – powiedział gwałtownie lekko mrużąc oczy i muskając ustami
jej policzek.
Jego ręce objęły ją i zaczęły majstrować przy zapince
stanika, który zaraz spadł na podłogę. Lucyna przymknęła powieki i zaczęła
całować brak, ocierając się klatką o tors. Delikatnie musnęła wargami bliznę w
kształcie gwiazdy, a przed oczami znów wybuchła fajerwerka i ukazała się
kolejna scena:
Kamienny pokój bez okien, acz z kominkiem, parawanem,
paroma meblami po jednej stronie i łóżkiem, na którym leżały dwie osoby.
Ciemnowłosy chłopak, którego widziała zamiast Jace i dziewczyna z delikatnymi
rysami i kasztanowymi włosami opadającymi falami wokół jej twarzy. Leżała na
ramieniu chłopaka. Kołdra była skotłowana, a oboje nadzy, co oznaczało o
upojnej nocy.
Lucyna znów nie była sobą, a po chwili zaczęła odczuwać, że
na plecach ma charakterystyczny ciężar.
Skrzydła.
Lecz nie
czarne, acz białe niczym świeży śnieg.
Spojrzała
na siebie.
Znów była ubrana jak chłopak. Mimowolnie zbliżyła się do
łóżka i dotknęła mechanicznego aniołka wiszącego na złotym łańcuszku na szyi
dziewczyny.
-
Ithurielu – wyszeptała mimo własnej woli.
Nie mówiła już swoim głosem. Był on cichszy, bardziej
dziewczęcy zdający się, jakby był głosem młodej śpiewaczki.
Mechanizm zadrgał i uniósł się delikatnie w powietrzu. Jego
maleńkie, metalowe skrzydełka delikatnie strzepotały wydając przy tym dźwięk
przypominający ruch śmigła helikoptera, lecz o wiele cichszego.
Lucyno, co cię tutaj sprowadza?
Usłyszała
głos w swojej głowie.
Był
melodyjny, spokojny i również znajomy jej, jak i tej Lucynie, którą się stała.
- Proszę,
daj mu – wskazała wzrokiem na chłopaka. – ochronę ode mnie.
A nie możesz sama?
Spytał czyście ciekawy, a nie rozgniewany, jakby można się
było spodziewać po takim pytaniu.
- Nie
potrafię – siliła się na spokojny głos, acz widać, że był roztrzęsiony i pełen
frustracji.
Widok swej miłości, która kocha kogoś innego jest bolesna.
Widzę, że nie zapomniałaś o swoim starym życiu i nadal wspominasz swoje noce, a
teraz widok, że on wyznaje w taki sposób miłość komuś innemu niż tobie, Prawico
Razjela jest dla ciebie bolesne.
- Och,
proszę, daj już temu spokój! – syknęła - Chcę tylko, abyś w moim imieniu dał
jemu ochronę i nie więcej – powiedziała zdenerwowana.
A ja chcę wolność, a jej nie mam.
Odparł
Ithuriel z nutą złości, ale zaraz się uniósł, podniósł swój mały miecz i zaczął
kreślić na barku chłopaka gwiazdę.
Ochrona dla niego i jego wszystkich potomków.
Rzekł po
chwili, kiedy na skórze zaczął wypalać się znak.
Lucyna
delikatnie się uśmiechnęła i widząc przebudzającą się dziewczynę pośpiesznie szepnęła:
-
Dziękuję. – Po czym rozpłynęła się w delikatnej poświacie.
Powróciła świadomością do swego pokoju. Potrząsnęła
gwałtownie głową i spojrzała na bliznę, po czym szybko zaczęła wyrzucać z
siebie wspomnienie wizji i ponownie zajęła się całowaniem jego ciała, a rękoma
odpinaniem spodni.
Delikatnie ją popchnął i spojrzał na jej nagi tors, a sam
ściągając z siebie szybko resztę odzienia zdjął jej ostatnią część bielizny.
Gdy skończył oparł się łokciami nad nią i przyglądał jej twarzy i ciału.
Lucyna westchnęła teatralnie, po czym położyła ręce na jego
plecach i przejechała po nagiej skórze paznokciami tym samym podnosząc się i
delikatnie go całując. Był to znak, że chce przejść do czynu.
Jace tylko się uśmiechnął i biorąc ją rękami w pasie zaczął
całować szyję łącząc się z nią ciałami.
