Londyn, styczeń 1887 rok
Charlotte lekko uchyliła drzwi i zajrzała do środka.
Wiedziała, czego się powinna spodziewać i nie myliła się.
Jem oraz Will siedzieli w fotelach przy łóżku, w którym
leżała młoda dziewczyna. Jej włosy były splątane, ciało blade, ręce zaciśnięte
na kołdrze, a twarz wykrzywiał grymas cierpienia. Ponownie spojrzała na
chłopców. Jem siedział zgarbiony i widocznie walczył ze snem. Pod srebrnymi
oczami miał granatowe cienie. Skóra na twarzy była ściągnięta, a usta
zaciśnięte w wąską linię.
Will natomiast był oparty o ramię swego parabatai i cicho pochrapywał. Nie dziwiła mu
się. Odkąd ją przynieśli, siedzieli obok jej łóżka i przy niej czuwali. Mijała
powoli druga doba od kąt nie spali, co dawało im się we znaki i zmuszało wręcz
do snu. Za nim James wyczuł, że Charlotte jest w pokoju minęła długa chwilą,
którą ona poświęciła, aby zobaczyć, że Will także ma duże cienie pod oczami, a
jego sen jest płytki i niespokojny, tak jakby śnił mu się koszmar. Oboje z
chłopców mieli zmierzwione włosy i pogniecione ubrania.
-
Charlotte – szepnął cicho jej imię i powoli odwrócił głowę uważając, aby nie
obudzić Willa.
Szefowa Instytutu się do niego zbliżyła. Stanęła w rogu
łóżka i cały swój wzrok skupiła na dziewczynie.
-
Wybudzała się? – spytała cicho.
- Nie.
Wiła się, płakała, nawet krzyczała, ale się nie obudziła – odrzekł. Na chwilę
zamarła nieprzyjemna cisza, po czym zapytał drżącym głosem: – Ona cierpi,
prawda?
Spojrzała na niego ze współczuciem nic nie odpowiadając.
Sam jej wzrok dawał mu odpowiedź na to pytanie. Charlotte cicho westchnęła i
przymknęła oczy siląc się na spokojny, opanowany ton, a nie roztrzęsiony,
zatroskany i wręcz załamujący.
-
Rozmawiałam z Bratem Enochem.
Niedawno Cisi Bracia opuścili Instytut. Zostali przez nią
sprowadzeni zaraz, gdy została przywieziona tutaj. Brat Enoch z dwoma jeszcze
Braćmi wyprosili z jej pokoju Willa i Jema, a oni przez prawie cztery godziny
siedzieli pod drzwiami nic nie mówiąc, tylko wysłuchując krzyków Lucyny i jej
płaczu.
Kiedy wyszli z pokoju, Jem próbował się dowiedzieć, co się
z nią dzieje, lecz Cisi Bracia odpowiedzieli, że jemu tego nie powiedzą. Od
tamtej pory obaj chłopcy siedzieli przy jej łóżku i przyglądali się, jak co godzinę
przez prawie jeden dzień przychodził któryś z Braci i podawał Lucynie jakieś
płyny, po czym wychodził bez słowa.
Charlotte była zobowiązana powiedzieć to, co przekazali jej
Cisi Bracia. Było to ciężkie zadanie, które chętnie by sobie odpuściła, ale nie
mogła.
Spojrzała na zmartwione, senne oczy jej podopiecznego, po
czym zaczęła szeptać załamującym się głosem:
-
Powiedzieli, że nie ma już ratunku. Czas się z nią pożegnać.
Bardzo
walczyła ze sobą, lecz mimo uporu z jej oczu pociekły łzy i zaczęły wić się po
policzkach. Jem zamarł na krześle wpatrzony w nią niedowierzającym wzrokiem, po
czym z całej siły szarpnął ramie Willa, który zerwany ze snu od razu dobył
noża.
Rozejrzał się zaspanym wzrokiem wokół siebie i gdy napotkał
spojrzenie swego przyjaciela, które wyrażało tak wiele emocji, że można się w
nich było pogubić, upuścił broń na ziemię.
Will chwilę na niego patrzył wyczytując zaskoczenie,
niedowierzanie, niepewność, a przede wszystkim ból psychiczny i rozpacz.
Spojrzał na Charlotte z lekko uchylonymi ustami, które
powoli zaczęły się składać w imię dziewczyny leżącej na łóżku, lecz Jem szybko
szarpnął swojego parabatai ponownie i patrząc mu w oczy z
wymuszonym w głosie spokojem powiedział:
- Czas
się pożegnać Will, czas się z nią pożegnać.