* * *
Siedziała na nim delikatnie ruszając biodrami i cicho
pojękując. Głowę odrzuciła do tyłu, skupiając się tylko na zalewającej jej
wnętrze rozkoszy. Światło gwiazd i księżyca wpadało do pokoju i oświetlało jej
sylwetkę.
Jace przyglądał się ciału Lucyny z zachwytem. W
gwieździstej poświacie wyglądała jakby nigdy nie należała do tego świata, jakby
naprawdę sprowadzona została, jakby była córą gwiazd i księżyca i całe ich
piękno zakradnęła dla siebie. Wszystko było wspaniałe, aż do momentu, gdy nad
lewą piersią skóra zaczęła jaśnieć jakby płonęła. Widząc to szybko usiadł, a ona
gwałtownie znieruchomiała i spojrzała na jego wystraszony wyraz twarzy.
- Lucy –
sapnął i spojrzał na miejsce, gdzie jest serce.
Dziewczyna powoli opuściła głowę i ujrzała, jak na jej
skórze zaczyna się żłobić symbol – Pieczęć
Cyrografu.
Spojrzała szybko przez okno i ujrzała dokładnie naprzeciw,
sporą jasną gwiazdę – Gwiazdę Północy.
- Coś ci
zrobiłem? – spytał niepewnym głosem.
Uśmiechnęła
się do niego delikatnie i nadal na nim siedząc powoli się do niego zbliżyła
tak, że między nimi, nie było już prawie miejsca.
-
Spokojnie, to nie twoja wina Jace. To jest Pieczęć Cyrografu, który podpisałam
własną krwią przelaną, gdy skoczyłam z dachu. Zgodziłam się na drugie życie i w
tej chwili wypalono mi na sercu ten symbol, abym pamiętała. Pokazuje się tylko
wtedy, gdy pada na niego blask Gwiazdy Północy, o tej – wskazała na jedną z
wielu jasnych punktów za oknem.
Chłopak spojrzał we wskazane miejsce, a następnie na symbol
z zamyślonym wyrazem twarzy.
- To jest
jak piętno – rzekł po chwili.
Lucy
wzięła delikatne jego rękę i położyła ją na miejscu symbolu.
- Jest
gorące – szepnął.
- Tak.
Wypalono go ogniem piekieł, a ugaszono świętą wodą – odpowiedziała ze spokojem
i położyła swoją dłoń na jego. – Mimo tego noszę w sobie anielski ogień, tak
jak ty i każdy inny anioł.
Spojrzał
na nią zaskoczony, a jego usta ułożyły się w pytanie.
- Jace,
to już moja tajemnica skąd wiem – uśmiechnęła się do niego delikatnie – I wiem,
że każdego, kogo dotniesz parzysz, ale mnie nie. Czuję to większe ciepło twego
ciała, ale ono mi nic nie robi, a to przez to, że nie jestem zwykła, Jace. I
nic tego nie zmieni. Mogłabym powiedzieć, że jesteśmy podobni, ale tak nie
jest, przynajmniej nie do końca. Noszę w sobie Ogień Nieba i Piekła. Znaki
wypalone anielskim ogniem ugaszono krwią potępieńców, którą następnie zmyto
święconą wodą. Jestem inna, inna i dziwna…
- Lucy –
szepnął. – Nie ważne ile będziesz miała na sobie piętn – spojrzał na jej pierś,
a następnie na własną, gdzie widniała spora blizna – I jak będziesz od
wszystkich inna, ale dla mnie będziesz wyjątkowa – i namiętnie ją pocałował, a
ona wydała z siebie cichy jęk rozkoszy.
* * *
Leżała wtulona w jego pierś. Cicho mruczała i szukała przez
sen jego dłoni, którą zaraz po znalezieniu splotła ze swoją. Jace uśmiechnął
się delikatnie widząc jak smacznie śpi z lekko uchylonymi ustami i delikatnie
drażni jego skórę ciepłym, stabilnym oddechem. Drugą ręką pogładził jej włosy i
przymknął na chwilę powieki. Sam nie wierzył, że to wszystko się wydarzyło, że
w ogóle do czegoś takiego doszło i to w takiej chwili. Kiedy potrzebowała
pocieszenia, a otrzymała rozkosz. Nie pamiętał, że wokół nich są pokoje, gdzie
śpi jej rodzina, jego przyjaciel, a nawet jego ukochana. Liczyła się tylko ona,
jej pokój i ciepło bijące od ciała.