Przy słowie „nią”
głos mu się załamał, a oczy same powędrowały do Lucyny spokojnie śpiącej, lecz mimo to widocznie
cierpiącej.
- Ale jak
to?! – Will prawie krzyknął na panią Branwell, a ona cofnęła się o krok
wycierając wierzchem dłoni łzy.
-
Williamie, spokojnie – odezwał się James, ale ten już wstał i patrzył wściekłym
wzrokiem na szefową Instytutu.
-
Przecież Cisi Bracia ją leczyli – sapnął rozwścieczony.
- Will,
Cisi Bracia zrobili, co mogli. Przedłużyli jej życie o tyle godzi ile się dało,
ale ostrze za bardzo ją zraniło, ona nie da rady dłużej – mówiła drżącym głosem.
- Ile
czasu jej zostało? – spytał, starając się uspokoić tonaż głosu.
- Brat
Enoch mówił, że około dwóch godzin. Za godzinę Runa Snu przestanie działać, prawdopodobnie, gdy się obudzi ból
zacznie ją szybciej wykańczać niż sama rana – westchnęła i opuściła głowę.
Nie potrafiła spojrzeć tym chłopcom w oczy, kiedy
wiedziała, jak te słowa w nich uderzyły.
Dwie
godziny.
Ona sama stała jak wryta z otwartymi ustami, kiedy
usłyszała to od Cichego Brata, a później wszystko zaczęło jakby przyśpieszać.
Tak mało czasu.
- Idę
napisać list do Lightwood’ów – rzekła po chwili i zaczęła się odwracać w stronę
wyjścia.
- Po co?!
– Głos Williama znów stał się zdenerwowany.
- Gabriel
i Tatiana znali Lucynę. Tatiana może nie przepadała za nią, ale z Gabrielem
Lucyna miała dobre stosunki, chyba chciałby się z nią pożegnać – powiedziała po
dłuższej chwili i szybkim krokiem wyszła z pokoju.
Will zachwiał się do tyłu i ciężko opadł na krzesło. Od
razu skrył twarz w dłoniach i starał się jak najbardziej uspokoić. Zdawało mu
się, że jego serce powoli przestaje bić.
Ta myśl była jak ostrze w jego własnym ciele. Gdyby nie on,
gdyby nie klątwa, nic by się takiego nie stało. Chciał, żeby zamiast niej leżał
tam on, żeby to on umierał, a nie ona.
Poczuł na swoim ramieniu znajome mu ciepło dłoni Jema.
- Will… –
Usłyszał swoje imię, na które powoli podniósł wzrok zaraz napotykając srebrne
tęczówki i znajomą bladą twarz.
- Będę
siedział przy niej do końca. Nie opuszczę jej Jem, nie chce, aby umarła
samotnie w otoczeniu Cichych Braci, którzy później zabiorą jej ciało do Cichego
Miasta, aby prochy stały się kolejnym filarem, czy fasadą – odpowiedział pewnym
głosem i spojrzał, jak dziewczyna lekko drga i zagryza dolną wargę.
- Wiem
Will, wiem, że jej nie opuścisz, ja też tego nie zrobię – rzekł Jem i pozwolił,
aby Will usiadł na podłodze koło jego nóg i oparł głowę o kolano.
- Ona
jest taka młoda – szepnął po chwili milczenia – Za młoda, aby umierać. Przecież
niczego nie była winna, była wspaniałą Nocną Łowczynią.
- Will,
ona nadal żyje, nie mów tak jakby już jej tutaj nie było – skarcił go parabatai.
Chłopak nic nie odpowiedział na te słowa tylko przyglądał
się, jak Lucyna szarpie delikatnie rękoma kołdrę, a na jej czoło wchodzą
kolejne krople zimnego potu.
James z fotela widział, jak pościel okrywająca jej ciało na
wysokości brzucha, powoli acz dobitnie zaczyna zabarwiać się na szkarłatno.
- Bandaże
przesiąkają – szepnął sam do siebie i powoli wstał z fotela.
Will o nic nie zapytał, gdy Jem zbliżył się do Lucyny,
delikatnie złapał za kołnierzyk jej koszuli i rozchylił ją tak, aby było widać
obojczyk i szyję. Następnie narysował starannie stelą Znak powolniejszego
krwawienia oraz Znak uśmierzający ból będąc świadom, że niedługo się obudzi, a
cierpienie może ją bardzo szybko zabić.