Wziął głęboki oddech, w którym wyczuł unikalny zapach,
który zawsze towarzyszył Lucynie. Zapach wanilii i cynamonu. Chwile zastanawiał
się czy to są perfumy, czy anioły tak pachną, po czym usnął w głęboki sen,
którego nie miał już od tak dawna.
* * *
Gdy się obudziła pierwsze, co ujrzała to skotłowaną kołdrę,
jak i całe łóżko. Leżała (jakimś dziwnym cudem) oparta głową o łopatkę Jace, który
spał zakryty od pasa w dół na brzuchu. Powoli podniosła się i przeczesała
palcami włosy. Rozejrzała się po pokoju, który był szary, jak na starej
fotografii. Słońce jeszcze nie wstało, więc nie było szóstej rano.
Ponownie spojrzała na swojego śpiącego kochanka i
przypomniała sobie zdarzenia z nocy:
Rany na
udach, Pieczęć, jego bliznę, ciało i te słodkie słowa wypowiadane, kiedy się…
Lucyna przełknęła głośno ślinę i opuściła głowę jakby była
wściekła na siebie przez to, co zrobiła.
…
kochali.
Nie wiedziała, czemu ma uczucie skruchy, jednak po chwili
uświadomiła sobie wszystko. Tym, czym tylko kolejny raz musiała kogoś zranić,
mogła się powstrzymać wieczorem, nie dopuścić do całego zdarzenia i mieć teraz
czyste sumienie, jednak pragnienie nią zawładnęło…
Szybko pomyślała o znaku Ciszy i czym prędzej wyskoczyła z
łóżka. Pośpiesznie zaczęła zbierać swoje ubrania z podłogi i chować je do
szafy, a wyjmując inne, aby się ubrać.
Gdy się przeczesała i doprowadziła do porządku podeszła do
biurka i wzięła kartkę. Otworzyła pióro i szybkimi ruchami zaczęła pisać:
Ciężko mi to wszystko opisać słowami, a także za długi
byłby ten list, jeśli miałabym Ci opisywać całe moje zachowanie osobno, więc
ujmę to w dwóch krótkich słowach:
Przepraszam i Żegnam
Przepraszam i Żegnam
Lucyna S.A. Graymark
Zgięła kartkę i położyła ją na poduszce obok Jace, po czym
wróciła do biurka i złapała za kolejny kawałek papieru. Pisała na niej o wiele
dłużej i bardziej starannie, po czym składając ją jak poprzednią i zabierając
szary woreczek z szuflady wyszła bezszelestnie z pokoju i skierowała się w dół
po schodach.
Szybko położyła kartkę na stoliku w salonie, a następnie
rozejrzała się po nim chwile, aby zaraz ruszyć do drzwi wyjściowych. Dotknęła
dłonią ich wierzchu, a zawiasy i wszystkie zamki się poruszyły otwierając
powoli acz bezgłośnie. Zaraz wyszła szybkim krokiem na zewnątrz, po czym znieruchomiała
na widok swojego ojca stojącego przed wejściem.
- Tato? –
wychrypiała, a usta i gardło gwałtownie stały się suche.
Obawy,
których nie było gwałtownie odnalazły się w jej głowie, a strach zaczął
paraliżować ciało.
- Lucyna,
co tutaj robisz? – spytał i spojrzał na nią z powątpieniem i zatroskaniem.
- Ja… -
jąknęła się – Nie mogłam spać. Idę się przejść do parku, tam mogę spokojnie
myśleć – wymyślała na biegu i uciekała od niego wzrokiem.
- Nie
chcesz towarzystwa? Mogę z tobą iść. Ja też nie mogłam spokojnie spać, więc
wyszedłem na zewnątrz.
- Aha –
mruknęła, a następnie pomyślała, że może z nim na pewien temat porozmawiać,
jeśli już nadarzyła się takowa okazja – Pamiętasz, jak się mnie pytałeś o
ujarzmieniu mojego wilka, że możesz mi w tym pomóc?
- Tak –
powiedział, a w jego oczach zaiskrzyły się płomienie nadziei i… radości?
Które zaraz
ugaszę.
Pomyślała
zrozpaczona, ale już nie mogła się poddać, tylko brnąć dalej w słowa i czyny,
które miała zrobić.