Gdy skończył opuszkami palców przejechał po fragmencie
blizny na wgłębieniu jej szyi. Teraz była tylko bladym paskiem odcinającym się
od kremowej skóry. Ślad po batach od matki za to, że żyje. Jem pamiętał ten
ślad. Pierwszy raz go ujrzał, kiedy spotkali ją walczącą przy Tamizie. Gdy
upadła na ziemię w męskim stroju z mieczem w ręce jej ramiona były całe w
ranach, a koszula, którą miała na sobie zsunęła się z obojczyka i ukazała
krwawą pręgę. Will jako pierwszy to ujrzał i spytał się, czy to zrobił jakiś
demon, a ona odpowiedziała:
- Tak,
moja matka, końskim pejczem.
W tamtej chwili oboje wymienili spojrzenia. Znaleźli
dziewczynę w wieku piętnastu lat, z polskim akcentem, która prawdopodobnie nie miała
w przeszłości wesoło.
Tamtego
właśnie dnia, zaczął się nowy rozdział w jej życiu, życiu Instytutu i ich –
jego i Willa.
Herondale,
który nadal siedział na ziemi zaśmiał się bez krzty wesołości.
- Dwa
lata, a zdaje się, jak dwadzieścia.
Jem
odwrócił się w jego stronę i usiadł obok niego przysuwając kolana pod brodę.
-
Pamiętasz, jak siedzieliśmy w tym pokoju pierwszy raz? – spytał Will i odwrócił
głowę w stronę swojego parabatai.
- Tak –
odpowiedział lekko się uśmiechając. – Zdawało się wtedy jakby to była dla nas
kara.
Will
odwzajemnił uśmiech.
- Dopiero
ją znaleźliśmy, ale rany po batach na jej plecach i te, które zadały demony
trzeba było wyleczyć. Cisi Bracia pobyli przy niej, a później nam kazano nam
czuwać jakby się obudziła. Pamiętam, że graliśmy wtedy w karty i ja wygrywałem.
- A ja
pamiętam jaką zrobiłeś minę, kiedy się obudziła i siarczyście zabluźniła –
zaśmiał się cicho.
- Nie
spodziewałem się takich słów i to jeszcze po angielsku od takiej młodej osoby i
to dziewczyny, a pamiętasz potem jej słowa: tak
mnie nie bolał głowa nawet po butelce dżinu.
Oboje parsknęli śmiechem i zwrócili wzrok na umierającą.
- Dwa
lata treningów, wspólnego zwiedzania Londynu, polowania na demony i chodzenia
do tawern.
- To
ostatnie, to tylko z tobą Will – odpowiedział Jem. – A pamiętasz, jak ją
uczyłem grać na skrzypcach?
Herondale
lekko się skrzywił.
- Tak,
przez to Instytut spać nie mógł. Rzępoliła strasznie.
- Tak jak
każdy na początku – odparł Carstairs.
Zaraz po tym zaczęli dalej wspominać wspólne chwile z
młodszą od nich o rok Lucyną. Ich bieganie po dachach, spanie przy kominku
zaraz po tym, jak na zmianę sobie czytali, nauki angielskiego, aż wreszcie
wspólne obchodzenie świąt i wspomnienie, że nigdy, nawet na balu nie pojawiła
się w sukni nie chcąc ukazać blizn oznaczających jej nogi, ręce, plecy, szyję i
dekolt. Tylko oni i Charlotte wiedzieli, że to są pamiątki z jej domu, po
matce. Wspomnieli jak oni i pani Branwell wstawili się za nią podczas Bożego
Narodzenia, gdy zjawiła się Enklawa, a ona w towarzystwie Willa i Jema weszła
do sali balowej ubrana w czarne, męskie spodnie, wykrochmaloną koszulę,
marynarkę i muchę pod szyją, aby zakryć najwyższe blizny, a wszyscy poczuli się
oburzeni jej wyglądem.
-
Przecież to jest dama, a nie chłopak! – oburzyła się ciotka Charlotte.
- Jak
śmiała w święta się tak ubrać, to jest obraza! – Ktoś krzyknął, a oczy Lucyny
się zaszkliły.
Will ścisnął mocniej jej rękę i szepnął na ucho:
- Nie
płacz, bądź dzielna, nie daj im satysfakcji.
On oraz
Jem zaczęli jej bronić próbując zmienić temat i mówić, że po prostu ona nie
nosi sukni, lecz nikt ich nie słuchał. Wtedy na wysokości zadania stanęła
Charlotte, która zaczęła się wypowiadać, że ona nie może nosić sukni z wielu
różnych powodów.
- Niby,
jakich? – zagrzmiały głosy, a Lucyna nie wytrzymała.
Szybko wyszła na środek i gwałtownym ruchem zerwała z
siebie muchę. Kołnierzyk opadł i na wierzch ukazał się fragment z jej lżejszych
blizn, jednak nadal zaczerwieniony i gruby na prawie trzy palce. Rozpięła
pierwszy guzik i ukazała jej dalszą część, a dużo dam w pomieszczeniu ręką
zakryło sobie usta, jakby w geście powstrzymania się przed mdłościami.
Gwałtownie zapanowała cisza, którą przerwał załamujący się głos Lucyny:
- Dlatego
nie mam na sobie sukni! I jeśli teraz macie zamiar powiedzieć, że urażają was
moje blizny albo jak wam jest strasznie przykro, że coś takiego mam na swoim
ciele, a będą to puste słowa, to nie mam zamiaru ich słuchać! Równie dobrze
mogę spędzić te święta na ulicy, jak nie chcecie mieć ze mną styczności! – Z
jej oczu popłynęły gorzkie łzy.
W tamtej chwili honorowo zachował się Gabriel, który jako
pierwszy się do niej zbliżył jako gość i wycierając jej łzy chusteczką
powiedział na głos:
- Dla
mnie będzie zaszczytem, jeśli spędzę z panią te święta.
Zaraz do
niej zbliżyli się Will, Jem oraz Charlotte, która ją przytuliła i uspokoiła do
końca, mówiąc, że święta spędza się z rodziną, a oni teraz nią są i, żeby nawet
nie myślała wybywać z Instytutu.
Ogólnie Boże Narodzenie wyszły bardzo przyjemne. Lucyna
dużo tańczyła z różnymi gośćmi oraz zaskoczyła wszystkich pieśnią acz nie
kolędą po polsku. Uczestniczyła w każdej zabawie i wszyscy z Londyńskiego
Instytutu widzieli ją po raz pierwszy taką uradowaną.
- Wtedy
zrozumieliśmy, że ona w domu nigdy nie miała prawdziwych świąt – skwitował Will
i oparł głowę o ramię Jema.
- Tak i
widząc jej radość tamtego wieczora, kiedy otrzymała prezenty, widok był
nieopisany. – Uśmiechnął się do przyjaciela.
Mijały kolejne minuty na kolejnych wspomnieniach, gdy od
strony łóżka dobiegł cichy jęk, a drzwi jak na zawołanie się otworzyły i do
środka weszła pani Branwell z mężem, a zaraz za nimi Jessamine.
-
Obudziła się – szepnął Henry i zbliżył się do łóżka.
Obok
niego stanęła Charlotte, a jej wzrok przykuła ogromna plama krwi na pościeli.
Will i Jem szybko wstali z podłogi i również podeszli do jej łoża.
Lucyna powoli otworzyła oczy i zaczęła nimi podążać po
zgromadzonych. Ponownie jęknęła, a jej ręka powędrowała na brzuch. Skrzywiła
się z bólu, a gdy uniosła i zobaczyła na niej posokę odwróciła załamana głowę.
-
Jessamine, chcesz coś powiedzieć? – spytała roztrzęsionym głosem Charlotte.
- A co
mam powiedzieć? Nawet nie chciałam tutaj przyjść, tylko mnie do tego zmusiłaś,
a wiesz dobrze, że mdli mnie na widok krwi. – Po tych słowach odwróciła się na
pięcie i szybkim krokiem wyszła z pomieszczenia.
- Jak ją
później spotkam, to osobiście zabije – warknął Will odprowadzając ją wzrokiem.
Henry również miał nieprzyjemny wyraz twarzy, lecz
wszystkie słowa, które chciał wypowiedzieć na temat panny Lovelance zostawił
dla siebie.
Szefowa Instytutu cicho westchnęła, po czym dodała:
- Wybacz
Lucynko, nie chciałam abyś to słyszała.
- Nic się
nie stało, nie każdy potrafi w takich chwilach się wysłowić. – Uśmiechnęła się
słabo. – A w szczególności przed obliczem śmierci.