- Na
razie nie skorzystam z tego, lecz później przyjdę do ciebie, bo kiedyś będę się
musiała za to wziąć – rzekła stanowczym tonem patrząc się w jego oczy, które –
jak u każdego wilkołaka – były zmienione i łatwo rozpoznawalne.
Jej ojciec cicho westchnął i odsunął się na schodach
widząc, że zaczyna po nich schodzić. Dziewczyna wdzięczna kiwnęła głową i
podbiegła do furtki.
- Pa
tato! – krzyknęła sama nie wiedząc, czemu i ruszyła prosto ulicą.
* * *
Jace obudził się, gdy pierwsze promienie słońca napotkały
jego twarz. Ziewnął głośno i przeczesał palcami włosy, po czym odwrócił się,
aby ucałować Lucynę, acz cmoknął tylko…
Poduszkę.
Zaskoczony rozejrzał się wokół siebie i napotkał wzrokiem,
kartkę leżącą obok niego. Szybko ją rozłożył i wzrokiem przebiegł po słowach,
które były na niej napisane. Jego twarz gwałtownie stężała, ręka się zacisnęła
gniotąc papier, po czym zaczął się ubierać przełykając, co chwilę przekleństwa
silące się uciec z jego ust.
* * *
Wszedł do salonu z kubkiem kawy w ręce.
Była to
ciężka noc.
Siedział z Peterem i Michałem w pokoju i wspominał Samuela.
Znali się całą czwórką od najmłodszych lat i byli wszyscy prawie jak bracia.
Wszyscy sieroty, wszyscy dość wysoko ustawieni jako w nazwiskach, honorze i
majątku, acz zapomniani i czekający na pełnoletniość. Zawsze mieli jedno
marzenie:
Aby
kontynuować swoje rody, które prawie zniknęły i znów być znani w Radzie Cleve.
Później, gdy wszystkie żale się skończyły, zaczęli
rozmawiać o Lucynie i jej zachowaniu. Zdawało im się jakby pierwszy raz
widzieli ją tamtego dnia płaczącą. Nigdy sobie nie wyobrażali jej ze łzami w
oczach i trzęsącą się brodą. Wcześniej było to dla nich wręcz niemożliwe, a
jednak stało się przy nich wszystkich. Było im jej szkoda, a jednak nie mieli
zamiaru do niej zaglądać. Wiedzieli, że zawsze wolała w gorszych chwilach
samotność. Nie raz jeden z nich stawał się celem jej noża, kiedy wchodził do
jej „ciemni” i przeszkadzał w wylewaniu smutku gwiazdom, które oglądała na
dachu.
Wszyscy sądzili, że jest i tak tym razem, więc postanowili
z nią porozmawiać przy śniadaniu i zaproponować wspólne polowanie lub wyjście
do klubu, aby mogła zapomnieć o żalu trawiącym jej serce.
Rozglądając się po jeszcze pustym pomieszczeniu jego uwagę
zwróciła kartka leżąca na stoliku, której jeszcze wieczorem nie było. Wziął ją
do ręki i niezdarnie zaczął rozkładać. Spojrzał na mały druk, który od razu
poznał i co z miejsca włączyło alarm w jego głowie. Przesuwał uważnie wzrokiem
po literach mrużąc oczy. Gdy skończył, kubek wypadł mu z ręki i rozbił się na
dywanie zalewając go kawą. Jakub jednak w ogóle się tym nie przejął tylko
podbiegł do schodów i zaczął krzyczeć:
- Wszyscy
się obudźcie, szybko!
* * *
Lucyna stanęła przed wielką tablicą i spojrzała na rubrykę
z nazwą „Budapeszt”.
- Pół
godziny – powiedziała sama do siebie i ruszyła na peron jedenasty, skąd miał
odjeżdżać jej pociąg.
Nie było jeszcze nikogo, tylko ona i rzędy pustych ławek
czekających, aż ktoś na nich usiądzie. Dziewczyna jednak cieszyła się z tej
pustoty. Nie chciała, aby ludzie przyglądali się jej, że nie ma walizki, torby,
żadnego bagażu tylko to, co na sobie i przy sobie, czyli seraficki nóż, stelę,
kartkę, szary woreczek i pieniądze.
Rozejrzała się jeszcze raz szukając dogodnego kąta, gdzie
mogłaby się ukryć i znalazła go za śmietnikiem. Kucnęła za nim i wyjęła swój
mały skarb, w którym znajdował się biały proszek. Spojrzała na niego z
obrzydzeniem, a przed oczami znów widziała swoich przyjaciół przed Ambasadą.