Pani
Branwell z sykiem wciągnęła powietrze.
- Ja i
Henry przyszliśmy się z tobą pożegnać. Nie wiem nawet, co mam powiedzieć...
Chyba to, że mimo tak krótkiego czasu pokochałam cię i dałabym wszystko, abyś z
nami została.
- Nikt
nie wybiera dnia ani godziny – szepnęła słabym głosem i spojrzała na Henrego i
Charlotte – Dziękuję wam za wszystko: zrozumienie, cierpliwość, dom,
schronienie, swobodę i za miłość, którą mi okazaliście. Staliście się dla mnie
rodziną, prawdziwą rodziną, której nigdy nie miałam. Pokazaliście, że nawet z
pecha – jej wzrok przeniósł się na Pana Branwell’a – można się cieszyć i śmiać.
Za to wszystko dziękuję wam z czystego serca i mam nadzieję, że kiedy i wasze
gwiazdy zgasną spotkamy się w otoczeniu aniołów, aby po raz kolejny porozmawiać
i powspominać nawet te dwa krótkie lata.
Charlotte nie zdołała się powstrzymać przed łzami i
wtulając się w ramię męża zaczęła głośno płakać. Henry głaskał żonę po plecach,
po czym jeszcze raz żegnając Lucynę, wyszedł z pokoju.
Niedługo później weszła Sophie, która również po przemowie
Lucyny o spotkaniu po drugiej stronie z płaczem wybiegła z pokoju, tak samo jak
Aghata. Po dłuższym spokoju zjawił się Thomas i składając życzenia i żegnając
się z nią sztywnym krokiem wyszedł.
Jako ostatni zjawił się Gabriel, który na widok Willa
siedzącego w fotelu skrzywił się z niesmakiem.
- Czy
moglibyście wyjść? – spytał zimnym głosem.
- A co?
Boisz się, że znów złamię ci rękę? – syknął Will.
- Nie
kłóćcie się! – krzyknęła Lucyna, po czym zaczęła głośno kasłać, a plama na
kołdrze diametralnie się powiększyła.
Jem szybko podszedł i spojrzał na narysowany Znaki
powolnego krwawienia i uśmierzenia bólu, które już prawie się wtopiły.
- Nie ma
wiele czasu – powiedział w stronę Gabriela i cofnął się do fotela.
Lightwood westchnął zirytowany, po czym podszedł do krańca
łóżka i zaczął mówić spokojnym, acz sztywnym głosem, jakby to, co wypływało z
jego ust zadawało mu cierpienie.
- Bardzo
miło mi było panią poznać i żałuje, że tak krótka była nasza znajomość. Muszę
pani przyznać, że była pani inna od reszty Nocnych Łowczyń, wręcz musiałbym
powiedzieć, że tolerancyjna, co jest rzadko spotykane. Jak każdy z nas miała pani
wady, ale w moich oczach zdawały się być one zaletami. Cieszę się, że miałem
zaszczyt być przy pani, chociaż przez te dwadzieścia cztery miesiące zdające
się być tylko jednym krótkim miesiącem, który zniknął w tak szybko płynącym
czasie. Mam nadzieję, że gdy i na mnie przyjdzie pora spotkam panią po drugiej
stronie i znów ujrzę to piękne oblicze.
Lucyna delikatnie się uśmiechnęła, acz zaraz skrzywiła z
bólu i powiedziała o wiele słabszym głosem, niż wcześniej:
- Drogi
panie Gabrielu, mnie również było miło pana poznać i będę się czuć zaszczycona,
kiedy pana ponownie ujrzę, jednak pragnę, aby pan żył jak najdłużej będzie
mógł. Dziękuję za te miłe słowa, które wypłynęły z pańskich ust i dziękuję, że
zjawił się pan mimo tego, że droga krótką nie była.
Lucyna do końca mogłaby przysiąc, że gdy Lightwood
delikatnie skinął głową na znak pożegnania jego oczy były szkliste, a żeby nikt
tego nie zdążył zobaczyć wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia.
W pokoju zostali tylko ci, którzy pragnęli być do ostatnich
jej chwil. Usiedli po obu jej stronach i złapali ją za ręce. Delikatnie się
uśmiechnęła i kaszlnęła głośno, a następnie krzyknęła z bólu. Chwilę się
uspokajała, a gdy cierpienie minęło powiedziała:
-
Dziękuję wam, że ze mną jesteście w tej chwili, że nie jestem sama, że nie boję
się tego, co się do mnie zbliża. – Wzięła głęboki wdech. – Dziękuję za cały
czas, który z wami spędziłam i nie żałuję żadnego uczynku, nie żałuję niczego.
Gry na skrzypcach, gonitwie po dachach, bitwie na śnieżki, tańcach, piciu na
czas w tawernie, spaniu przy kominku, czytaniu poezji, treningach, śpiewaniu
wam w bibliotece, aby nikt o ty nie wiedział, karmieniu kaczek mięsem i jeszcze
jednej rzeczy. – Uśmiechnęła się do obu znacząco, po czym złapała urwany oddech.
– Zimno mi.
Will
spojrzał na Jema, a ten pogładził ją po policzku i szepnął:
- Wiem o
tym Lucuś, wiem.
Czuł po
dotyku, że jej ręka staje się coraz zimniejsza i zesztywniała.
- My
również niczego nie żałujemy i cieszymy się z każdej chwili spędzonej z tobą.
Cieszymy się, że byłaś inna od reszty Nocnych Łowczyń. Jesteśmy dumni z tego,
że mogliśmy z tobą tyle przeżyć, że byłaś nam tak bliska, jakby można było mieć
drugiego parabatai ty byś nim była. My nauczyliśmy cię
wiele i ty nas również. Pokazałaś, że nieważne, co cię w życiu spotkało, to i
tak można cieszyć się z najmniejszej rzeczy i znaleźć w każdej sytuacji
pozytyw. Cieszę się, że spotkałem cię wtedy nad Tamizą, ale pamiętaj, że jakbym
cofnął czas, zrobiłbym wszystko, abym to ja został przebity tym harpunem, a nie
ty i żeby twój brat żył. – Will skończył swoją przemowę prawie szepcząc.
To on musiał mówić, ponieważ jego przyjaciel nie miał
zdolności do znajdowania trafnych słów, a jemu, choć nie było łatwo, potrafił
powiedzieć wszystko, co czuł.
Lucyna spojrzała na niego słabym wzrokiem, po czym
przeniosła go na Jema i szepnęła:
- Proszę,
ostatni raz…
Chłopak powoli wstał i sięgnął po skrzypce leżące na
komodzie. Wiedział, co Lucyna chce, aby zagrał i po chwili spod smyczka
wypłynęła spokojna acz smutna muzyka będąca jak śpiew wdowy, a jednak miała w
sobie odrobinę radości, nutę nadziei, którą Lucyna kochała. Uśmiechnęła się
delikatnie i przyglądała, jak smyczek powoli sunie po strunach, po czym
zamknęła powieki.
Zimno dotarło do jej serca. Poczuła, że nie może już złapać
oddechu, a mimo ciemności zalewa go jeszcze ciemniejsza fala, po czym przed nią
ukazuje się biały, jasny tunel oświetlony anielskim ogniem.
-
Dziękuję – zdołała szepnąć, gdy się odwróciła i ujrzała siebie na łóżku,
zgarbionego Willa i nadal grającego Jema, a następnie ruszyła w stronę białego
światła.
- James,
skończ – szepnął załamującym się głosem Will. - Ona nie żyje.
Chłopak odłożył skrzypce i podszedł do łóżka. Oboje mieli
napięte mięśnie, a ich oczy ukazywały pustkę, rozpacz i wielka chęć uronienia
łzy.
Herondale,
powoli wysunął rękę z jej uścisku i nakrył ją bardziej kołdrą.
Nawet nie
wiedzieli, kiedy do pokoju weszli Cisi Bracia. Kazali im się odsunąć od ciała.
Jem siłą odciągnął skamieniałego Will, który miał utkwiony wzrok w bladej
twarzy Lucyny.
- Nie
przywrócisz jej życia uporem – szepnął mu do ucha, a następnie posadził go w
fotelu, skąd patrzyli, jak Cisi Bracia zakrywają i zabierają ciało.
Gdy
Lucynę wyniesiono w pokoju pozostał Brat Enoch, który patrzył na obu Nocnych
Łowców kamienną twarzą z bliznami.
Lucyna spodziewała się dziecka i ono przeżyło.
Po tych słowach wyszedł posuwistym krokiem zostawiając
chłopców w osłupieniu, jak i przerażeniu.
* * *
130 lat później….
Ciche Miasto.