- Na ile mi go starczy? – spytała patrząc na paczuszkę.
- To zależy od dawki, ale jak tak normalnie, to minimum pół
roku.
Uśmiechnęła się do nich i odeszła, chowając pod kurtką
zawiniątko.
Rozumiała jednak, że na tyle nie starczy. Zaledwie po paru
dniach nie było już jego części, tylko dawka nie jest normalna, acz
gigantyczna.
Wysypała na wierzch dłoni sporą garść amfetaminy i zaczęła
ją wciągać z rozmachem i przyzwyczajeniem, które pozwalało jej unikać
nieprzyjemnych odczuć w nozdrzach.
Ból w klatce, plecach, słabszy oddech, bóle głowy i
kończyn, wszystko zaczęło raptownie ustępować, a ich wspomnienie zacierać się
na końcu jej umysłu, jakby nigdy nie istniało.
Wiedziała, że w taki sposób nie powstrzyma czasu, który
zaczynał się jej przypominać, ale odbierał ból, nie pozwalający funkcjonować.
Uśmiechnęła się sama do siebie wiedząc, że jej źrenice są nienaturalnie duże, a
świat lekko się chwieje, mimo to jej organizm nie reaguje na taka dawkę
narkotyku, jak zwykłego człowieka.
Gdy znalazła się znów w centrum peronu, wokół niej było
pełno ludzi, patrzących na nią z ukosa, ale ona się już tym nie przejmowała.
Nie
przejmowała się niczym.
Zdawało jej się, że nie minęła nawet minuta, kiedy
nadjechał pociąg, a konduktor krzyknął, aby wsiadać.
Weszła na pierwsze stopnie i po raz ostatni spojrzała na
Dworzec Kaliski, po czym pogoniona przez innych pasażerów ruszyła do jednego z
wolnych przedziałów.
* * *
Moi Drodzy!
Wiem, że nie tak powinnam Was powiadomić, jednak na tyle
było mnie tylko stać - na ten jeden list. Ponownie Was opuszczam z kilu różnych
przyczyn:
Poczucia winy. Nie, proszę, nie brońcie mnie! Moja wina, że
Samuel zginął z ręki Camille, a Sebastian uciekł. Mogłam to inaczej rozegrać i
też byłoby inne zakończenie….
Przez to, że wiem, iż niedługo się mną zainteresują kochani
przyjaciele z Cleve, a wiecie dobrze, że przetrzymywaliście mnie w Instytucie
nielegalnie.
Ostatnią rzeczą jest propozycja… Otrzymałam ją od Brata
Zachariasza. Długo by tu wyjaśniać, na czym ona polegała i w ogóle, po co ją
przyjęłam, jednak nie żałuje swojej decyzji. Dzisiaj wyjeżdżam ze świadomością,
że nie będziecie mnie poszukiwać ani się denerwować, że po raz kolejny opuściłam
Was bez słowa. Nie bójcie się, ani nie martwcie o mnie, bo będę w miejscu,
gdzie nie nazwą mnie odmieńcem. Będę mogła żyć jako osoba, którą jestem (no
prawie, bo wybrańcem to naprawdę trzeba się urodzić i takich jest jeden na
milion), jednak skrzydła nie będą już moją oznaką demonizmu.
Dziękuję Wam za to, że byliście przy mnie, że mi
pomogliście i nie opuściliście w gorszych momentach, które były w moim życiu.
Minęło tak niewiele czasu - zaledwie kilkanaście dni - a jednak wreszcie nie
czułam się samotna.
Teraz powiem, za co każdemu dziękuję (nie mogę sobie tego
odpuścić):
Lucianowi – dziękuję Ci, że poznałam cię ojcze i, że nie
zabiłam Cię, tak jak miałam to wcześniej w planach. Okazałeś się inny niż
zawsze sobie Ciebie wyobrażałam. Nie powiedziałam Ci tego nigdy wprost i nie
powiem, ale na papierze jest mi łatwiej – Przepraszam, że pół życia oskarżałam
Cię za śmierć mamy, wiem, że to nie przez Ciebie ona oszalała, lecz już nie
cofnę czasu i jej nie pomogę, więc cieszę się, że mam nadal Ciebie…
Jocelyn – która nie obwiniała mnie, że jestem nieślubny
dzieckiem jej narzeczonego.