Dom Cichych Braci i miejsce, gdzie zdawało jej się, że nadal
żyje, mimo tego, iż tak wcale nie było. Za pierwszym razem zgubiła się w
korytarzach tego podziemnego labiryntu, gdzie kryło się wiele tajemnic.
Pamiętała, że zaczęła panikować, aż trafiła do sali z Mieczem Anioła i
natrafiła na Brata Jeremiasza, który na jej widok zaniemówił.
Nie dziwiła mu się, jednak nie spodziewała się takiej
reakcji po Cichym Bracie, który miał wyraz zaskoczenia na zawsze takiej samej,
spokojnej twarzy. A najgorzej było, gdy spytała się o drogę, a on prawie
wybiegł z sali, aby powiadomić o niej innych Cichych Braci.
Później długo im się tłumaczyła, aż wreszcie udało ich się
przekonać, że teoretycznie jest niegroźna.
Jednak po tylu razach przybywania do tego miejsca
wiedziała, jak iść, aby dojść do celu.
Szybko szła korytarzami, przechodząc pod wielkimi łukami z
prochów Nocnych Łowców. Skręciła w mniejszy korytarz, gdzie po obu stronach
były cele Cichych Braci.
- Trzecia
po prawej – szepnęła sama do siebie i nie pukając weszła do środka.
Jak
zawsze siedział przy biurku nad kartką papieru i piórem w kościstej ręce.
- Witaj
Jem – powiedziała cicho i zbliżyła się do niego.
Nie wiedziała, czy da się wystraszyć Cichego Brata, jednak
patrząc na jego gwałtowny ruch i upadające pióro, mogła być prawie pewna, że
właśnie udało się jej, go wystraszyć.
Lucyna.
Powiedział
jej imię z dziwną ulgą.
Coś się stało?
Zapytał i
wstał od biurka.
- Nic nad
wyraz ważnego. Już od dawna chciałam ci złożyć wizytę Jem, ale mam do ciebie
pytanie… - odpowiedziała spokojnie.
Jakie?
-
Dlaczego okłamałeś mą prawnuczkę na temat mej śmierci?
Cichy
Brat poruszył się niespokojnie.
Nie
sądziłem, że będziesz wiedziała, że byłem u Lucyny i rozmawiałem na twój temat.
- Jem, ja
z góry widzę wszystko i wiem bardzo dużo, ale odbiegasz od tematu – zwróciła
uwagę i złożyła ręce na piersi.
Powiedziałem,
że umarłaś w parku.
Rzekł
spokojnym, acz lekko niepewnym głosem, co było aż dziwne na Cichego Brata.
- A
umarłam w Instytucie – odparła i zrobiła zaciętą minę.
Chciałem
oszczędzić jej bólu związanego z tym, jak ty cierpiałaś, kiedy umierałaś
Lucyno, To tyle. Nie chciałem ranić kogoś, kogo mam chronić.
- Jem –
westchnęła. – Śmierć to nie cierpienie, acz ulga i nowa przygoda. To jedna
sprawa, a druga, mimo że odeszłam z tego świata stanęłam po prawicy Razjela i
to była moja nagroda, za to jak umarłam i za kogo. Nawet zdołałam mieć potomka.
– Uśmiechnęła się lekko i poprawiła na sobie białą, damską koszulę,
kontrastującą z czarnymi, materiałowymi rurkami.
Wyglądała jak zwykła nastolatka: włosy do łopatek, grzywka
spięta na bok, ubranie galowe. Nikt by nawet nie pomyślał, że liczy sobie ponad
sto trzydzieści lat i przed chwilą zeszła z Nieba.
Wiem o
tym, jednak to nic nie zmienia, że nie żyjesz, że ona umrze, że ja jestem
Cichym Bratem, że wszystko to, co kiedyś mnie otaczało, przeminęło.
Powiedział
spokojnym głosem, choć jako człowiek, prawdopodobnie wypowiedziałby to w
nerwach.
- Nie do
końca minęło, a w ogóle na Górze zaczynają się szepty Jem. Już niedługo.
Po tych słowach wyszła z celi i zaraz po zamknięciu drzwi
zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Został jedynie delikatny zapach
wanilii i cynamonu.
Twoje
perfumy.
Powiedział
sam do siebie, wyczuwając ich zapach i przypominając je sobie jeszcze z
Londyńskiego Instytutu i ze spotkania nad Tamizą.
* * *
Wracając do Instytutu, Lucyna jechała furgonetką, a
na jej motor prowadził Michał. Całą drogę siedziała wtulona w swojego ojca, a
jedną dłonią dyskretnie trzymała w uścisku pocieszenia rękę Jace.
Luke, cały czas głaskał ją po plecach i szeptał
uspokajające słowa. Ona jednak w ogóle go nie słuchała. Przed oczami miała
Samuela, który się nad nią pochylał, później całował i pieścił jej skórę
rękoma, a następnie sceneria się zmieniała i znów widziała jego twarz: martwe
oczy wpatrzone w sufit, sine usta i krew wyciekającą z rany.
- On nie
zasłużył na śmierć – wychrypiała, gdy zbliżali się do Instytutu.
-
Oczywiście, że nie zasłużył – przytaknęła Margaret z przedniego siedzenia
drżącym głosem.
Ponownie
zapadła krępująca cisza, a Lucyna przymknęła na moment oczy. Widziała twarz
Camille: zmienioną, dziką z oczami, w których widoczna była rządza krwi.
Furgonetka zatrzymała się przy Instytucie. Wszyscy zaczęli
z niej wychodzić. Luke pomógł córce, a następnie znów ją do siebie przytulił.
Już dawno przestała płakać, jednak jego ramie nadal było mokre od jej łez.
Patrzyła, jak wszyscy zbierają się przed wejściem, po czym
po kolei wchodzą rozmawiając i wspominając Cichych Braci, którzy zabrali ciało
Samuela oraz zaczęli gestykulować na temat całego ataku ich dawnej znajomej,
która przeszła na stronę Sebastiana.
Gdy Lucyna znalazłam się w ciepłym Instytucie odsunęła się
od ojca i spojrzała po wszystkich, po czym ruszyła w stronę schodów zmęczonym,
posuwistym krokiem. Gdy weszła na pierwszy stopień gwałtownie odwróciła się do
reszty i powiedziała głośno:
-
Pomszczę go. - Wszyscy spojrzeli na nią zszokowani, nie wiedząc, co
odpowiedzieć. - Nie zasłużył na śmierć, lecz ona zasłużyła i ja ją jej zadam.
Będę jej Ariochem, będę jej zemstą, cieniem i zgubą. Nie będzie wiedziała,
kiedy zadam cios, acz będzie on pierwszym i ostateczny.
Nie czekając na reakcję zebranych, odwróciła się i ruszyła
do swojego pokoju. Po drodze spojrzała na Znak Iratze na swoim ramieniu, który wyleczył jej
ranę na udzie.
* * *
Jace przyglądał się, jak Lucyna niknie w cieniu, a
następnie skręca na koleje schody prowadzące na piętro, gdzie jest jej
sypialnia. Ignorując słowa na temat jej wypowiedzi, szybko ruszył za nią. Gdy
znalazł się na schodach usłyszał za sobą Aleca:
- Gdzie
idziesz?
- Tam
gdzie powinienem być – odparował zdenerwowanym głosem i zaczął wspinać się po
dwa stopnie.
Gdy znalazł się na piętrze, było ciemno. Magiczne światło
się nie paliło, wszędzie panował mrok, a cienie malowały na ścianach mozaiki.
Mimo że był krótko w tym Instytucie, pamiętał, które drzwi należą do pokoju
Lucyny. Szybkimi, dużymi krokami znalazł się przy nich i na chwilę się
zatrzymał. Nie był pewien, czy powinien zapukać, czy wejść, lecz gdy usłyszał
otwierane okno zrozumiał, że nie powinien zwlekać.
_____________________________________________________________
Tak, możecie się w tym rozdziale pogubić,
bo są dwie Lucyny, ale już tłumaczę: w pierwszym i drugim fragmencie rozchodzi
się o prababkę głównej bohaterki, jak i również jej imienniczkę.
W ostatnim fragmencie mówię o głównej
bohaterce.
Również ważnym jest powiadomić, że ten
rozdział jest powiązany z rozdziałem 8 - Brat Zachariasz
Dziękuję za uwagę :)
Kurde, a nie miałam beczeć. Jak dałaś mi Willa i Jema to nie wytrzymała. Cały rozdział beczałam i beczę. :( Will :( Jem:( Boże wszystko Z Mechanicznej Księżniczki mi się przypomniało :(
OdpowiedzUsuńRozdział Cudoooo
Życzę weny i żelków
Ps. Zapraszam do mnie http://opowiada-nia.blogspot.com/
oj nie płacz, nie płacz. Będzie dobrze :)
Usuń