Isabelle – że dzięki niej, mój „sekret” wyszedł na jaw. A i
przepraszam, że z tego powodu musiałaś spadać z dachu, ale to było zaledwie
dziesięć metrów… Najwyżej byś zginęła.
Margaret – dziękuję babciu, że… że… Że po prostu mam Ciebie
i mimo że jestem niewdzięczną wnuczką, Ty zrobiłabyś dla mnie wszystko.
Jerzemu – Tobie to samo, co babci, dziadku i mimo tego ile
cię nabawiłam kłopotów, nigdy się mnie nie wyparłeś, choć nie jestem tak naprawdę
Waszą wnuczką i mogłeś to zrobić.
Clary – za to, że dzięki Tobie, Jace i Alec nadal żyją i Ty
naprawdę się dla wszystkich Twoich bliskich poświęcasz.
Peterowi, Michałowi i Adamowi – że byliście super braćmi,
którzy wskoczyliby za mnie w ogień, choć bym go sama rozpaliła.
Lisie, Ice i Nice (moim dwóm kochanym szkrabom!) – Za to,
że przy mnie byłyście, że byłyście moimi młodszymi siostrzyczkami, dla których
zawsze warto jest żyć i które zawsze będę kochać.
Kubusiowi – że mój mały urwis nigdy się na mnie nie złościł
i umiał mnie pocieszyć w nawet najgorszych chwilach.
Jakubowi – za to, że byłeś zawsze blisko mnie, wspierałeś i
wiedziałeś jak ze mną postąpić. Żałuję, że nigdy nie zgodziłam się, abyśmy
zostali parabatai. Prawdę mówiąc zawsze chciałam, abyś nim był, jednak czasu
już nie cofnę… (wybacz Adam, ale ty nigdy się nie nadawałeś jako parabatai, dla
nikogo – no chyba, że siostry)
Alecowi – Hmm… Że po prostu byłeś. Nie znaliśmy się długo,
jednak jesteś wspaniałym Nocnym Łowcą i wiem, że nigdy nie zhańbisz swojego
rodu.
Magnusowi – za to, że po Przemianie zaopiekowałeś się mną,
dawałeś przenocować, dokarmiałeś i szkoliłeś. Gdyby nie ty, pewnie ponownie bym
się poddała i po raz kolejny odeszła z tego świata, lecz w hańbie i ubóstwie.
Na koniec chcę podziękować Jace’owi – za to, że mimo
początkowego lekkiego konfliktu potrafiliśmy znaleźć wspólny język i dziękuję
za pewną rozmowę jak i wsparcie, które dałeś mi w tamtej chwili.
Koniec już tych czułości!
Żegnam się z Wami wszystkimi, bo tam dokąd jadę, wątpię już kiedykolwiek wrócić, a jak nawet to się stanie nie sądzę, aby nasze drogi po raz kolejny się przecięły.
Dziękuję za wszystko, również przepraszam za wszystko i żegnam…
Żegnam się z Wami wszystkimi, bo tam dokąd jadę, wątpię już kiedykolwiek wrócić, a jak nawet to się stanie nie sądzę, aby nasze drogi po raz kolejny się przecięły.
Dziękuję za wszystko, również przepraszam za wszystko i żegnam…
W imię Razjela i Jego Prawicy!
Lucyna Sferia Adele Graymark
Lucyna Sferia Adele Graymark
* * *
Do drzwi Instytutu gwałtownie ktoś się zaczął dobijać.
Zatroskana, z czerwonymi oczami od płaczu Margaret, szybkim krokiem podeszła do
nich i otworzyła je.
W ich progu stanęła osoba, której nigdy nie sądziła się
otworzyć drzwi tego Instytutu, a jednak to się stało. Spojrzała na twarz
Konsula z zeskoczeniem i nutą przerażenia nie mogąc znaleźć jakichkolwiek słów,
aby go przywitać.
- Witaj
Margaret, mam do ciebie jako szefowej Instytutu pytanie. – Spojrzał na nią
przenikliwym wzrokiem i wepchnął się do środka rozglądając wokół. – Czy nie
było przypadkiem u was Lucyny Graymark?
* * *
Magnus wychylił głowę z salonu i widząc oblicze Konsula
wyrwał kartkę z ręki Aleca i wrzucił ją do rozpalonego kominka. List od razu
stanął w płomieniach, a atrament zaczął się rozpływać. Gdy gość wszedł do
pomieszczenia, po kartce nie było już śladu, prócz czarnego pyłu.